(Napisane 1 września 1898 r.)
I
Ktoś uginający się pod ciężarem życia –
Które nie dało żadnej radości, ale cierpienie ostre i trudne –
I wędrujący po ciemnych i ponurych ścieżkach
Bez błysku światła z mózgu i serca
Aby dać chwilę radości, aż linia
Która wyznacza granicę między bólem a przyjemnością, śmiercią i życiem,
I między tym co dobre a tym co złe, została prawie wymazana z pola widzenia,
Ujrzał, pewnej błogosławionej nocy, słaby, ale piękny promień światła
Zstępujący na niego. Nie wiedział co i skąd,
Ale nazwał to Bogiem i oddawał cześć.
Nadzieja, zupełnie obca, przyszła do niego i rozprzestrzeniła się
We wszystkich jego częściach a życie znaczyło dla niego więcej
Niż mógł kiedykolwiek marzyć i objęło wszystko, co znał,
Mało tego, wyjrzało poza jego świat. Mędrcy
Mrugnęli i uśmiechnęli się i nazwali to „przesądem”.
Ale on czuł moc tego i spokój
I delikatnie odpowiedział –
„O Błogosławiony Przesądzie!”
II
Ktoś pijany winem bogactwa i władzy
I zdrowia, by cieszyć się nimi pospołu, kręcił się na
Swej szalonej drodze, gdyż ziemia, pomyślał,
Została stworzona dla niego, jako ogród jego przyjemności, a człowiek,
Pełzający robak, został stworzony aby zapewniać dla niego zabawę,
Aż tysiąc świateł radości, karmionych przyjemnością,
Które dzień i noc migotały przed jego oczami,
Przy ciągłej zmianie kolorów, zaczęło rozmazywać
Jego wzrok i mącić zmysły; aż egoizm,
Jak zrogowaciała narośl, rozprzestrzenił się po całym jego sercu;
I przyjemność nie znaczyła dla niego już więcej niż ból,
Pozbawiony uczucia; a życie w odczuciu,
Tak radosne, cenne niegdyś, gnijącym trupem pomiędzy jego ramionami,
Którego zaiste chciał zrzucić, ale im bardziej się starał tym bardziej
Przyczepiało się do niego; i pragnął z szalonym umysłem,
Tysiąc form śmierci, lecz zadrżał ze strachu przed urokiem,
Potem przyszedł smutek – a Bogactwo i Władza zniknęły –
I sprawiły, że znalazł pokrewieństwo z całą rasą ludzką
W jękach i łzach, i chociaż jego przyjaciele się śmiali,
Jego usta mówiły z wdzięcznym akcentem –
„O Błogosławione Nieszczęście!”
III
Ten, który urodził się ze zdrową sylwetką, ale nie z wolą
Która potrafiłaby oprzeć się głębokim i silnym emocjom,
Ani rzutowi impulsu naładowanego potężną siłą –
I tylko takiemu, który uchodzi za dobry i miły,
Ujrzał, że był bezpieczny, podczas gdy inni długo
I daremnie walczyli ze wzburzonymi falami.
Aż, chorobliwie przerośnięty, jego umysł widział, jak muchy
Które szukają zgniłej części, tylko to, co było złe.
Wtedy Fortuna uśmiechnęła się do niego i stopa mu się poślizgnęła.
To otworzyło mu oczy i sprawiło, że odkrył,
Że kamienie i drzewa nigdy nie łamały prawa,
Ale kamienie i drzewa pozostają; ten sam człowiek
Jest pobłogosławiony mocą do walki i pokonania Losu,
Przekraczając granice i prawa.
Odpadła z niego jego bierna natura i pojawiło się życie
Tak szerokie i nowe, i szersze, nowsze rosło,
Aż do chwili, gdy światło z przodu zaczęło się przebijać i przebłysk Tego
Gdzie Wieczysty Pokój mieszka – a jednak można tam dotrzeć tylko
Poprzez brodzenie przez morze zmagań-odwagi-dawania, nadszedł.
Patrząc potem wstecz na wszystko co uczyniło go krewnym
Kajdan i kamieni i na to, za co świat
Odrzucił go, za jego upadek, pobłogosławił on upadek,
I z radosnym sercem oznajmił: „Błogosławiony Grzech!”