Wilwamangala

(Znalezione w dokumentach panny S.E. Waldo przez Swami Raghawanandę kiedy był w USA. Wygłoszone w San Francisco, 28 marca 1900)

Jest to historia z jednej z ksiąg Indii, zatytułowanej „Żywoty Świętych”. W pewnej wiosce żył młody człowiek, Bramin z urodzenia. Mężczyzna zakochał się w złej kobiecie z innej wioski. Pomiędzy dwiema wioskami płynęła duża rzeka i ten człowiek codziennie chodził do tej dziewczyny, przeprawiając się przez rzekę promem. Pewnego dnia musiał odprawić ceremonię pogrzebową dla swojego ojca, więc chociaż tęsknił, prawie umierał, by pójść do dziewczyny – to nie mógł. Ceremonie musiały się odbyć i wszystkie te rzeczy musiały być zrobione; jest to absolutnie konieczne w społeczeństwie hinduskim. Denerwował się, wściekał i tak dalej, ale nie mógł nic na to poradzić. W końcu ceremonia dobiegła końca i nadeszła noc, a wraz z nią rozpętała się potężna, wyjąca burza. Padał deszcz, a rzeka wzburzyła się w gigantyczne fale. Przejście było bardzo niebezpieczne. Poszedł jednak nad brzeg rzeki. Nie było promu. Przewoźnicy bali się przeprawić, ale on poszedł; jego serce oszalało z miłości do dziewczyny, więc poszedł. Leżała tam kłoda, a on ją złapał i z jej pomocą przeszedł przez rzekę, a przedostając się na drugą stronę, wyciągnął kłodę w górę, rzucił ją na brzeg i poszedł do domu. Drzwi były zamknięte. Zapukał do drzwi, ale wiatr wył i nikt go nie usłyszał. Obszedł więc ściany i w końcu znalazł coś, co wydawało mu się liną zwisającą ze ściany. Chwycił ją mówiąc do siebie: „Och, moja ukochana zostawiła mi linę, na którą muszę się wspiąć”. Za pomocą tej liny wspiął się na ścianę, przedostał się na drugą stronę, stracił równowagę i upadł, a hałas obudził mieszkańców domu, a wyszli i zastali omdlałego mężczyznę. Ocuciła go, a zauważając, że bardzo nieprzyjemnie pachnie, powiedziała: „Co się z tobą dzieje? Skąd ten smród na twoim ciele? Jak wszedłeś do domu? Powiedział: „Czemu pytasz, czy moja ukochana nie umieściła tam tego sznura?” Uśmiechnęła się i powiedziała: „Jaka ukochana? Jesteśmy dla pieniędzy i czy naprawdę myślisz, że spuściłam linę dla ciebie, ty głupcze? Jak przeprawiłeś się przez rzekę?” „Znalazłem kłodę drewna”. „Chodźmy zobaczyć” – powiedziała dziewczyna. Liną była kobra, niezwykle jadowity wąż, którego najmniejszym dotykiem jest śmierć. Miał łeb w dziurze i właśnie wchodził do środka, kiedy mężczyzna złapał ją za ogon i pomyślał, że to lina. Zmusiło go do tego szaleństwo miłości. Kiedy wąż ma głowę w swojej norze, a ciało na zewnątrz a ty ją złapiesz, nie wystawi swojej głowy; więc człowiek wspiął się po niej, ale siła z jaką ciągnął zabiła węża. „Skąd miałeś kłodę?” „Płynęła w dół rzeki”. To były ropiejące zwłoki; prąd wody je zmył a on wziął to za kłodę, co wyjaśniało, dlaczego miał tak nieprzyjemny zapach. Kobieta spojrzała na niego i powiedziała: „Nigdy nie wierzyłam w miłość; nigdy tego nie robimy; ale jeśli to nie jest miłość, niech Pan się nade mną zmiłuje. Nie wiemy, czym jest miłość. Ale, przyjacielu, dlaczego dajesz to serce kobiecie takiej jak ja? Dlaczego nie oddasz go Bogu? Będziesz doskonały”. To był grom dla mózgu mężczyzny. Przez chwilę miał wgląd w zaświaty. „Czy istnieje Bóg?” – „Tak, tak, przyjacielu, istnieje” powiedziała kobieta. I człowiek szedł dalej, poszedł do lasu, zaczął płakać i modlić się. „Pragnę Ciebie, o Panie! Ta fala mojej miłości nie może znaleźć odbiorcy w małych istotach ludzkich. Chcę kochać dokąd może płynąć ta potężna rzeka mojej miłości, do oceanu miłości; ta rwąca, ogromna rzeka mojej miłości nie może wejść do małych sadzawek, chce nieskończonego oceanu. Ty tam jesteś; przyjdź do mnie”. Pozostał więc tam przez lata. Po latach myślał, że mu się udało, został sannjasinem i przybył do miast. Pewnego dnia siedział na brzegu rzeki, w jednym z kąpielisk, a piękna młoda dziewczyna, żona kupca z miasta, ze swoim służącym, przeszła obok tego miejsca. Stary człowiek znów się w nim obudził, piękna twarz znów go przyciągnęła. Jogin patrzył i patrzył, wstał i poszedł za dziewczyną do jej domu. Wkrótce przyszedł mąż i widząc sannjasina w żółtym stroju, powiedział do niego: „Wejdź, panie, co mogę dla ciebie zrobić?” Jogin powiedział: „Zapytam cię o straszną rzecz”. „Proś o cokolwiek, panie, jestem Gryhasthą (gospodarzem domu) i wszystko, o co ktoś poprosi, jestem gotów dać”. „Chcę zobaczyć twoją żonę”. Mężczyzna powiedział: „Panie, co to jest! Cóż, ja jestem czysty i moja żona jest czysta, a Pan jest ochroną dla wszystkich. Proszę, wejdź panie”. Wszedł, a mąż przedstawił go swojej żonie. “Co mogę dla ciebie zrobić?” zapytała pani. Patrzył i patrzył, a potem powiedział: „Matko, czy dasz mi dwie szpilki ze swoich włosów?” “Tutaj są.” Wbił je w swoje oczy, mówiąc: „Uciekajcie, dranie! Odtąd żadnych mięsistych rzeczy dla was. Jeśli chcecie zobaczyć, spójrzcie oczyma duszy na Pasterza gajów Wrindaban. To wszystkie oczy jaki macie.” Wrócił więc do lasu. Tam znowu płakał i płakał i płakał. To był cały ten wielki przypływ miłości w człowieku, który walczył o dotarcie do prawdy i w końcu mu się udało; nadał swojej duszy, rzece swojej miłości, właściwy kierunek i dotarła ona do Pasterza. Historia głosi, że widział Boga w postaci Kryszny. Wtedy, jedyny raz żałował, że stracił oczy i że mógł mieć tylko wewnętrzne widzenie. Napisał kilka pięknych wierszy o miłości. We wszystkich sanskryckich książkach pisarze przede wszystkim pozdrawiają swoich Guru. Pozdrowił więc tę dziewczynę jako swego pierwszego Guru.