Pośród uczniów mistrza, Tarak, Latu i starszy Gopal odcięli się już od związku z rodzinami. Młodzi uczniowie, których Śri Ramakryszna przeznaczył do życia monastycznego potrzebowali schronienia. Mistrz poprosił Narena, aby dopilnował, by nie rozpoczęli życia rodzinnego. Naren żywo pamiętał słowa umierającego Mistrza: „Naren, zaopiekuj się chłopcami”. Żyjący w rodzinach wielbiciele chcieli ponadto od czasu do czasu spotykać się w miejscu, w którym mogliby rozmawiać o Mistrzu. Pragnęli towarzystwa młodych uczniów, którzy całkowicie poświęcili swoje życie dla urzeczywistnienia Boga. Ale kto poniesie koszty utrzymania domu, w którym mogliby żyć młodzi uczniowie? W jaki sposób można by zapewnić im jedzenie i podstawowe potrzeby życiowe?
Wszystkie te problemy zostały rozwiązane dzięki hojności Surendranatha Mitra, żyjącego w rodzinie umiłowanego ucznia Śri Ramakryszny. Zaoferował on, że pokryje koszty nowych kwater dla bezdomnych uczniów Mistrza. Wynajęto dom w Baranagore, w połowie drogi między Kalkutą a Dakszineśwar. Był to ponury i zrujnowany budynek, który miał reputację nawiedzanego przez złe duchy. Młodzi uczniowie chętnie schronili się w nim przed zgiełkiem Kalkuty. Ta Baranagore Math, jak nazywano nowy klasztor, stała się pierwszą siedzibą mnichów z Zakonu Ramakryszny. (W centrum znajdowała się kaplica, w której codziennie czczono miedziane naczynie zawierające święte prochy Mistrza jako jego widoczną obecność.)
Narendranath poświęcił swe serce i duszę na szkolenie młodszych braci uczniów. Spędzał cały dzień w domu, nadzorując proces sądowy, który toczył się w sądzie i zajmował się innymi sprawami rodzinnymi; ale wieczorami i nocami był zawsze z braćmi w klasztorze, zachęcając ich do praktykowania duchowych dyscyplin. Jego obecność była źródłem niezawodnej radości i inspiracji dla wszystkich.
Przyszła kariera młodzieńców zaczęła kształtować się w tym początkowym okresie w Baranagore. Następujący incydent przyspieszył ten proces. Na zaproszenie matki Baburama, jednego z uczniów, wszyscy udali się do wioski Antpur, aby spędzić kilka dni z dala od wyrzeczeń Baranagore. Tutaj uświadomili sobie, bardziej intensywnie niż kiedykolwiek wcześniej, wspólny cel życia, poczucie braterstwa i jedności integrujące ich umysły i serca. Ich poświęcone dusze były jak perły w naszyjniku utrzymywanym razem przez nici nauk Ramakryszny. Widzieli w sobie zbiornik duchowej mocy, a wizja potęgowała ich wzajemną miłość i szacunek. Narendra, opisując im chwałę życia monastycznego, poprosił ich, by zrezygnowali ze splendoru studiów akademickich i świata fizycznego i wszyscy odczuwali w sercach falę ducha wyrzeczenia. Osiągnęło to swój szczyt pewnej nocy, kiedy siedzieli w medytacji przy ognisku, w stylu hinduskich mnichów. Gwiazdy błyszczały nad głową, a cisza była nieprzerwana, z wyjątkiem trzaskającego drewna w ognisku. Nagle Naren otworzył oczy i zaczął, z zapałem apostolskim, opowiedzieć swoim braciom o życiu Chrystusa. Napominał ich, aby żyli jak Chrystus, który nie miał gdzie „położyć głowy”. Zahipnotyzowani nową pasją, młodzieńcy, czyniąc z Boga i świętego ognia swoich świadków, przyrzekli zostać mnichami.
Kiedy wrócili do swoich pokojów w szczęśliwym nastroju, ktoś odkrył, że jest Wigilia i wszyscy poczuli się podwójnie pobłogosławieni. Nic dziwnego, że mnisi z Zakonu Ramakryszna zawsze oddawali wielką cześć Jezusowi z Nazaretu. Młodzi uczniowie po powrocie do Baranagore ostatecznie wyrzekli się domu i stali się stałymi mieszkańcami klasztoru. Jakież surowe życie tam wiedli! Kiedy byli pochłonięci medytacją, uwielbieniem, nauką lub muzyką duchową zapominali o jedzeniu. W tym czasie Saśi, który sam ustanowił się ich opiekunem, dosłownie ciągał ich do jadalni. Niedostatki, jakich doznali w tym okresie, tworzą wspaniałą opowieść o duchowej dyscyplinie. Często wcale nie mieli jedzenia, a przy takich okazjach spędzali dzień i noc na modlitwie i medytacji. Czasami był tylko ryż, bez soli do smaku; ale nikt się nie przejmował. Przez miesiące żyli na gotowanym ryżu, soli i gorzkich ziołach. Nawet demony nie mogłyby wytrzymać takich trudności. Każdy miał dwie sztuki chusty do obwijania bioder, mieli też zwykłe ubrania, które noszono na zmianę, kiedy ktoś musiał wyjść. Spali na słomianych matach rozłożonych na twardej podłodze. Kilka obrazów świętych, bogów i bogiń wisiało na ścianach, a niektóre instrumenty muzyczne leżały tu i tam. Biblioteka zawierała około stu książek.
Ale Narendra nie chciał, aby uczniowie braci byli uściskanymi bólem, krzyżowymi ascetami. Powinni poszerzyć swoje poglądy, przyswajając prądy myślowe świata. Przeanalizował wraz z nimi historie różnych krajów i różnych systemów filozoficznych. Dokładnie omawiano Arystotelesa i Platona, Kanta i Hegla, razem z Śankaraćarją i Buddhą, Ramanudźą i Madhvą, Ćaitańją i Nimbarką. Sporo uwagi poświęcono hinduskim systemom filozoficznym Dźńany, Bhakti, Jogi i Karmy, a ich pozorne sprzeczności pogodziły się w świetle nauk i doświadczeń Śri Ramakryszny. Suchość dyskusji uśmierzano dzięki religijnej muzyce. Było też wiele chwil, kiedy bracia–mnisi oddawali się beztroskim i błyskotliwym rozmowom, a dowcipne uwagi Narendry zawsze w takich sytuacjach wywoływały u nich śmiech. Ale nigdy nie pozwoliłby im zapomnieć o celu życia monastycznego: pełnej kontroli nad niższą naturą i realizacji Boga.
„W tamtych czasach”, powiedział jeden z pensjonariuszy klasztoru, „pracował jak szaleniec. Wcześnie rano, gdy było jeszcze ciemno, wstawał z łóżka i budził innych, śpiewając: „Zbudźcie się, powstańcie wszyscy, którzy chcą pić Boski Nektar!” A jeszcze długo po północy on i jego bracia uczniowie nadal siedzieli na dachu klasztornego budynku, pochłonięci religijnymi pieśniami. Sąsiedzi protestowali, ale bezskutecznie. Przychodzili pandici i kłócili się. Ani przez chwilę nie był bezczynny, nigdy nie był nudny.” Mimo to brat narzekał, że nie są w stanie uświadomić sobie nawet ułamka tego, czego nauczał Ramakryszna.
Jednakże niektórzy z żyjących w rodzinie wielbicieli Mistrza nie pochwalali wyrzeczeń młodych ludzi, a jeden z nich żartobliwie zapytał czy urzeczywistnili Boga przez wyrzeczenie się świata. „Co masz na myśli?” – odpowiedział Narendra z wściekłością. „Przypuśćmy, że nie zrealizowaliśmy Boga; czy musimy następnie powrócić do życia zmysłowego i deprawować naszą wyższą naturę?”
Wkrótce młodzi z klasztoru Baranagore zapłonęli pragnieniem aby zostać wędrownymi mnichami bez posiadania żadnych własnych rzeczy, poza kijem i żebraczą miską. W ten sposób nauczą się samo–poddania się Bogu, nieprzywiązania i wewnętrznego spokoju. Przypomnieli sobie hinduskie przysłowie, że mnich, który ciągle się porusza, pozostaje czysty, jak woda, która płynie. Chcieli odwiedzić święte miejsca, a tym samym dać impuls swemu duchowemu życiu.
Narendra również chciał cieszyć się spokojem samotności. Chciał sprawdzić swą własną wewnętrzną siłę, a także nauczyć innych, aby nie polegali na nim zawsze. Niektórzy z braci uczniów opuścili klasztor, gdy rozpoczął swoje wędrówki. Pierwsze miały charakter tymczasowych wycieczek; musiał wracać do Baranagore w odpowiedzi na apel mieszkańców klasztoru. Ale w końcu w 1890 r., kiedy ponownie wyruszył – bez imienia i tylko z laską i żebraczą miską – został wchłonięty przez ogrom Indii, a kurz ogromnego subkontynentu całkowicie go pochłonął. Po ponownym odkryciu przez swoich braci mnichów nie był już nieznanym Narenem, ale Swami Wiwekanandą, który przeszedł do historii w Chicago w 1893 roku.
Aby zaspokoić swe pragnienie wędrówki, Narendra udał się do Waranasi, uważanego za najświętsze miejsce w Indiach – miasta uświęconego od niepamiętnych czasów przez związek z mnichami i wielbicielami. Tutaj przybyli prorocy, tacy jak Buddha, Śankaraćarja i Ćajtańja, aby otrzymać, jak gdyby, przykazanie Boże, aby głosić swe orędzia. Ganga ładuje atmosferę rzadką świętością. Narendra poczuł się podniesiony przez ducha wyrzeczenia i oddania, który przenika to święte miejsce. Odwiedził świątynie i oddał cześć takim świętym jak Trailanga Swami, który żył na brzegu Gangesu stale zaabsorbowany medytacją, oraz Swami Bhaskarananda, który denerwował Narena, wyrażając wątpliwości co do możliwości całkowitego wyrzeczenia się przez człowieka pokusy „kobiety” i „złota”. Naren widział na własne oczy życie Śri Ramakryszny, który całkowicie zniszczył swą niższą naturę.
Pewnego dnia w Waranasi, ścigany przez grupę małp, uciekał, gdy mnich zawołał: „Staw czoła brutalom”. Zatrzymał się i spojrzał wyzywająco na brzydkie bestie. Szybko zniknęły. Później, jako kaznodzieja, czasami wykorzystywał to doświadczenie, aby napominać ludzi, aby stawili czoła niebezpieczeństwom i zmiennym kolejom losu i nie uciekali przed nimi.
Po kilku dniach Naren wrócił do Baranagore i pogrążył się w medytacyjnych, studyjnych i religijnych dyskursach. Od tego czasu zaczął odczuwać mgliste przeczucie swojej przyszłej misji. Często zadawał sobie pytanie, czy takie prawdy filozofii Wedanty, jak boskość duszy i jedność istnienia, powinny pozostać uwięzione w zżeranych przez robaki stronach pism świętych, aby zapewnić rozrywkę uczonym erudytom lub dawać radość tylko samotnym mnichom w jaskiniach i głębinach puszczy; czy nie miały one żadnego znaczenia dla przeciętnego człowieka zmagającego się z problemami życia? Czyż zwykły człowiek, z powodu swojej nieznajomości pism świętych, powinien być odcięty od światła Wedanty?
Narendra zwrócił się do swoich braci uczniów o konieczności głoszenia dającego siłę przesłania filozofii Wedanty wszystkim, a przede wszystkim zdeptanym masom. Ale ci mnisi chcieli osiągnąć własne zbawienie i protestowali. Naren powiedział do nich gniewnie: „Wszyscy nauczają. To co robią nieświadomie, ja zrobię świadomie. Ach, nawet jeśli wy, moi bracia mnisi, staniecie mi na drodze, pójdę do pariasów i będę nauczał w najniższych slumsach.”
Po krótkim pobycie w Baranagore Naren wyruszył ponownie do Waranasi, gdzie spotkał się z uczonym w sanskrycie Pramadadas Mitra. Ci dwaj odczuwali wzajemny szacunek i sympatię i dyskutowali, zarówno ustnie, jak i listownie, na temat społecznych zwyczajów hinduistów i zawiłych fragmentów pism świętych. Następnie odwiedził Ajodhję, starożytną stolicę Ramy, bohatera Ramajany. Lucknow, miasto ogrodów i pałaców stworzone przez muzułmańskich Nawabów, napełniło jego umysł wspaniałymi wspomnieniami o islamskich rządach, a widok Taj Mahal w Agrze wywołał łzy w oczach. We Wrindawan przypomniał sobie wiele incydentów z życia Kryszny i był głęboko poruszony.
W drodze do Wrindawan, brnąc boso i bez grosza, Naren zobaczył siedzącego przy drodze człowieka palącego tytoń. Poprosił nieznajomego, by podał mu miskę z tytoniem, ale mężczyzna był nietykalnym i wzdrygnął się przed takim czynem, ponieważ hinduskie społeczeństwo uważało to za świętokradztwo. Naren szedł dalej, ale nagle powiedział do siebie: „Co za wstyd! Przez całe moje życie kontemplowałem niedwoistość duszy, a teraz wrzucono mnie w wir kastowego systemu. Jak trudno jest przełamać wrodzone skłonności! Wrócił do nietykalnego człowieka, błagał go, by pożyczył mu fajkę i pomimo protestów człowieka z niskiej kasty zapalił z radością, a następnie udał się do Wrindawan.
Następnie znajdujemy Narena na stacji kolejowej Hathras, w drodze do świętego centrum pielgrzymkowego Hardwar u podnóża Himalajów. Zawiadowca stacji, Sarat Chandra Gupta, był zafascynowany od pierwszego spojrzenia na niego. „Podążyłem za dwojgiem diabelskich oczu” — powiedział później. Narendra przyjął Sarata na ucznia i nazwał go „dzieckiem mojego ducha”. W Hathras omawiał z gośćmi doktryny hinduizmu i zabawiał ich muzyką, a potem pewnego dnia zwierzył się Saratowi, że musi iść dalej. „Mój synu”, powiedział, „mam wielką misję do spełnienia i jestem zrozpaczony z powodu małości mojej mocy. Mój guru poprosił mnie, abym poświęcił swoje życie odnowie mojej ojczyzny. Duchowość spadła do niskiego poziomu, a ziemię prześladuje głód. Indie muszą znów stać się dynamiczne i zdobyć szacunek świata dzięki swej duchowej mocy”.
Sarat natychmiast wyrzekł się świata i towarzyszył Narendrze z Hathras do Hardwar. Następnie obaj przeszli do Hriszikeś, na brzegu Gangesu, kilka mil na północ od Hardwar, gdzie znaleźli się wśród mnichów różnych sekt, którzy praktykowali medytację i wyrzeczenia. Tutaj Sarat zachorował, a jego towarzysz zabrał go z powrotem do Hathras na leczenie. Ale Naren też został zaatakowany gorączką malarii w Hriszikeś. Udał się z powrotem do klasztoru w Baranagore.
Naren zwiedził już północne Indie, Arjawartę, świętą krainę Aryjczyków, gdzie powstała i rozwinęła się duchowa kultura Indii. Główny nurt tej pradawnej kultury indyjskiej, wydobywający się z Wed i Upaniszad i rozgałęziający się na Purany i Tantry, został następnie wzbogacony przez wkład takich obcych narodów, jak Sakowie, Hunowie, Grecy, Pathanowie i Mogołowie. W ten sposób Indie rozwinęły unikalną cywilizację opartą na idei jedności w różnorodności. Niektóre z obcych elementów zostały całkowicie wchłonięte przez tradycyjną hinduską świadomość; inne, choć zabarwione starożytną myślą o kraju, zachowały swoją indywidualność. Zdając sobie sprawę z duchowej jedności Indii i Azji, Narendra odkrył charakterystyczne cechy cywilizacji orientalnej: wyrzeczenie się skończoności i komunię z Nieskończonym.
Ale stagnacyjne życie indyjskich mas, za które głównie obwiniał kapłanów i właścicieli ziemskich zasmuciło jego serce. Naren odkrył, że upadek jego kraju nie był spowodowany religią. Wręcz przeciwnie, dopóki Indie trzymały się swoich religijnych ideałów, kraj przepełniał się materialnym dobrobytem. Ale korzystanie z władzy przez długi czas zepsuło kapłanów. Ludzie na ogół pozbawieni byli prawdziwej wiedzy o religii, a Wedy, źródła hinduskiej kultury, zostały całkowicie zapomniane, szczególnie w Bengalu. Co więcej, system kastowy, który pierwotnie został opracowany w celu podkreślenia organicznej jedności społeczeństwa hinduskiego, został teraz skamieniały. Jego prawdziwym celem była ochrona słabych przed bezwzględną konkurencją silnych i potwierdzenie wyższości wiedzy duchowej nad siłą broni wojskowej, bogactwa i zorganizowanej siły roboczej; ale teraz niszczyło witalność mas. Narendra chciał udostępnić mądrość Wed wszystkim, a tym samym doprowadzić do odrodzenia swojej ojczyzny. Dlatego zachęcał swoich braci z klasztoru Baranagore do studiowania gramatyki Panini, bez której nie można było zdobyć bezpośrednio wiedzy o Wedach.
Duch demokracji i równości w islamie przemówił do umysłu Narena i chciał stworzyć nowe Indie z mózgiem wedyjskim i muzułmańskim ciałem. Co więcej, w jego umyśle pojawiła się myśl, że materialnych warunków mas nie da się polepszyć bez wiedzy o nauce i technologii rozwiniętej na Zachodzie. Marzył już o budowie mostu łączącego Wschód i Zachód. Ale prawdziwe przywództwo Indii musiało wyłonić się z ziemi ojczystej. Wielokrotnie powtarzał, że Śri Ramakryszna był prawdziwym produktem ziemi indyjskiej i uświadomił sobie, że Indie odzyskałyby swoją jedność i solidarność poprzez zrozumienie duchowych doświadczeń Mistrza.
Naren znów stał się niespokojny by „zrobić coś”, ale co, tego nie wiedział. Chciał uciec od swoich krewnych, ponieważ nie mógł znieść widoku ich biedy. Pragnął zapomnieć o świecie poprzez medytację. W drugiej połowie grudnia 1889 r. ponownie wyszedł z klasztoru Baranagore i udał się w kierunku Waranasi. „Mój pomysł jest taki – pisał do przyjaciela – by przez jakiś czas żyć w Waranasi i patrzeć, jak Wiśwanath i Annapurna zajmują się moim losem. Postanowiłem albo zrealizować swój ideał, albo poświęcić swoje życie na tym wysiłku – więc pomóż mi, Panie Waranasi!
W drodze do Waranasi usłyszał, że Swami Jogananda, jeden z jego braci uczniów, zachorował w Allahabadzie i postanowił tam się natychmiast udać. W Allahabadzie spotkał świętego muzułmańskiego, „którego każda linia i krzywizna twarzy wskazywała, że był paramahamsą”. Następnie udał się do Ghazipur i tam poznał świętego Pawhari Baba, świętego żywiącego się powietrzem.
Pawhari Baba urodził się w pobliżu Waranasi w rodzinie braminów. W młodości opanował wiele gałęzi hinduskiej filozofii. Później wyrzekł się świata, prowadził surowe życie, praktykował dyscypliny Jogi i Wedanty i podróżował po całych Indiach. W końcu osiadł w Ghazipur, gdzie zbudował podziemną pustelnię na brzegu Gangesu i spędzał większość czasu na medytacji. Żył praktycznie za nic, ludzie nadali mu więc przydomek „świętego jedzącego powietrze”; wszyscy byli pod wrażeniem jego pokory i ducha służby. Kiedy został ugryziony przez kobrę, powiedział, cierpiąc straszny ból, „Och, on był posłańcem od mojego Ukochanego!” Innego dnia pies uciekł z chlebem i podążył za nim, modląc się pokornie: „Proszę, czekaj, mój Panie; pozwól mi posmarować chleb dla ciebie”. Często oddawał swoje skromne jedzenie żebrakom lub wędrującym mnichom i głodował. Pawhari Baba słyszał o Śri Ramakrysznie, traktował go z szacunkiem jako Boskie Wcielenie i trzymał w swoim pokoju fotografię Mistrza. Ludzie z daleka i bliska odwiedzali Baba, a gdy nie zajmował się medytacją, rozmawiał z nimi przez mur. Na kilka dni przed śmiercią pozostał w domu. Pewnego dnia ludzie zauważyli dym wydobywający się z podziemnej celi z zapachem płonącego ciała. Odkryto, że święty, uświadamiając sobie zbliżający się koniec swojego ziemskiego życia, ofiarował swoje ciało jako ostatnią ofiarę dla Pana, w akcie najwyższej ofiary.
W czasie spotkania z Pawhari Baba Narendra cierpiał na ostry ból lumbago, który prawie uniemożliwiał mu poruszanie się i siedzenie w medytacji. Ponadto był przygnębiony psychicznie, ponieważ słyszał o chorobie Abhedanandy, innego z jego braci uczniów, który mieszkał w Hriszikeś. „Nie wiesz, sir”, pisał do przyjaciela, „że mimo surowych wedyjskich poglądów jestem człowiekiem o bardzo miękkiej naturze. I to okazuje się być moją zgubą. Bo jakkolwiek próbuję myśleć tylko o własnym dobru, zaczynam wbrew sobie myśleć o interesie innych ludzi. Narendra pragnął zapomnieć o świecie i własnym ciele poprzez praktykę jogi i udał się po nauki do Pawhari Baby, zamierzając uczynić świętego swoim guru. Ale Baba z charakterystyczną dla siebie pokorą odsuwał go z dnia na dzień.
Pewnego wieczoru, gdy Naren leżał w łóżku, myśląc o Pawhari Baba, pojawił się przed nim Śri Ramakryszna i stał cicho przy drzwiach, wpatrując się uważnie w jego oczy. Wizja powtarzała się przez dwadzieścia jeden dni. Narendra zrozumiał. Zganił się gorzko za brak pełnej wiary w Śri Ramakrysznę. Teraz wreszcie był przekonany, napisał do przyjaciela: „Ramakryszna nie ma sobie równego. Nigdzie indziej na świecie nie ma takiej bezprecedensowej doskonałości, tak wspaniałej życzliwości dla wszystkich, tak silnej sympatii dla zniewolonych ludzi”. Ze łzami w oczach przypomniał sobie, jak Śri Ramakryszna nigdy nie pozostawił niespełnionej ani jednej modlitwy, jak przebaczył mu miliony występków i usunął jego cierpienia.
Ale tak długo, jak żył Naren, żywił szczere uwielbienie i cześć dla Pawhari Baba, i pamiętał szczególnie dwie z jego instrukcji. Jedną z nich było: „Żyj w domu swojego nauczyciela jak krowa”, co podkreśla ducha służby i pokory w relacji między nauczycielem a uczniem. Drugą instrukcją Baba było: „Postrzegajcie duchową dyscyplinę w taki sam sposób, w jaki postrzegacie cel”, co oznacza, że aspirant nie powinien rozróżniać przyczyny i skutku.
Narendranath ponownie odetchnął spokojem i pogrążył się w medytacji. Po kilku dniach udał się do Waranasi, gdzie dowiedział się o poważnej chorobie Balarama Bose, jednego z czołowych świeckich uczniów Śri Ramakryszny. W Ghazipur usłyszał, że Surendranath Mitra, inny świecki uczeń Mistrza, umiera. Ogarnął go smutek i Pramadadasowi, który wyraził zdziwienie na widok sannjasina oddającego się ludzkim emocjom, powiedział: „Proszę, nie mów w ten sposób. Nie jesteśmy suchymi mnichami. Czy sądzisz, że człowiek, wyrzekając się świata, jest pozbawiony wszelkich uczuć?”
Przybył do Kalkuty, aby być przy boku Balarama, który zmarł 13 maja. Surendra Mitra zmarł 25 maja. Ale Naren uspokoił nerwy i oprócz praktyki własnej modlitwy i medytacji, ponownie poświęcił się przewodnictwu swym braciom uczniom. Pewnego razu w tym okresie wymyślił ideę budowy stałej świątyni, aby zachować relikwie Śri Ramakryszny.
Z jego listów i rozmów można dowiedzieć się o wielkiej burzy szalejącej w duszy Narena w tym okresie. Jasno zrozumiał, w jakim stopniu wykształceni Hindusi znaleźli się pod wpływem materialistycznych idei Zachodu. Gardził jałowym naśladownictwem. Ale był także świadomy wielkich idei, które stały się podstawą europejskiej cywilizacji. Powiedział swoim przyjaciołom, że w Indiach zbawienie jednostki było celem zaakceptowanym, podczas gdy na Zachodzie celem było podnoszenie ludzi, bez rozróżnienia na kasty i wyznania. Cokolwiek zostało tam osiągnięte, było dzielone przez zwykłego człowieka; wolność ducha przejawiła się we wspólnym dobru i w postępie wszystkich ludzi dzięki wspólnym wysiłkom wszystkich. Chciał wprowadzić ten zdrowy czynnik do świadomości Hindusów.
Jednak został pochłonięty przez głód własnej duszy, aby pozostać pogrążonym w samadhi. Czuł w tym czasie duchowy niepokój podobny do tego, jakiego doświadczył w domu ogrodowym w Kossipore podczas ostatnich dni ziemskiej egzystencji Śri Ramakryszny. Świat zewnętrzny nie pociągał go. Ale działał w nim inny czynnik, być może mu nieznany. Doskonały od urodzenia, nie potrzebował duchowych dyscyplin dla własnego wyzwolenia. Jakiekolwiek dyscypliny praktykował, miały na celu usunięcie zasłony, która ukrywała, do czasu, jego prawdziwą boską naturę i misję w świecie. Jeszcze przed swym narodzeniem, Pan wybrał go jako Jego narzędzie, aby pomóc Mu w duchowym odkupieniu ludzkości.
Teraz Naren zaczął zdawać sobie sprawę, że jego życie miało być zupełnie inne od życia samotnika religijnego: miał pracować dla dobra ludzi. Za każdym razem, gdy chciał samemu zasmakować rozkoszy samadhi, słyszał żałosne jęki tętniących milionów Indii, ofiar ubóstwa i ignorancji. Czy muszą oni, zadawał sobie pytanie Naren, na zawsze grzebać się w prochu i żyć jak bestie? Kto będzie ich wybawcą?
Zaczął także odczuwać wewnętrzną agonię wydających się na zewnątrz szczęśliwymi ludzi Zachodu, których duchowa żywotność została podważona przez mechanistyczną i materialistyczną koncepcję życia, której sprzyjał nagły rozwój nauk fizycznych. Europa, jak zobaczył, siedziała na kraterze tlącego się wulkanu, a lada chwila zachodnia kultura mogła zostać zniszczona przez jego ognistą erupcję. Cierpienie człowieka, czy to na Wschodzie, czy na Zachodzie, bolało jego delikatną duszę. Przesłanie Wedanty, które głosiło boskość duszy i jedność istnienia, jak sobie zaczął uświadamiać, mogło samo zasklepić i uzdrowić rany Indii i świata. Ale cóż mógł zrobić on, dwudziestopięcioletni chłopak? Zadanie było gigantyczne. Rozmawiał o tym ze swoimi braćmi, ale nie otrzymał zbytniej zachęty. Był zdecydowany pracować sam, jeśli nie pojawi się żadna inna pomoc.
Narendra poczuł się ograniczony w klasztorze w Baranagore i stracił zainteresowanie swoimi drobnymi obowiązkami. Cały świat wzywał go teraz do pracy. Dlatego pewnego dnia w 1890 roku ponownie opuścił klasztor z tym samym starym postanowieniem, by nigdy nie wracać. Udał się w Himalaje i zakopał w głębi własnych myśli. Swojemu bratu uczniowi oświadczył: „Nie powrócę, dopóki nie osiągnę takiej świadomości, że sam mój dotyk przemieni człowieka”. Modlił się do Świętej Matki, aby nie wrócić przed osiągnięciem najwyższej wiedzy, a ona pobłogosławiła go w imię Śri Ramakryszny. Potem zapytała, czy nie chciałby pożegnać się ze swoją ziemską matką. „Matko”, odpowiedział Naren, „jesteś moją jedyną matką”.
W towarzystwie Swami Akhandanandy Naren opuścił Kalkutę i wyruszył do północnych Indii. Obaj podążali biegiem Gangesu, a ich pierwszym miejscem postoju był Bhagalpur. Jednemu z ludzi, którzy przyjechali go tam odwiedzić, Naren powiedział, że cokolwiek pozostało ze starożytnej aryjskiej wiedzy, intelektu i geniuszu, można je znaleźć głównie w tych częściach kraju, które leżą w pobliżu brzegów Gangesu. Im dalej oddalało się od rzeki, tym mniej widziało się tę kulturę. Wierzył, że ten fakt wyjaśnia wielkość Gangesu, o której śpiewają pisma hinduskie. Następnie zauważył: „Przydomek „łagodny Hindus” zamiast być wyrazem wyrzutu, powinien w rzeczywistości wskazywać na naszą chwałę, jako wyraz wielkości charakteru. Zobaczcie bowiem, jak wielki postęp moralny i duchowy oraz jak wielki rozwój cech miłości i współczucia trzeba osiągnąć, zanim można wyzbyć się brutalnej siły własnej natury, która popycha człowieka do mordowania swoich braci dla własnej wyższości!
W towarzystwie Swami Akhandananda Naren opuścił Kalkutę i udał się do północnych Indii. Dwójka podążała wzdłuż biegu Gangesu, ich pierwszym miejscem postoju był Bhagalpur. Do jednej z osób, które przyszły go odwiedzić, Naren powiedział, że cokolwiek ze starożytnej aryjskiej wiedzy, intelektu i geniuszu pozostało, można było znaleźć głównie w tych częściach kraju, które leżały w pobliżu brzegów Gangesu. Im dalej od rzeki, tym rzadziej widziano tę kulturę. Wierzył, że ten fakt wyjaśniał wspaniałość Gangesu opiewaną w hinduskich pismach świętych. Dalej zauważył: „Epitet „łagodny Hindus” zamiast być hańbiącym, powinien w rzeczywistości wskazywać na naszą chwałę, jako wyrażającą wielkość charakteru. Zobaczcie bowiem, jak wielki postęp moralny i duchowy oraz jak wielki rozwój cech miłości i współczucia trzeba osiągnąć, zanim można wyzbyć się brutalnej siły własnej natury, która popycha człowieka do mordowania swoich braci dla własnej wyższości!”
Spędził kilka dni w Waranasi i opuścił miasto z proroczymi słowami: „Kiedy tu wrócę następnym razem, spadnę na społeczeństwo jak bomba, a ono będzie podążać za mną jak pies”.
Po odwiedzeniu jednego lub dwóch miejsc, Naren i Akhandananda przybyli do Nainital, a ich celem była święta Badrikaśrama w sercu Himalajów. Postanowili całą drogę przejść pieszo, a także nie dotykać pieniędzy. W pobliżu Almory, pod starym figowcem pagodowym przy strumieniu spędzili wiele godzin w medytacji. Naren miał głębokie duchowe doświadczenie, które zapisał w swoim notatniku:
Na początku było Słowo itd.
Mikrokosmos i makrokosmos zbudowane są na tym samym planie. Podobnie jak dusza indywidualna jest zamknięta w żywym ciele, tak też jest Dusza Uniwersalna, w żywej prakryti (naturze), obiektywnym wszechświecie. Kali obejmuje Śiwę. To nie jest kaprys. To pokrycie jednego (Duszy) przez drugie (naturę) jest analogiczne do relacji między ideą a słowem wyrażającym ją. Są jednym i tym samym, i tylko dzięki mentalnej abstrakcji można je odróżnić. Myśl jest niemożliwa bez słów. Dlatego na początku było Słowo, itd.
Ten dualny aspekt Duszy Uniwersalnej jest wieczny. Więc to, co postrzegamy lub czujemy, jest połączeniem Wiecznie Uformowanego i Wiecznie Bezforemnego.
W ten sposób, w głębi medytacji, Naren uświadomił sobie jedność wszechświata i człowieka, który jest wszechświatem w miniaturze. Uświadomił sobie, że wszystko, co istnieje we wszechświecie, istnieje również w ciele, a ponadto, że cały wszechświat istnieje w atomie.
Kilku innych braci uczniów dołączyło do Narena. Ale nie mogli jechać do Badrikaśrama, ponieważ z powodu panującego głodu droga została zamknięta na rozkaz Rządu. Odwiedzali różne święte miejsca, żyli na jałmużnie, studiowali pisma święte i medytowali. W tym czasie przyszła smutna wiadomość o samobójstwie jednej z sióstr Narena żyjącej w tragicznych warunkach, a zastanawiając się nad losem hinduskich kobiet w okrutnym ówczesnym społeczeństwie, pomyślał, że będzie przestępcą jeśli pozostanie obojętnym widzem takiej społecznej niesprawiedliwości.
Naren udał się do Hriszikeś, pięknej doliny u podnóża Himalajów, która jest otoczona wzgórzami i prawie otoczona przez Ganges. Od niepamiętnych czasów to święte miejsce było odwiedzane przez mnichów i ascetów. Jednak po kilku dniach Naren poważnie zachorował, a jego przyjaciele wątpili czy przeżyje. Kiedy wyzdrowiał, został przeniesiony do Meerut. Tam spotkał wielu swoich braci uczniów i razem kontynuowali studiowanie pism świętych, praktykowali modlitwę i medytację oraz śpiewali pieśni religijne, tworząc w Meerut miniaturowy klasztor Baranagore.
Po pięciu miesiącach pobytu Naren stał się niespokojny, znów pragnąc swego wędrownego życia; ale tym razem pragnął być sam i złamać łańcuch przywiązania do swoich braci uczniów. Chciał głęboko zastanowić się nad swoim przyszłym kierunkiem działania, którego od czasu do czasu miał przebłyski. Przez wędrówki po Himalajach przekonał się, że Duch Boży nie pozwoli mu zamknąć się w czterech ścianach jaskini. Za każdym razem, gdy myślał by tak uczynić, był wyrzucany, jak gdyby przez potężną siłę. Degradacja indyjskich mas i duchowa choroba ludzi na całym świecie wzywały go do nowej linii działania, której zewnętrzny kształt nie był jeszcze całkiem jasny.
W późniejszej części stycznia 1891 roku Naren pożegnał swoich braci uczniów i wyruszył do Delhi, przyjmując imię Swami Wiwidiśananda. Chciał podróżować nie będąc rozpoznanym. Chciał, żeby pył Indii zakrył ślady jego stóp. Jego pragnieniem było pozostanie nieznanym sannjasinem, pośród tysięcy innych widzianych na wiejskich drogach, na rynkach, pustyniach, lasach i jaskiniach. Ale ognie Ducha, które płonęły w jego oczach, i jego arystokratyczne zachowanie, wskazywały na niego jako na księcia wśród ludzi pomimo wszystkich jego przebrań.
W Delhi Naren odwiedził pałace, meczety i grobowce. Wokół nowoczesnego miasta ujrzał ogromną ruinę wymarłych imperiów z czasów prehistorycznych Mahabharaty, ujawniającą przemijanie materialnych osiągnięć. Ale radosne i żywe Delhi ujawniło mu także nieśmiertelną naturę hinduistycznego ducha. Niektórzy z jego braci uczniów z Meerut przybyli do miasta i przypadkowo odkryli swojego ukochanego przywódcę. Naren był zły. Powiedział im: „Bracia, mówiłem wam, że pragnąłem zostać sam. Poprosiłem, żebyście mnie nie śledzili. Powtarzam to jeszcze raz. Nie wolno mnie śledzić. Wkrótce opuszczę Delhi. Nikt nie powinien próbować znać mojego miejsca pobytu. Odetnę wszystkie stare związki. Gdziekolwiek Duch prowadzi, tam błądzę. Nie ma znaczenia, czy wędruję w lesie, na pustyni, na samotnej górze czy w gęstym mieście. Nie ma mnie. Niech każdy stara się zrealizować swój cel zgodnie ze swymi światłami”.
Narendra powędrował do historycznego Radźputana, powtarzając słowa Sutta–nipata:
Idź naprzód bez ścieżki,
Nie bojąc się niczego, nie troszcząc się o nic,
Wędruj sam, jak nosorożec!
Równo jak lew, nie drżąc przed hałasem,
Równo jak wiatr, nie wpadający w sieć,
Równo jak liść lotosu, niedotknięty wodą,
Wędruj samotnie, jak nosorożec!
Podkreślono kilka czynników mających wpływ na życie Narena i kształtujących jego przyszłe przesłanie: święte towarzystwo Śri Ramakryszny, jego własna wiedza o kulturach Wschodu i Zachodu oraz jego duchowe doświadczenia. Do tych należy dodać: zrozumienie Indii zdobyte podczas jego wędrówek. To nowe zrozumienie stanowiło wyjątkową edukację dla Narena. Tutaj wielka księga życia nauczyła go więcej niż drukowane słowa bibliotek.
Zadawał się ze wszystkimi – jednego dnia spał z pariasami w ich chatach, innego rozmawiał na równi z Maharadźami, premierami, ortodoksyjnymi panditami i liberalnymi profesorami college’u. W ten sposób nawiązał kontakt z ich radościami i smutkami, nadziejami i frustracjami. Był świadkiem tragedii współczesnych Indii, a także zastanawiał się nad lekarstwem dla nich. Płacz ludu Indii, Boga walczącego w ludzkości, a także niepokój ludzi na całym świecie wyciągających rękę po pomoc, głęboko go poruszyły. W trakcie swoich podróży Naren dowiedział się w jaki sposób może stać się kanałem Boskiego Ducha w służbie ludzkości. Podczas tych wędrownych dni uczył się i uczył. Hindusów poprosił, aby powrócili do odwiecznych prawd swojej religii, słuchali przesłania Upaniszad, szanowali świątynie i symbole religijne i byli dumni ze swych narodzin w świętej krainie Indii. Chciał, aby unikali zarówno przestarzałej ortodoksji, wciąż propagowanej przez fanatycznych przywódców, jak i błędnego racjonalizmu zachodnich reformatorów. Uderzyła go zasadnicza jedność kulturowa Indii pomimo nieskończonej różnorodności form. A ludzie, którzy go poznali, widzieli w nim sumienie Indii, jej jedność i jej przeznaczenie.
Jak już wspomniano, Narendranath podczas podróży w Indiach często zmieniał nazwisko, aby uniknąć rozpoznania. Nie będzie niewłaściwe nazywanie go od tego momentu życia klasztornym tytułem „Swami” lub bardziej czułym i pełnym szacunku określeniem „Swamidźi”.
W Alwar, gdzie Swamidźi przybył pewnego ranka na początku lutego 1891 roku, został serdecznie przyjęty zarówno przez Hindusów jak i Muzułmanów. Muzułmańskiemu uczonemu powiedział: „Jest jedna bardzo niezwykła rzecz dotycząca Koranu. Aż do dnia dzisiejszego istnieje w takiej formie w jakiej został zapisany tysiąc pięćset lat temu. Książka zachowała swoją pierwotną czystość i jest wolna od wtrętów.”
Miał też ostrą wymianę słów z Maharadżą, który miał zeuropeizowane poglądy. Na pytanie tego ostatniego, dlaczego Swami, zdolny młody człowiek i ewidentnie uczony, prowadził życie włóczęgi, Swami odparł: „Powiedz mi, dlaczego ciągle spędzasz czas w towarzystwie ludzi z Zachodu i udajesz się na wycieczki strzelać, zaniedbując swoje królewskie obowiązki.” Maharadźa odpowiedział: „Nie mogę powiedzieć dlaczego, ale bez wątpienia to lubię”. „Cóż,” zawołał Swami, „z tego właśnie powodu błądzę jako mnich”.
Następnie Maharaja wyśmiewał kult obrazów, które dla niego były niczym innym, jak postaciami z kamienia, gliny lub metalu. Swami bezskutecznie usiłował wytłumaczyć mu, że Hindusi czczą tylko Boga, używając obrazów jako symboli. Książę nie był przekonany. Swami poprosił więc premiera o ściągnięcie zdjęcia Maharadży wiszącego na ścianie i splunął na nie. Wszyscy obecni byli przerażeni tą bezczelnością. Swami zwrócił się do księcia i powiedział, że chociaż obraz nie przedstawia samego Maharadży z krwi i kości, to jednak przypomina każdemu jego osobę i dlatego cieszy się wielkim szacunkiem; podobnie obraz przywoływał w umyśle wielbiciela obecność Bóstwa i dlatego był pomocny w koncentracji, zwłaszcza na początku jego życia duchowego. Maharadża przeprosił Swamidźi za jego nieuprzejmość.
Swami zachęcił ludzi z Alwar do studiowania odwiecznych prawd Hinduizmu, szczególnie do kultywowania wiedzy o sanskrycie, obok nauki zachodniej. Zachęcił ich także do czytania indyjskiej historii, którą, jak zauważył, powinni napisać Hindusi zgodnie z naukową metodą Zachodu. Europejscy historycy skupiali się głównie na dekadenckim okresie kultury indyjskiej.
W Dźaipur Swami poświęcił się studiowaniu gramatyki sanskryckiej, a w Adźmer przypomniał wspaniałość rządów hinduskich i muzułmańskich. W Mount Abu patrzył w zdumieniu na świątynię Dźajnów w Dilwara, która, jak zostało powiedziane, została zapoczątkowana przez tytanów i wykończona przez jubilerów. Tam przyjął gościnę u muzułmańskiego urzędnika. Swoim zgorszonym hinduistycznym przyjaciołom Swami powiedział, że był sannjasinem należącym do najwyższego rzędu paramahamsów, ponad wszelkimi regułami kastowymi. Wspólne jedzenie z Muzułmanami, powiedział dalej, nie było w sprzeczności z naukami pism świętych, choć może być źle widzianym przez ograniczonych przywódców hinduskiego społeczeństwa.
W Mount Abu Swami spotkał Maharadża z Khetri, który później stał się jednym z jego oddanych uczniów. Ten ostatni poprosił Swami o to by urodził mu się syn i otrzymał jego błogosławieństwo.
Następnie widzimy Swami podróżującego po Gudźaracie i Kathiawarze w zachodnich Indiach. W Ahmedabad odświeżył swoją wiedzę o dżinizmie. Kathiawar, zawierający dużą liczbę miejsc świętych zarówno dla Hindusów, jak i dżinistów, był w większości rządzony przez hinduskiego maharadżę, który przyjmował Swami z szacunkiem. Babu Haridasowi Viharidasowi, premierowi muzułmańskiego stanu Dźunagad, zwrócił uwagę na potrzebę głoszenia orędzia hinduizmu na całym świecie. Spędził jedenaście miesięcy w Porbandarze i szczególnie cieszył się towarzystwem premiera, Pandita Sankara Panduranga, wielkiego uczonego w sanskrycie, który zajmował się tłumaczeniem Wed. Będąc pod wrażeniem intelektu i oryginalności Swami, pandit powiedział: „Swamidżi, obawiam się, że nie możesz wiele zrobić w tym kraju. Niewielu cię tutaj doceni. Powinieneś pojechać na Zachód, gdzie ludzie zrozumieją ciebie i twoją pracę. Z pewnością możesz przekazać ludziom Zachodu swoją oświecającą interpretację hinduizmu.”
Swami z przyjemnością usłyszał te słowa, które zbiegły się z czymś, co odczuwał w sobie. Premier zachęcił Swami do kontynuowania nauki języka francuskiego, ponieważ może mu się przydać w jego przyszłej pracy.
W tym okresie Swami był niezwykle niespokojny. Czuł w sobie nieograniczoną energię szukającą kanałów ekspresji. Odrodzenie Indii było najważniejsze w jego umyśle. Rozbudzone Indie mogą z kolei pomóc światu. Widok małostkowości, zazdrości, rozczarowania, ignorancji i ubóstwa wśród Hindusów napełnił jego umysł ogromną udręką. Ale nie miał cierpliwości do reformatorów będących pod wpływem kultury Zachodu, którzy utracili kontakt z duszą kraju. Całkowicie nie pochwalał ich metody reform społecznych, religijnych i politycznych poprzez naśladownictwo Zachodu. Chciał, aby Hindusi kultywowali pewność siebie. Docenianie kultury duchowej Indii przez dobrze prosperujący i potężny Zachód, pomyślał, może dać Hindusom wiarę we własne dziedzictwo. Modlił się do Pana o przewodnictwo. Przyjaźnił się z hinduskimi Maharadżami, którzy rządzili jedną piątą kraju i mieli ogromne wpływy na miliony ludzi. Za ich pośrednictwem chciał wprowadzić reformy społeczne, ulepszone metody edukacji i inne środki dla fizycznych i kulturalnych korzyści ludzi. Swami czuł, że w ten sposób jego marzenie o regeneracji Indii zostanie zrealizowane dość łatwo. Po spędzeniu kilku dni w Barodzie, Swami przybył do Khandwa w środkowych Indiach. Tutaj wyraził pierwszy raz chęć wzięcia udziału w Parlamencie Religii, który odbędzie się wkrótce w Chicago. Słyszał o tym Parlamencie w Dźunagadzie lub Porbandarze.
Po odwiedzeniu Bombaju, Puny i Kolhapur, Swami przybył do Belgaum. W Bombaju przypadkowo spotkał Swami Abhedanandę i w trakcie rozmowy powiedział mu: „Bracie, tak wielka moc wzrosła we mnie, że czasami czuję, że całe moje ciało wybuchnie”.
Przez całe to wędrowne życie wymieniał poglądy z ludźmi na wszystkich stanowiskach i etapach życia i imponował wszystkim swoją powagą, elokwencją, łagodnością i rozległą znajomością Indii i kultury Zachodu. Wiele idei, które wówczas wyrażał, zostało później powtórzonych w jego publicznych wykładach w Ameryce i Indiach. Ale myśl najbliższa jego sercu dotyczyła biednych i nieświadomych wieśniaków, ofiar niesprawiedliwości społecznej: jak poprawić stan sanitarny wsi, wprowadzić naukowe metody uprawy, zdobyć czystą wodę do codziennego picia; jak uwolnić chłopów od analfabetyzmu i ignorancji, jak przywrócić im utraconą pewność siebie. Takie problemy dręczyły go dzień i noc. Żywo pamiętał słowa Śri Ramakryszny, że religia nie jest przeznaczona dla „pustych żołądków”.
Swemu hipochondrycznemu uczniowi Haripadzie dał następującą rozsądną radę: „Jaki ma sens ciągłe myślenia o chorobie? Zachowuj radość, prowadź religijne życie, pielęgnuj wzniosłe myśli, wesel się, ale nigdy nie rozkoszuj się przyjemnościami, które obciążają ciało, lub za które będziesz później czuł wyrzuty sumienia; wtedy wszystko będzie dobrze. A jeśli chodzi o śmierć, jakie ma znaczenie, jeśli ludzie tacy jak ty i ja umrą? To nie spowoduje, że Ziemia zboczy z osi! Nie powinniśmy uważać się za tak ważnych, by myśleć, że świat nie może się ruszać bez nas.”
Kiedy wspomniał Haripadzie o swoim pragnieniu udania się do Ameryki, uczeń był zachwycony i chciał zebrać pieniądze na ten cel, ale Swami powiedział mu, że nie będzie o tym myślał, dopóki nie odbędzie pielgrzymki do Rameśwaram i nie będzie tam wielbił Bóstwa.
Z Belgaum Swami udał się do Bangalore w stanie Mysore, rządzonym przez hinduskiego maharadżę. Premier Maharadży opisał młodego mnicha jako „majestatyczną osobowość i boską siłę, której przeznaczeniem jest pozostawienie śladu w historii jego kraju”. Maharadża również był pod wrażeniem jego „błyskotliwości myśli, uroku charakteru, rozległej wiedzy i przenikliwej religijnej wnikliwości”. Zatrzymał Swami jako swojego gościa w pałacu.
Pewnego dnia, przed swoimi wysokimi urzędnikami, Maharadźa zapytał Swami: „Swamidżi, co myślisz o moich dworzanach?”
„Cóż”, nadeszła odważna odpowiedź, „Myślę, że Wasza Wysokość ma bardzo dobre serce, ale niestety otaczają was dworzanie, którzy na ogół są pochlebcami. Dworzanie są wszędzie tacy sami.
„Ale”, zaprotestował Maharadża, „mój premier nie jest taki. Jest inteligentny i godny zaufania.
„Ale, Wasza Wysokość, premierem jest ten, kto okrada Maharadźę i płaci agentowi politycznemu”.
Książę zmienił temat, a następnie ostrzegł Swami, aby był bardziej dyskretny w wyrażaniu swojej opinii na temat urzędników w Rodzimym Stanie; w przeciwnym razie ci pozbawieni skrupułów ludzie mogą go nawet otruć. Ale Swami wybuchnął: „Co! Czy myślisz, że uczciwy sannyasin boi się mówić prawdę, nawet jeśli może go to kosztować życie? Przypuśćmy, że twój własny syn zapyta mnie o moją opinię o tobie; czy sądzisz, że przypiszę ci wszelkiego rodzaju cnoty, których z całą pewnością nie posiadasz? Nigdy nie potrafię kłamać.”
Swami przemawiał na spotkaniu uczonych w sanskrycie i zyskał ich aplauz za swoją wiedzę o Wedancie. Znajomością zachodniej muzyki zaskoczył austriackiego muzyka na dworze książęcym. Omówił z Maharadżą plan wyjazdu do Ameryki, ale kiedy ten zaproponował mu pokrycie kosztów podróży, odmówił podjęcia ostatecznej decyzji przed wizytą w Rameśwaram. Być może nie był jeszcze całkiem pewien woli Bożej w tej sprawie. Naciskany przez Maharadźę i premiera, aby przyjął prezenty, im droższe, tym lepsze, Swami wziął od jednego fajkę, a od drugiego cygaro.
Teraz Swami skierował swoje kroki ku malowniczemu Malabarowi. W Triwandrum, stolicy Trawankore, poruszał się w towarzystwie profesorów uniwersyteckich, urzędników państwowych i ogólnie wśród wykształconych ludzi w mieście. Zobaczyli oni, że równie swobodnie dyskutuje o Spencerze, Śankaraćarji, Szekspirze, Kalidasie, Darwinie, Patandźalim, historii żydowskiej, czy o aryjskiej cywilizacji. Wskazał im ograniczenia nauk fizycznych i niezdolność zachodniej psychologii do zrozumienia nadświadomego aspektu ludzkiej natury.
Ortodoksyjni bramini za obrzydliwy uważali zwyczaj jedzenia pokarmu zwierzęcego. Swami odważnie opowiedział im o jedzeniu wołowiny przez braminów w czasach wedyjskich. Pewnego dnia, zapytany o to, co uważał za najbardziej chwalebny okres historii Indii, Swami wspomniał o okresie wedyjskim, kiedy „pięciu braminów szczotkowało jedną krowę”. Opowiadał się za jedzeniem pokarmu zwierzęcego dla Hindusów, jeśli w ogóle mają dogonić resztę świata przy obecnym panowaniu władzy i znaleźć miejsce wśród innych wielkich narodów, czy to w Imperium Brytyjskim, czy poza nim. Wykształcony człowiek z Trawankore powiedział o nim: „Wzniosłość i prostota zostały napisane odważnie na jego rysach. Czyste serce, czyste i surowe życie, otwarty umysł, liberalny duch, szeroki światopogląd i szerokie współczucie były wyjątkowymi cechami Swami.”
Z Triwandrum Swami udał się do Kanjakumari (Przylądek Komorin), który jest najbardziej wysuniętym na południe krańcem Indii, a stamtąd przeniósł się do Rameśwaram. W Rameśwaram Swami spotkał Bhaskarę Setupati, Radźę Ramnadu, który później został jednym z jego żarliwych uczniów. Omówił z księciem wiele swoich pomysłów dotyczących edukacji mas indyjskich i poprawy ich warunków rolniczych. Radża wezwał Swami do reprezentowania Indii w Parlamencie Religii w Chicago i obiecał mu pomóc w tym przedsięwzięciu.