Maja i Wolność

(Wygłoszone w Londynie, 22 października 1896)

„Przybywamy ciągnąc chmury chwały” – mówi poeta. Jednak nie wszyscy przychodzimy jako ciągnące się chmury chwały; niektórzy z nas pojawiają się jako ciągnąca się czarna mgła; nie może być co do tego wątpliwości. Ale każdy z nas przychodzi na ten świat, aby walczyć, jak na polu bitwy. Przychodzimy tu z płaczem, aby walczyć po swojemu, najlepiej jak potrafimy, i utorować sobie drogę przez ten nieskończony ocean życia; idziemy naprzód, mając za sobą długie wieki i niezmierną przestrzeń poza nami. Idźmy więc naprzód, aż przyjdzie śmierć i zabierze nas z pola – zwycięzców czy pokonanych, nie wiemy. I to jest Maja.

Nadzieja dominuje w sercu dzieciństwa. Cały świat jest złotą wizją dla otwierających się oczu dziecka; myśli ono, że jego wola jest najwyższa. Gdy idzie naprzód, na każdym kroku natura stoi jak diamentowa ściana, blokując jego przyszły rozwój. Może rzucać się na nią raz za razem, próbując się przebić. Im dalej idzie, tym bardziej oddala się od ideału, aż nadejdzie śmierć i nastąpi wyzwolenie, być może. I to jest Maja.

Powstaje człowiek nauki, jest spragniony wiedzy. Żadne poświęcenie nie jest dla niego zbyt wielkie, żadna walka zbyt beznadziejna. Idzie naprzód odkrywając sekret natury za sekretem, wyszukując sekrety z jej najgłębszego serca i po co? Po co to wszystko? Dlaczego mamy oddawać mu chwałę? Dlaczego miałby zdobywać sławę? Czyż natura nie czyni nieskończenie więcej, niż może zrobić jakakolwiek istota ludzka? – a natura jest tępa, nieczuła. Dlaczego naśladowanie tępego, nieczułego miałoby być chwałą? Natura może rzucić piorun dowolnej wielkości na dowolną odległość. Jeśli człowiek może zrobić choć jedną małą część tak wielką, chwalimy go i wychwalamy pod niebiosa. Dlaczego? Dlaczego mielibyśmy go chwalić za to, że naśladuje naturę, naśladuje śmierć, naśladuje tępotę, naśladuje brak czucia? Siła grawitacji może rozerwać na kawałki największą masę, jaka kiedykolwiek istniała; jednak jest nieświadoma. Jaka chwała jest w naśladowaniu nieświadomych? Jednak wszyscy do tego dążymy. I to jest Maja.

Zmysły wyciągają ludzką duszę. Człowiek szuka przyjemności i szczęścia tam, gdzie nigdy ich nie znajdzie. Od niezliczonych wieków wszyscy jesteśmy uczeni, że to daremne i próżne, że nie ma tu szczęścia. Ale nie możemy się uczyć; jest to dla nas niemożliwe, chyba że poprzez nasze własne doświadczenia. Próbujemy ich i przychodzi cios. Uczymy się wtedy? Nawet wtedy nie. Jak ćmy rzucające się w ogień, rzucamy się wciąż na nowo w przyjemności zmysłowe, mając nadzieję, że znajdziemy w nich satysfakcję. Wracamy raz po raz z odświeżoną energią; tak idziemy dalej, aż pomrzemy okaleczeni i oszukani. I to jest Maja.

Tak też z naszym rozumem. W naszym pragnieniu rozwiązania tajemnic wszechświata nie możemy przestać zadawać pytań, czujemy, że musimy wiedzieć i nie możemy uwierzyć, że nie można zdobyć żadnej wiedzy. Kilka kroków i powstaje ściana czasu bez początku i bez końca, której nie jesteśmy w stanie pokonać. Kilka kroków i pojawia się mur bezkresnej przestrzeni nie do pokonania, a całość jest nieodwołalnie związana murami przyczyny i skutku. Nie możemy ich przekroczyć. Jednak walczymy i nadal musimy walczyć. I to jest Maja.

Z każdym oddechem, z każdym uderzeniem serca, z każdym ruchem wydaje nam się, że jesteśmy wolni i w tym samym momencie okazuje się, że tak nie jest. Związani niewolnicy, niewolnicy więzów natury, w ciele, w umyśle, we wszystkich naszych myślach, we wszystkich naszych uczuciach. I to jest Maja.

Nie było matki, która nie uważałaby, że jej dziecko jest urodzonym geniuszem, najbardziej niezwykłym dzieckiem, jakie kiedykolwiek się urodziło; ona kocha swoje dziecko. Cała jej dusza jest w dziecku. Dziecko dorasta, być może staje się pijakiem, brutalem, źle traktuje matkę, a im bardziej ją źle traktuje, tym bardziej wzrasta jej miłość. Świat wychwala to jako bezinteresowną miłość matki, mało kto wyobraża sobie, że matka jest urodzoną niewolnicą, nie może nic na to poradzić. Tysiąc razy bardziej wolałaby zrzucić ten ciężar, ale nie może. Obsypuje go więc masą kwiatów, którą nazywa cudowną miłością. I to jest Maja.

Wszyscy jesteśmy tacy na świecie. Legenda opowiada, jak pewnego razu Narada powiedział do Kryszny: „Panie, pokaż mi Maję”. Minęło kilka dni i Kryszna poprosił Naradę, aby udał się z nim na wycieczkę na pustynię, a po przejściu kilku mil Kryszna powiedział: „Narado, jestem spragniony; czy możesz przynieść mi trochę wody?” – Pójdę natychmiast, panie i przyniosę ci wodę. Więc Narada poszedł. W niewielkiej odległości była wieś; wszedł do wsi w poszukiwaniu wody i zapukał do drzwi, które otworzyła mu najpiękniejsza młoda dziewczyna. Na jej widok natychmiast zapomniał, że jego Pan czeka na wodę, być może umierając z jej braku. Zapomniał o wszystkim i zaczął rozmawiać z dziewczyną. Przez cały dzień nie wrócił do swego Pana. Następnego dnia znów był w domu i rozmawiał z dziewczyną. Ta rozmowa przerodziła się w miłość; poprosił ojca o rękę córki i pobrali się, mieszkali tam i mieli dzieci. Tak minęło dwanaście lat. Jego teść zmarł a on odziedziczył majątek. Wiódł, jak mu się zdawało, bardzo szczęśliwe życie z żoną i dziećmi, polami, bydłem i tak dalej. Potem przyszła powódź. Pewnej nocy rzeka podniosła się, aż wylała z brzegów i zalała całą wioskę. Domy się zawaliły, ludzie i zwierzęta zostali porwani i utopieni, a wszystko unosiło się w nurcie strumienia. Narada musiał uciekać. Jedną ręką trzymał swoją żonę, a drugą dwoje jego dzieci; drugie dziecko spoczywało na jego ramionach, a on próbował przebrnąć przez tę ogromną powódź. Po kilku krokach stwierdził, że prąd jest zbyt silny, a dziecko na jego ramionach spadło i zostało porwane. Krzyk rozpaczy dobiegł od Narady. Próbując ocalić to dziecko, stracił kontrolę nad drugim z pozostałych i ono również zostało utracone. W końcu jego żonę, którą ściskał z całych sił, porwał prąd, a on został rzucony na brzeg, płacząc i zawodząc w gorzkiej lamentacji. Za jego plecami rozległ się łagodny głos: „Moje dziecko, gdzie jest woda? Poszedłeś po dzban wody, a ja czekam na ciebie; nie było cię dobre pół godziny”. „Pół godziny!” wykrzyknął Narada. Przeszło mu przez myśl całe dwanaście lat, a wszystkie te sceny rozegrały się w ciągu pół godziny! I to jest Maja.

W takiej czy innej formie wszyscy w tym jesteśmy. Jest to bardzo trudny i skomplikowany stan rzeczy do zrozumienia. Było to głoszone w każdym kraju, nauczane wszędzie, ale tylko nieliczni wierzyli w to, ponieważ dopóki sami nie doświadczymy tego, nie możemy w to uwierzyć. Co to pokazuje? Coś bardzo strasznego. Że to wszystko jest daremne. Czas, mściciel wszystkiego, nadchodzi i nic nie pozostaje. Połyka świętego i grzesznika, króla i wieśniaka, pięknego i brzydkiego; nic nie zostawia. Wszystko pędzi w kierunku tego jednego celu zniszczenia. Nasza wiedza, nasza sztuka, nasza nauka, wszystko pędzi w tym kierunku. Nikt nie może powstrzymać przypływu, nikt nie może go powstrzymać nawet na minutę. Możemy próbować o tym zapomnieć, tak jak ludzie w mieście dotkniętym zarazą próbują wywołać zapomnienie piciem, tańcem i innymi daremnymi próbami, przez co zostają sparaliżowani. Tak więc próbujemy zapomnieć, próbując stworzyć zapomnienie za pomocą wszelkiego rodzaju przyjemności zmysłowych. I to jest Maja.

Zaproponowano dwa sposoby. Jedna metoda, którą wszyscy znają, jest bardzo powszechna, a mianowicie: „To może być bardzo prawdziwe, ale nie myśl o tym. „Susz siano, póki świeci słońce”, jak mówi przysłowie. To wszystko prawda, to jest fakt, ale nie przejmuj się tym. Chwytaj kilka przyjemności, które możesz, rób, co możesz, nie patrz na ciemną stronę obrazu, ale zawsze w stronę nadziei, pozytywnej strony. Jest w tym trochę prawdy, ale jest też niebezpieczeństwo. Prawda jest taka, że jest to dobra siła napędowa. Nadzieja i pozytywny ideał to bardzo dobre siły napędowe dla naszego życia, ale kryje się w nich pewne niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo polega na tym, że zrezygnowaliśmy z walki w rozpaczy. Tak jest w przypadku tych, którzy głoszą: „Bierzcie świat takim, jakim jest, usiądźcie tak spokojnie i wygodnie, jak tylko potraficie i zadowalajcie się wszystkimi tymi nieszczęściami. Kiedy otrzymujecie ciosy, mówcie, że to nie ciosy, ale kwiaty; a kiedy jesteście pędzeni jak niewolnicy, mówcie, że jesteście wolni. Dniem i nocą kłamcie innym i własnej duszy, bo tylko tak można żyć szczęśliwie”. To właśnie nazywa się praktyczną mądrością i nigdy nie było bardziej rozpowszechnione na świecie niż w tym wieku XIX; ponieważ nigdy nie zadawano mocniejszych ciosów niż w obecnych czasach, nigdy nie było ostrzejszej konkurencji, nigdy ludzie nie byli tak okrutni dla swoich bliźnich jak teraz; i dlatego trzeba oferować tą pociechę. W obecnych czasach przedstawia się ją najmocniej; ale to zawodzi, bo zawsze musi zawodzić. Nie możemy ukryć padliny za różami; to jest niemożliwe. Nie pomogłoby to długo; bo wkrótce róże zwiędną, a padlina będzie gorsza niż kiedykolwiek. Tak samo z naszym życiem. Możemy próbować zakryć nasze stare i ropiejące rany złotą szatą, ale przychodzi dzień, kiedy złota szata zostaje zdjęta, a rana w całej swojej brzydocie zostaje ujawniona.

Czy w takim razie nie ma nadziei? To prawda, że wszyscy jesteśmy niewolnikami Maji, urodziliśmy się w Maji i żyjemy w Maji. Czy nie ma więc wyjścia, nie ma nadziei? To, że wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi, że ten świat jest tak naprawdę więzieniem, że nawet nasze tak zwane ulotne piękno jest tylko więzieniem, i że nawet nasze intelekty i umysły są więzieniami, wiadomo było od wieków. Nigdy nie było człowieka, nigdy nie było ludzkiej duszy, która by nie czuła tego od czasu do czasu, jakkolwiek by o tym nie mówiła. A najbardziej odczuwają to ludzie starzy, bo mają w sobie doświadczenie całego życia, bo kłamstwa natury nie mogą ich tak łatwo oszukać. Czy nie ma wyjścia? Stwierdzamy, że przy tym wszystkim, wobec tego strasznego faktu przed nami, pośród smutku i cierpienia, nawet na tym świecie, gdzie życie i śmierć są synonimami, nawet tutaj, wciąż jest cichy głos, który rozbrzmiewa przez wszystkie wieki, poprzez każdy kraj i w każdym sercu: „Ta Moja Maja jest boska, złożona z jakości i bardzo trudna do przekroczenia. Jednak ci, którzy do Mnie przychodzą, przekraczają rzekę życia”. „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie”. To jest głos, który prowadzi nas do przodu. Człowiek go słyszał i słyszy przez wszystkie wieki. Ten głos dochodzi do ludzi, kiedy wszystko wydaje się stracone, a nadzieja zniknęła, kiedy zależność człowieka od własnych sił została zmiażdżona i wszystko wydaje się roztapiać pomiędzy jego palcami, a życie jest beznadziejną ruiną. Wtedy go słyszy. To się nazywa religia.

Z jednej strony jest zatem śmiałe twierdzenie, że to wszystko nonsens, że to Maja, ale wraz z nim jest najbardziej optymistyczne twierdzenie, że poza Mają jest wyjście. Z drugiej strony ludzie praktyczni mówią nam: „Nie zawracajcie sobie głowy takimi bzdurami jak religia i metafizyka. Żyjcie tutaj; to rzeczywiście bardzo zły świat, ale wykorzystajcie go jak najlepiej”. Co w prostym języku oznacza, żyj obłudnym, kłamliwym życiem, życiem ciągłego oszustwa, zakrywając wszystkie rany w najlepszy możliwy sposób. Nakładaj łatkę za łatką, aż wszystko przepadnie i staniesz się masą łat. To się nazywa praktyczne życie. Ci, którzy są zadowoleni z tej masy łat nigdy nie przyjdą do religii. Religia zaczyna się od ogromnego niezadowolenia z obecnego stanu rzeczy, z naszego życia i nienawiści, intensywnej nienawiści do tego łatania życia, bezgranicznego wstrętu do oszustwa i kłamstwa. Religijny może być tylko ten, kto ośmieli się powiedzieć, jak powiedział kiedyś potężny Budda pod drzewem Bo, kiedy ta idea praktyczności pojawiła się przed nim i zobaczył, że to nonsens, a jednak nie mógł znaleźć wyjścia. Kiedy przyszła do niego pokusa, by porzucić poszukiwanie prawdy, wrócić do świata i żyć starym oszustwem, nazywając rzeczy złymi imionami, okłamując siebie i wszystkich, on, olbrzym, zwyciężył ją i powiedział: „Śmierć jest lepsza niż wegetatywne, ignoranckie życie; lepiej umrzeć na polu bitwy niż żyć w porażce”. To jest podstawa religii. Kiedy człowiek zajmuje takie stanowisko, jest na drodze do odnalezienia prawdy, jest na drodze do Boga. Ta determinacja musi być pierwszym impulsem do zostania religijnym. Wykuję sobie drogę. Poznam prawdę lub oddam życie w tej próbie. Bo po tej stronie jest ono niczym, przepadło, znika z każdym dniem. Piękna, pełna nadziei młoda osoba dzisiaj jest weteranem jutra. Nadzieje, radości i przyjemności umrą jak kwiaty z jutrzejszym mrozem. To jest jedna strona; z drugiej strony są wielkie uroki podboju, zwycięstwa nad wszystkimi bolączkami życia, zwycięstwa nad samym życiem, podboju wszechświata. Po tej stronie mogą stanąć ludzie. Dlatego ci, którzy ośmielają się walczyć o zwycięstwo, o prawdę, o religię, są na właściwej drodze; i to właśnie głoszą Wedy: Nie popadaj w rozpacz, droga jest bardzo trudna, jak chodzenie po ostrzu brzytwy; jednak nie rozpaczaj, powstań, obudź się i znajdź ideał, cel.

Teraz wszystkie te różne przejawy religii, w jakimkolwiek kształcie i formie przyszły do ludzkości, mają tę jedną wspólną centralną podstawę. To głoszenie wolności, drogi zejścia z tego świata. Nigdy nie przyszli pojednać świat i religię, ale przeciąć węzeł gordyjski, ustanowić religię w jej własnym ideale a nie iść na kompromis ze światem. To jest to, czego naucza każda religia, a obowiązkiem Wedanty jest zharmonizowanie wszystkich tych aspiracji, aby zamanifestować wspólny grunt między wszystkimi religiami świata, najwyższymi i najniższymi. To, co nazywamy najdziwniejszym przesądem i najwyższą filozofią, ma w rzeczywistości wspólny cel w tym, że oboje starają się wskazać drogę wyjścia z tej samej trudności, a w większości przypadków droga ta odbywa się z pomocą kogoś, kto sam nie jest związany prawa natury jednym słowem, kogoś, kto jest wolny. Pomimo wszystkich trudności i różnic w opiniach co do natury jednego wolnego agenta, niezależnie od tego, czy jest on Osobowym Bogiem, czy istotą czującą jak człowiek, czy jest rodzaju męskiego, żeńskiego czy nijakiego – a dyskusje nie mają końca – fundamentalny pomysł jest ten sam. Pomimo prawie beznadziejnych sprzeczności różnych systemów, znajdujemy złotą nić jedności biegnącą przez nie wszystkie, a w tej filozofii ta złota nić została wyśledzona i stopniowo ujawniona przed nami, a pierwszy krok do tego objawienia jest wspólną podstawą, że wszyscy zmierzają ku wolności.

Ciekawym faktem obecnym pośród wszystkich naszych radości i smutków, trudności i zmagań jest to, że z pewnością zmierzamy ku wolności. Pytanie brzmiało praktycznie tak: „Czym jest ten wszechświat? Z czego powstaje? Dokąd zmierza?” A odpowiedź brzmiała: „W wolności powstaje, w wolności spoczywa i w wolności się rozpływa”. Tej idei wolności nie można się wyrzec. Bez niej wasze działania, wasze życie będzie stracone. W każdej chwili natura udowadnia nam, że jesteśmy niewolnikami, a nie wolnymi. Równocześnie jednak rodzi się inna myśl, że wciąż jesteśmy wolni. Na każdym kroku jesteśmy jakby powalani przez Maję i pokazywani, że jesteśmy związani; a jednak w tej samej chwili, wraz z tym ciosem, wraz z poczuciem, że jesteśmy związani, przychodzi inne uczucie, że jesteśmy wolni. Jakiś wewnętrzny głos mówi nam, że jesteśmy wolni. Ale jeśli spróbujemy urzeczywistnić tę wolność, aby ją zamanifestować, napotykamy trudności prawie nie do pokonania. Jednak mimo to upiera się ona przy wewnętrznym potwierdzaniu siebie: „Jestem wolny, jestem wolny”. A jeśli przestudiujesz wszystkie różne religie świata, znajdziesz tę ideę wyrażoną. Nie tylko religia – nie należy brać tego słowa w ścisłym tego słowa znaczeniu – ale całe życie społeczeństwa jest potwierdzeniem tej jednej zasady wolności. Wszystkie ruchy są potwierdzeniem tej jednej wolności. Ten głos był słyszany przez wszystkich, czy o tym wiedzieli, czy nie, ten głos, który oświadcza: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni”. Może nie w tym samym języku lub w tej samej formie wypowiedzi, ale w takiej czy innej formie ten głos wzywający do wolności był z nami. Tak, urodziliśmy się tutaj z powodu tego głosu; każdy nasz ruch jest temu poświęcony. Wszyscy pędzimy ku wolności, wszyscy idziemy za tym głosem, czy o tym wiemy, czy nie; tak jak dzieci z wioski pociągała muzyka flecisty, tak wszyscy podążamy za muzyką głosu, nie wiedząc o tym.

Postępujemy etycznie, gdy podążamy za tym głosem. Nie tylko dusza ludzka, ale wszystkie stworzenia, od najniższego do najwyższego usłyszały ten głos i pędzą ku niemu; i w walce albo łączą się ze sobą, albo spychają się na bok. W ten sposób nadchodzi współzawodnictwo, radości, zmagania, życie, przyjemność i śmierć, a cały wszechświat jest niczym innym, jak wynikiem tej szaleńczej walki o dotarcie do głosu. To jest manifestacja natury.

Co się wtedy stanie? Scena zaczyna się zmieniać. Gdy tylko poznasz głos i zrozumiesz, co to jest, cała scena się zmieni. Ten sam świat, który był upiornym polem bitwy Maji, teraz zmienił się w coś dobrego i pięknego. Nie przeklinamy już natury ani nie mówimy, że świat jest straszny i że wszystko jest próżne; nie musimy już płakać i lamentować. Gdy tylko zrozumiemy głos, zobaczymy potwierdzenie, dlaczego ta walka powinna tu być, ta walka, ta rywalizacja, ta trudność, to okrucieństwo, te małe przyjemności i radości; widzimy, że są one w naturze rzeczy, ponieważ bez nich nie byłoby pójścia w kierunku głosu, do osiągnięcia którego jesteśmy przeznaczeni, czy o tym wiemy, czy nie. Dlatego całe życie ludzkie, cała natura walczy o osiągnięcie wolności. Słońce porusza się w kierunku tego celu, tak samo ziemia krążąca wokół słońca, tak samo księżyc krążący wokół ziemi. Ku temu celowi planeta się porusza, a powietrze wieje. Wszystko dąży do niego. Święty idzie w kierunku tego głosu – nie może nic na to poradzić, to nie jest dla niego chwała. Podobnie grzesznik. Miłosierny człowiek idzie prosto w stronę tego głosu i nie można mu przeszkodzić; skąpiec również zmierza w tym samym kierunku: największy sługa dobra słyszy w sobie ten sam głos i nie może mu się oprzeć, musi iść w kierunku głosu; tak samo z najsprytniejszym próżniakiem. Jeden potyka się bardziej niż drugi, a tego, kto potyka się bardziej, nazywamy złym, tego, który potyka się mniej, nazywamy dobrym. Dobro i zło nigdy nie są dwiema różnymi rzeczami, są jednym i tym samym; różnica nie jest w rodzaju, ale w stopniu.

Teraz, jeśli manifestacja tej mocy wolności naprawdę rządzi całym wszechświatem – stosując to do religii, naszego specjalnego studium – stwierdzamy, że ta idea była jedynym twierdzeniem przez cały czas. Weź najniższą formę religii, w której istnieje kult zmarłych przodków lub pewnych potężnych i okrutnych bogów; jaki jest dominujący pogląd na temat bogów lub zmarłych przodków? Że są nadrzędne wobec natury, nie skrępowane jej ograniczeniami. Wyznawca ma bez wątpienia bardzo ograniczone wyobrażenia o naturze. On sam nie może przejść przez ścianę ani wzbić się w niebo, ale bogowie, których czci, mogą to zrobić. Co to znaczy, filozoficznie? Że tam jest twierdzenie o wolności, że bogowie, których czci, są lepsi od natury, jaką on zna. Tak samo z tymi, którzy czczą jeszcze wyższe istoty. W miarę rozszerzania się idei natury rozszerza się również idea duszy, która jest wyższa od natury, aż dochodzimy do tego, co nazywamy monoteizmem, który utrzymuje, że istnieje Maja (natura) i że istnieje jakaś Istota, która jest Władcą tej Maji. Tutaj zaczyna się Wedanta, gdzie po raz pierwszy pojawiają się te monoteistyczne idee. Ale filozofia Wedanty żąda dalszych wyjaśnień. Wyjaśnienie, że ponad tymi wszystkimi przejawami Maji istnieje Istota, która jest wyższa i niezależna od Maji i która przyciąga nas do Siebie i że wszyscy do Niej zmierzamy jest bardzo dobre, mówi Wedanta, ale jednak percepcja nie jest wyraźna, wizja jest niewyraźna i mglista, chociaż nie jest ona bezpośrednio sprzeczna z rozumem. Tak jak w twoim hymnie jest powiedziane: „Bliżej mój Boże do Ciebie”, ten sam hymn byłby bardzo dobry dla Wedantysty, tylko on zmieniłby słowo i dodałby: „Bliżej mój Boże do mnie”. Ta idea, że cel jest daleko, daleko poza naturą, przyciągając nas wszystkich do siebie, musi być przybliżana i przybliżana, bez jej degradacji czy degeneracji. Bóg niebios staje się Bogiem w naturze, a Bóg w naturze staje się Bogiem, który jest naturą, a Bóg, który jest naturą, staje się Bogiem w tej świątyni ciała i Bóg mieszkający w świątyni ciała w końcu staje się samą świątynią, staje się duszą i człowiekiem – i tam dochodzi do ostatnich słów, których może nauczać. Ten, którego mędrcy szukali we wszystkich tych miejscach, jest w naszych sercach; głos, który usłyszałeś był prawdziwy, mówi Wedanta, ale kierunek, który nadałeś temu głosowi był zły. Ten ideał wolności, który postrzegałeś był poprawny, ale rzutowałeś go na zewnątrz siebie i to był twój błąd. Przybliżaj to coraz bardziej, aż odkryjesz, że to było cały czas w tobie, to była Jaźń twojej własnej jaźni. Ta wolność była twoją własną naturą i ta Maja nigdy cię nie ograniczała. Natura nigdy nie ma nad tobą władzy. Jak przerażone dziecko śniłeś, że cię dusiła, a uwolnienie się od tego strachu jest celem: nie tylko zobaczyć to intelektualnie, ale dostrzec, urzeczywistnić, o wiele bardziej konkretnie niż postrzegamy ten świat. Wtedy poznamy, że jesteśmy wolni. Wtedy i tylko wtedy wszystkie trudności znikną, wtedy wszystkie dylematy serca zostaną wygładzone, cała krzywizna zostanie wyprostowana, wtedy zniknie złudzenie różnorodności i natury; a Maja zamiast być strasznym, beznadziejnym snem jakim jest teraz, stanie się piękna, a ta ziemia, zamiast być więzieniem, stanie się naszym placem zabaw i nawet niebezpieczeństwa i trudności, nawet wszelkie cierpienia, zostaną przebóstwione i pokażą nam swą prawdziwą naturę, pokażą nam, że za wszystkim, jako substancja wszystkiego, stoi On i że jest On jedyną prawdziwą Jaźnią.