(Napisane z Chicago do J. Ś. Maharadźa z Mysore 23 czerwca 1894 r.)
Śri Nārājana błogosławi ciebie i twoich bliskich. Dzięki życzliwej pomocy Waszej Wysokości mogłem przyjechać do tego kraju. Od tego czasu stałem się tu dobrze znany, a gościnni mieszkańcy tego kraju zaspokajali wszystkie moje potrzeby. To wspaniały kraj i wspaniały naród pod wieloma względami. Żaden inny naród nie wykorzystuje w swojej codziennej pracy tylu maszyn co mieszkańcy tego kraju. Wszystko jest maszyną. Z drugiej strony stanowią oni zaledwie jedną dwudziestą całej populacji świata. Mimo to posiadają jedną szóstą całego bogactwa świata. Ich bogactwo i luksusy nie mają granic. A jednak wszystko tutaj jest takie drogie. Płace pracy są najwyższe na świecie; jednak walka między pracą a kapitałem jest nieustanna.
Nigdzie na świecie kobiety nie mają tak wielu przywilejów jak w Ameryce. Powoli biorą wszystko w swoje ręce; i, co dziwne, liczba kulturalnych kobiet jest znacznie większa niż kulturalnych mężczyzn. Oczywiście wyżsi geniusze wywodzą się przeważnie z rangi męskiej. Przy całej krytyce ludzi Zachodu wobec naszej kasty, istnieje gorsza krytyka – dotycząca pieniędzy. Wszechmogący dolar, jak mówią Amerykanie, może tu wszystko.
W żadnym kraju na świecie nie ma tak wielu praw i w żadnym kraju nie są one tak lekceważone. Ogólnie rzecz biorąc, nasi biedni Hindusi są nieskończenie bardziej moralni niż którykolwiek z mieszkańców Zachodu. W religii praktykują tu albo hipokryzję, albo fanatyzm. Trzeźwo myślący mężczyźni zniesmaczyli się swoimi przesądnymi religiami i nie mogą się doczekać nowego światła w Indiach. Wasza Wysokość nie może tego zrozumieć nie widząc, jak chętnie przyjmują jakąkolwiek cząstkę wielkich myśli świętych Wed, które opierają się straszliwym atakom współczesnej nauki i pozostają nietknięte. Teorie o stworzeniu z niczego, o stworzonej duszy i o wielkim tyranie Bogu zasiadającym na tronie w miejscu zwanym niebem, oraz o wiecznych płomieniach piekielnych zniesmaczyły wszystkich wykształconych; a szlachetne myśli Wed o wieczności stworzenia i duszy oraz o Bogu w naszej własnej duszy szybko wchłaniają się w tej czy innej formie. W ciągu pięćdziesięciu lat wykształceni ludzie na całym świecie uwierzą w wieczność zarówno duszy, jak i stworzenia, oraz w Boga jako naszą najwyższą i doskonałą naturę, jak nauczają nasze święte Wedy. Nawet teraz ich uczeni kapłani interpretują Biblię w ten sposób. Mój wniosek jest taki, że oni potrzebują więcej cywilizacji duchowej, a my – więcej materialnej.
Jedyną rzeczą, która leży u podstaw wszelkiego zła w Indiach, jest sytuacja biednych. Biedni na Zachodzie to diabły; w porównaniu z nimi nasi są aniołami i dlatego o wiele łatwiej jest wychowywać naszych biednych. Jedyną przysługą, jaką można wyświadczyć naszym niższym klasom, jest zapewnienie im edukacji i rozwinięcie utraconej indywidualności. Oto wielkie zadanie stojące przed naszym ludem i książętami. Do chwili obecnej nie zrobiono nic w tym kierunku. Władza kapłańska i zagraniczne podboje deptały ich przez stulecia i w końcu biedni w Indiach zapomnieli, że są istotami ludzkimi. Należy im dać idee; ich oczy muszą otworzyć się na to, co dzieje się w otaczającym ich świecie; i wtedy sami wypracują sobie zbawienie. Każdy naród, każdy mężczyzna i każda kobieta muszą wypracować sobie własne zbawienie. Daj im pomysły – to jedyna pomoc, jakiej potrzebują, a reszta musi nastąpić jako efekt. Naszym zadaniem jest połączenie substancji chemicznych, krystalizacja nastąpi zgodnie z prawem natury. Naszym obowiązkiem jest wbić im pomysły do głów, oni zrobią resztę. To właśnie należy zrobić w Indiach. To jest ten pomysł, który chodził mi po głowie już od dłuższego czasu. Nie udało mi się tego osiągnąć w Indiach i dlatego przyjechałem do tego kraju. Na tym właśnie polega wielka trudność w wychowaniu ubogich. Zakładając, że Wasza Wysokość otworzy nawet w każdej wiosce bezpłatną szkołę, ale to na nic by się nie zdało, bo bieda w Indiach jest taka, że biedni chłopcy woleliby raczej pomagać ojcom na polach lub w inny sposób próbować zarobić na życie, niż przyjść do szkoły. Jeśli więc góra nie przychodzi do Mahometa, Mahomet musi udać się do góry. Jeśli biedny chłopiec nie może zdobyć wykształcenia, edukacja musi trafić do niego. W naszym kraju są tysiące zdeterminowanych i ofiarnych Sannjāsinów, którzy chodzą od wioski do wioski i nauczają religii. Jeśli niektórzy z nich zdołają zostać zorganizowani jako nauczyciele rzeczy świeckich, będą chodzić z miejsca na miejsce, od drzwi do drzwi, nie tylko głosząc, ale także nauczając. Załóżmy, że dwóch z tych ludzi udaje się wieczorem do wioski z aparatem fotograficznym, globusem, mapami itp. Mogą nauczyć ignorantów wielu rzeczy z astronomii i geografii. Opowiadając historie o różnych narodach, mogą przekazać biednym przez ucho sto razy więcej informacji, niż są oni w stanie uzyskać przez całe życie za pośrednictwem książek. Wymaga to organizacji, co znowu oznacza pieniądze. W Indiach jest wystarczająco dużo ludzi, aby opracować ten plan, ale niestety! nie mają pieniędzy. Bardzo trudno jest wprawić koło w ruch; ale kiedy już się je wprawi w ruch, działa ono z coraz większą prędkością. Szukając pomocy we własnym kraju i nie uzyskawszy współczucia ze strony bogatych, przybyłem do tego kraju dzięki pomocy Waszej Wysokości. Amerykanów nie obchodzi ani trochę, czy biedni w Indiach umrą, czy przeżyją. I dlaczego mieliby to robić, skoro nasi ludzie nigdy nie myślą o niczym innym, jak tylko o własnych, egoistycznych celach?
Mój szlachetny Książę, to życie jest krótkie, marności tego świata są przemijające, ale żyją tylko ci, którzy żyją dla innych, reszta jest bardziej martwa niż żywa. Jeden tak wysoki, szlachetny i królewski syn Indii, jak Wasza Wysokość, może wiele zrobić, aby ponownie postawić Indie na nogi i w ten sposób pozostawić potomnym imię, które będzie czczone.
Aby Pan wzbudził w waszym szlachetnym sercu głębokie współczucie dla cierpiących milionów Indii, pogrążonych w niewiedzy, o to modlę się –
Wiwekananda.