Śri Ramakryszna z Aświni Kumarem i innymi wielbicielami: Keśab Senem (1881), Dewendranathem Tagore, Aćalanandą, Śiwanathem, Hridajem, Narendrą i Giriśem.
Ukochany bracie M.,
Otrzymałem czwartą część Śri Śri Ramakryszna Kathamryta wysłaną przez ciebie w dzień Kodźagar Purnima1 i skończyłem ją dzisiaj czytać, drugiego dnia księżycowego miesiąca. Błogosławiony jesteś. Wylałeś nektar na cały kraj.
Jakiś czas temu chciałeś wiedzieć jakie rozmowy odbyłem z Thakurem. Spróbuję ci o nich opowiedzieć. Jednak nie jestem tak szczęśliwy jak M., by być w stanie spisać dzień, datę, pozycję planet w dniach moich odwiedzin i spisać wszystkie słowa, jakie wypłynęły z jego świętych ust. Napiszę to, co pamiętam. Możliwe, że pomylę datę jednej rozmowy z inną. Poza tym nie pamiętam wszystkiego.
Moje pierwsze spotkanie z Thakurem miało miejsce prawdopodobnie w czasie jesiennych wakacji w 1881 roku. Popłynąłem łódką do Dakszineśwar. Gdy dopłynąłem do ghat, zapytałem kogoś gdzie jest Paramahamsa. Wskazując na północną werandę osobę odpoczywającą na zagłówku, powiedział: „On jest Paramahamsą”. Widząc go odzianego w czarno obszyte płótno i odpoczywającego opartego o zagłówek, powiedziałem do siebie: „Cóż to za paramahamsa?” Ale wtedy zobaczyłem, że leżał w połowie oparty na wielkiej poduszce z rękami trzymając podciągnięte kolana. Powiedziałem do siebie: „Nie wie jak wypoczywać na poduszce jak dżentelmen. Więc może jest paramahamsą.” Zobaczyłem dżentelmena siedzącego z jego prawej strony blisko poduszki i usłyszałem, że był to Radźendra Mitra, który później został Pomocnikiem Sekretarza Bengalskiego Rządu. Było wiele innych osób siedzących po jego prawej stronie. W kilka minut powiedział do Radźendry: „Zobacz czy Keśab idzie”. Tylko chwilę po ty, gdy ktoś mu powiedział, że Keśaba nie było. Słysząc dźwięk powiedział znowu: „Tylko idź, zobacz. Sprawdź ponownie.” Tym razem osoba znów wróciła i powiedziała: „Nie”. Paramahamsa zaśmiał się i powiedział: „liście szeleszczą na wietrze i Radha mówi: „Idzie mój ukochany!” Wiecie, Keśab robi to od długiego czasu: idzie; nie, nie przyszedł.”
Po jakimś czasie gdy nastał wieczór, Keśab przybył ze swoją grupą. Pokłonił się nisko przed Thakurem i dotknął czołem ziemi. Thakur uczynił to samo. Gdy podniósł swą głowę był w samadhi. Powiedział: „Przyprowadziłeś wszystkich mieszkańców Kalkuty, jakbym miał udzielić wykładu. Ale nie będę w stanie tego uczynić. Zrób to sam jeśli chcesz. Nie mogę zrobić tego wszystkiego.”
Z boskim uśmiechem na twarzy, w tym samym stanie powiedział: „Będę jadł, będę pił, zostanę w twym domu. Będę jadł, spał i załatwiał się w twym domu. Ale nie mogę dawać wykładów.” Keśab Sen wpatrywał się w niego i był wypełniony emocją. Powtarzał wciąż: „Ach, ach.”
Widząc ten stan Thakura pomyślałem: czy on udaje? Nigdy nic takiego wcześniej nie widziałem. A wiesz jaką mam wiarę.
Po wyjściu z samadhi powiedział do Keśaba: „Keśab, pewnego dnia poszedłem do twojego domu i usłyszałem jak mówisz: «Zanurkowawszy w rzece miłości Boga dosięgniemy morza Sat-ćit-anandy.» Wtedy spojrzałem w górę [gdzie siedziała żona Keśaba i inne panie] i powiedziałem do siebie: «Co wtedy stanie się z nimi?» Żyjecie w rodzinie. Jak możecie nagle wpaść do morza Sat-ćit-anandy? Jesteście jak mangusta z cegłą przywiązaną do ogona. Słysząc lekki szmer wspina się ona do góry ze swej nory, ale jak tam może pozostać? Cegła ciągnie ją i spada z nią na ziemię. Wy żyjący w rodzinie możecie praktykować troszkę medytacji i tak dalej, ale cegła żony i dzieci ciągnie was w dół, znów na ziemię. Możecie nurkować w rzece miłości przez trochę, ale wkrótce znów się wynurzycie. Wciąż tak będzie. Jak możecie zanurkować na dobre?”
Keśab powiedział: „Czyż to nie jest możliwe dla żyjącego w rodzinie? A co z Maharyszi Dewendrenathem Tagore?”
Paramahamsa Dewa powtórzył: „Dewendranath Tagore, Dewendra, Dewendra” dwa lub trzy razy, pokłonił się mu kilka razy i powiedział: „Wiesz, była osoba, która praktykowała uwielbianie Durgi i od świtu do zmierzchu zabijała kozy na ofiarę dla Niej. Kilka lat później ta aktywność ustała. Ktoś spytał człowieka: «Panie, dlaczego nie ma więcej wielkiego pośpiechu i krzątaniny przygotowań do ofiary w twoim domu?» Odpowiedział on: «Widzisz, straciłem swe zęby.» Dewendra praktykuje teraz medytację i kontemplację. To naturalne. Ale bez wątpienia jest on dobrym człowiekiem.”
„Spójrz, tak długo jak człowiek jest pod zaklęciem maji, jest on jak zielony kokos. Kawałek skorupki odchodzi razem z miąższem. Ale kiedy iluzja minie, skorupa i jądro się rozdzielają. Wtedy można je łatwo oddzielić; jądro brzmi jak pusta piłka w środku. Gdy człowiek jest wolny od iluzji, jego dusza i ciało rozdzielają się; nie ma wtedy identyfikacji z ciałem.”
„To «ja» jest przyczyną wszystkich problemów. Czy złośliwe «ja» nie odejdzie? W rozpadającym się domu kiełkuje drzewo aśwattha. Nawet jeśli je zetniesz i wyrzucisz, kolejna gałązka wystrzeli następnego dnia. Tak samo jest z tym «ja». Umyj dowolną ilość razy miskę, w której trzymałeś cebulę. Czy możesz się kiedykolwiek pozbyć zapachu?”
Przemawiając, rzekł do Keśab Sena: „Cóż Keśab, twoi dżentelmeni z Kalkuty mówią, że nie ma Boga. Jeden z nich wspina się po schodach. Wchodzi jeden stopień i potem następny i niespodziewanie wypowiada: «Och! Co się stało z moim bokiem?» i upada nieprzytomny. Jego krewni wzywają lekarza, ale zanim ten przyjeżdża, dżentelmen umiera. A jednak mówią: «Nie ma Boga!»”
Półtorej godziny później zaczęły się śpiewy religijne. To co wtedy zobaczyłem, tego nigdy nie zapomnę, nawet po wielu wcieleniach. Każdy zaczął tańczyć, nawet Keśab. Thakur był w środku a wszyscy tańczyli dookoła niego. W czasie tańca niespodziewanie znieruchomiał pochłonięty w samadhi. Pozostawał w tym stanie przez dłuższy czas. Po tym jak go zobaczyłem i usłyszałem jego słowa, poczułem, że tak, on naprawdę jest paramahamsą.
Pewnego dnia, być może w 1883 roku zabrałem ze sobą trochę osób z Serampore by się z nim zobaczyć. Patrząc na nich Thakur powiedział: „Co ich tu sprowadziło?”
Ja: „Spotkanie z Tobą.”
Thakur: „Cóż takiego jest do zobaczenia we mnie? Zabierz ich żeby pooglądali budynki i świątynie.”
Ja: „Oni nie przyszli tu oglądać budynków. Przyszli spotkać się z tobą.”
Thakur: „W takim razie są oni krzemieniami – jest w nich ogień. Możesz trzymać krzemień pod wodą przez tysiąc lat, ale w chwili w której jest uderzony wytworzy ogień. Ci młodzi ludzie muszą być tacy sami. Jeśli o mnie chodzi, możesz uderzać mocno, ale ogień się nie pojawi.”
Wszyscy zaśmialiśmy się słysząc te słowa. Nie pamiętam dokładnie żadnej rozmowy tego dnia. Ale była jakaś rozmowa o tym, że skorupa „ja” nie znika i o odrzuceniu „kobiet i złota”.
Jednak następnego dnia odwiedziłem go, po tym jak go pozdrowiłem i usiadłem, powiedział: „Czy możesz mi przynieść trochę tego, co jak się odkorkuje to musuje – trochę kwaśne, a trochę słodkie?” Odpowiedziałem: „Lemoniadę?”
Thakur powiedział: „Przynieś mi trochę.” Pamiętam jak mu przyniosłem butelkę.
Z tego co sobie przypominam byliśmy sami. Zadałem mu wiele pytań.
Ja: „Czy wierzysz w różnicę kastową?”
Thakur: „Jak mogę powiedzieć, że wierzę? Jadłem curry w domu Keśab Sena. Ale słuchaj co stało się pewnego dnia. Ktoś z długą brodą przyniósł mi trochę lodu. Nie miałem wcale ochoty go zjeść. Ale później, gdy inna osoba przyniosła lód od tego samego człowieka, zjadłem go z ochotą. Widzisz, rozróżnianie kasty samo odpada, tak jak liście odpadają z kokosa i palmy gdy wyrosną. Rozróżnianie kastowe odpada podobnie. Nie ciągnij go; niech samo odpadnie.”
Zapytałem: „Co myślisz o Keśab Babu?”
Thakur: „Mówię, bracie, że jest on świętym człowiekiem.”
Ja: „A o Trailokja Babu?”
Thakur: „To dobry człowiek, bardzo dobrze śpiewa.”
Ja: „Śiwanath Babu?”
Thakur: „Dobry człowiek, ale lubi się kłócić.”
Ja: „Jaka jest różnica pomiędzy Hinduistą a Brahmaistą?”
Odpowiedział: „Nie ma szczególnej różnicy. W serenadzie jedna osoba gra na jedną nutę, zaś inna gra różne melodie. Jedną z melodii jest: «Moja Radha się dąsa». Brahmaiści grają tylko jedną nutę – Bezforemnego. Hinduiści wytwarzają melodie różnych rodzajów.”
„Woda i lód – jedno jest bez formy, a drugie foremne. To co jest wodą staje się lodem gdy jest zimno. Z ogniem wiedzy lód roztapia się w wodę. W zimnie oddania woda zmienia się w lód.”
„Rzeczywistość jest jedna i ta sama. Różni ludzie nadają jej różne imiona. Jest to tak: są cztery ghaty z czterech stron stawu. Niektórzy ludzie biorą wodę z jednej strony i mówią, że biorą dźal. Ci, którzy biorą wodę w innym miejscu, mówią, że biorą pani. W trzecim miejscu nazywają ją wodą, a w czwartym nazywają ją aqua. Ale to wciąż ta sama woda.”
Gdy powiedziałem mu, że poznałem Aćalananda Tirthawadhuta w Barisal, powiedział: „Tego samego Ramkumara z Kotrang?”
Ja: „Tak panie.”
Thakur: „I co o nim myślisz?”
Ja: „Polubiłem go.”
Thakur: „Czy polubiłeś go bardziej ode mnie?”
Ja: „Jak on może być porównany do ciebie? On jest panditem, uczonym. Czy ty jesteś panditem, dźnani?”
Słysząc to nic nie powiedział; pozostał cicho. Po minucie lub około tego, powiedziałem: „On może być panditem, ale ty jesteś radością, pełnym radości. W twoim towarzystwie jest dużo radości.”
Na to uśmiechnął się i powiedział: „Dobrze powiedziane. Masz rację.”
Spytał mnie: „Czy widziałeś panćawati?” Odpowiedziałem: „Tak panie.”
Opowiedział mi trochę o tym co robił. Powiedział o różnych duchowych praktykach, które robił, a także o Nangta (Nagim, Totapuri). Spytałem go: „Jak mogę urzeczywistnić Boga?”
On: „Widzisz bracie, On nas przyciąga tak jak magnes przyciąga; żelazo. Ale jeśli błoto pokryje żelazo, nie może być ono przyciągnięte. Gdy zostaje ono obmyte do czysta przez płakanie (za Nim), natychmiast się do Niego przykleisz.”
Zapisywałem oświadczenia Thakura gdy go słuchałem. Powiedział: „Spójrz, nie wystarczy krzyczeć tylko: «Konopie, konopie!» Weź trochę konopi, rozdrobnij je w wodzie i je wypij.” Wtedy powiedział do mnie: „Ponieważ żyjesz w rodzinie, żyj trochę jak pijany. Niech ten ogień płonie nawet wtedy, kiedy jesteś pochłonięty pracą. Choć nie będziesz mógł być jak Śukadewa, który leży nago od upojenia.”
„Ponieważ zamierzasz żyć w świecie, powinieneś spisać pełnomocnictwo prawne i dać je Bogu. On uczyni cokolwiek jest konieczne. Żyj jak służąca w bogatym domu. Jakże bardzo kocha ona dzieci swego pana! Kąpie je, myje je, karmi je tak, jakby były jej własnymi dziećmi. Ale w swym sercu wie, że nie należą one do niej. Gdy tylko służba dobiega końca, cały kontakt się urywa.”
„Tak jak oliwisz swe dłonie przed otwarciem dżakfruta, pokryj się olejem, który nie pozwoli byś zaplątał się w świecie i był przez świat dotknięty.”
Przez cały czas rozmowy siedzieliśmy na podłodze. Teraz on położył się na swe łóżko i położył na plecach. Powiedział do mnie: „Wachluj mnie.”
Zacząłem go wachlować. Pozostawał cicho. Po jakimś czasie powiedział: „Jest bardzo gorąco, bracie. Zwilż wachlarz wodą.” Powiedziałem: „Widzę, że lubisz także dobrze żyć!” Uśmiechnął się i powiedział: „Czemu nie? Czemu bym nie miał?” Odpowiedziałem: „W porządku, w takim razie miej tego tyle, ile tylko pragniesz.” Nie mogę opisać przyjemności jaką miałem z przebywania w jego bliskości tego dnia.
Ostatni raz gdy go odwiedziłem – dzień o którym wspomniałeś w trzecim tomie (Część 16) – poszedłem z dyrektorem mojej szkoły. Było to po tym jak zdał swój egzamin na licencjat. Spotkałeś go kiedyś. Gdy tylko Śri Ramakryszna go zobaczył, powiedział: „Gdzie go znalazłeś? To bardzo dobry gość!”
Potem powiedział: „Bracie, jesteś prawnikiem. Jesteś bardzo zdolny. Czy możesz mi dać trochę twej bystrości? Twój ojciec kiedyś tu przyszedł. Został tu na trzy dni.”
Spytałem: „Co o nim myślisz?”
Odpowiedział: „To dobry człowiek, ale czasem gada nonsensy.”
Powiedziałem: „Wywal z niego trochę z jego nonsensów gdy go spotkasz następnym razem.”
Uśmiechnął się lekko. Powiedziałem: „Proszę udziel mi specjalnego pouczenia.”
Powiedział: „Znasz Hridaja (Hridaj Mukhopadhjaj)?”
Powiedziałem: „Twojego siostrzeńca? Znam go tylko z imienia.”
Thakur: „Hridaj zwykł mówić: «Wujku, nie mów wszystkiego co masz powiedzieć naraz. Czemu masz powtarzać wciąż te same rzeczy?» Powiedziałem: «Jakie to ma dla ciebie znaczenie, ty łotrze? To są moje słowa, mogę je powtarzać milion razy. Cóż tobie do tego?»”
Uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Całkiem słusznie, całkiem słusznie.”
Po jakimś czasie usiadł i powtarzając „Om, Om”, zaczął śpiewać:
Zanurkuj głęboko, zanurkuj głęboko, o mój umyśle, w oceanie piękna….
Śpiewając jeden lub dwa dwuwiersze i powtarzając: „Zanurkuj, zanurkuj” sam zanurkował głęboko.
Samadhi się skończyło, zaczął chodzić w górę i w dół. Miał na sobie dhoti. Obiema rękami podciągnął je do talii. Jeden jego koniec wlókł się na ziemi a drugi luźno zwisał. Mój towarzysz i ja zaczęliśmy się wzajemnie trącać łokciami i szeptać: „Ładnie nosi swe dhoti!” Ale chwilę później powiedział: „Odejdź, odejdź ty strzępie szmaty!” Odrzucił je daleko i zaczął kroczyć w górę i dół nago. Przynosząc parasol i laskę z północnej strony pokoju, spytał: „Czy to jest wasze – ten parasol i laska?” Odpowiedziałem: „Nie panie”, a on natychmiast powiedział: „Już to wiedziałem. Tylko patrząc na parasol i laskę mogę osądzić człowieka. Bez wątpienia należą do tego gościa, który połknął moje słowa bez ich zrozumienia.”
Chwilę później usiadł na północnym końcu swego łóżka skierowany na zachód, wciąż nagi. Spytał mnie: „Czy uważasz, że jestem niecywilizowany?”
Powiedziałem: „Nie, jesteś bardzo cywilizowany. Dlaczego pytasz?”
Thakur: „Bo Śiwanath i inni myślą, że jestem niecywilizowany. Kiedy przychodzą muszę się jakoś owinąć w to dhoti. Znasz Giriś Ghosza?
Ja: „Którego Giriś Ghosza? Tego, który prowadzi teatr?”
Thakur: „Tak.”
Ja: „Nigdy go nie widziałem, ale znam go z imienia.”
Thakur: „To dobry człowiek.”
Ja: „Słyszałem, że pije. Czy to prawda?”
Thakur: „Niech pije. Niech pije. Jak długo będzie mógł to czynić? Czy znasz Narendrę?”
Ja: „Nie panie.”
Thkur: „Chciałbym, żebyś go spotkał. On zdał licencjat i nie jest żonaty.”
Ja: „Bardzo dobrze. W takim razie się z nim spotkam.”
Thakur: „Dzisiaj będzie kirtan2 w domu Ram Dutta. Tam go spotkasz. Proszę idź tam dziś wieczorem.”
Ja: „W porządku.”
Thakur: „Pójdziesz? Musisz iść na pewno.”
Ja: „Czy mógłbym się sprzeciwić twemu rozkazowi? Na pewno pójdę.”
Pokazał nam obrazki w swoim pokoju. Wtedy mnie zapytał: „Czy można dostać obrazek Buddhy?”
Ja: „Słyszałem, że jest dostępny.”
Thakur: „Przynieś mi jeden.”
Ja: „Dobrze. Przyniosę ci następnym razem gdy przyjdę.”
Nigdy więcej po tym dniu go nie widziałem. Nie byłem wystarczająco szczęśliwy by siedzieć znów u jego stóp.
Tego wieczoru poszedłem do domu Ram Babu gdzie spotkałem Narendrę. Thakur siedział w pokoju, odpoczywając oparty o zagłówek, z Narendrą po swej prawej stronie. Byłem przed nimi. Poprosił Narendrę, żeby ze mną porozmawiał.
Narendra powiedział: „Mam dzisiaj straszny ból głowy. Nie mam ochoty rozmawiać.”
Powiedziałem: „Nie ważne. Porozmawiamy innego dnia.”
Tą rozmowę mieliśmy w Almorze w miesiącu maj lub czerwiec 1897 roku.
Życzenie Thakura musiało się spełnić, mimo, że zajęło to dwanaście lat. Och jakież to było szczęśliwe kilka dni w Almorze ze Swami Wiwekanandą. Czasem było to w jego domu, czasem w moim. A pewnego dnia byłem z nim sam na szczycie wzgórza. Nie widziałem się z nim więcej po tym spotkaniu. To, że się z nim mogłem wtedy spotkać w tym czasie było wypełnieniem życzenia Thakura.
Śri Ramakrysznę także widziałem tylko cztery czy pięć razy. Ale nawet w tym krótkim czasie czułem, że byliśmy tak bliscy jakbyśmy razem chodzili do klasy. Jakże szczerze rozmawialiśmy! W chwili gdy go zostawiłem powiedziałem do siebie: o mój Boże, z jakim człowiekiem przebywałem! Cokolwiek zobaczyłem, cokolwiek otrzymałem od niego w ciągu tych kilku dni osłodziło całe moje życie. Z ogromną troską przechowałem ten uśmiech, ten spływ boskich słów w mym sercu. Bracie, to jest niewyczerpalne bogactwo biednego człowieka. Ziarna błogości płynące z tego uśmiechu przyniosły radość nawet w odległej Ameryce. Myśląc o tym, znów i na nowo jestem przejęty. Jeśli tak jest ze mną, jakże ty jesteś szczęśliwy!