Zarys Życia Pawhari Baba

Pomoc cierpiącemu światu była gigantycznym zadaniem, któremu Budda nadał szczególne znaczenie, odsuwając tymczasowo na bok prawie wszystkie inne fazy religii; jednak musiał spędzić lata na poszukiwaniu siebie, aby uświadomić sobie wielką prawdę o całkowitej pustce lgnięcia do egoistycznej indywidualności. Bardziej bezinteresowny i niestrudzony pracownik przekracza naszą najbardziej optymistyczną wyobraźnię: ale kto miał trudniejsze zmagania z uświadomieniem sobie znaczenia rzeczy niż on? Zawsze obowiązuje zasada, że im większa praca, tym większa musiała być siła urzeczywistnienia. Opracowanie szczegółów już ułożonego mistrzowskiego planu może nie wymagać zbyt dużej koncentracji myśli aby go poprzeć, ale wielkie impulsy to tylko przekształcone wielkie koncentracje. Być może sama teoria wystarczy do małych wysiłków, ale pchnięcie tworzące falę bardzo różni się od impulsu, który wznosi falę, a jednak falowanie jest jedynie ucieleśnieniem odrobiny mocy, która generuje falę.

Fakty, nagie fakty, mogą być wychudzone i straszne; prawda, naga prawda, aczkolwiek  jej wibracje mogą zerwać każdą strunę serca; motyw bezinteresowny i szczery, aczkolwiek aby go osiągnąć, trzeba odciąć kończynę za kończyną – trzeba to osiągnąć, znaleźć i zdobyć, zanim umysł na niższym poziomie aktywności będzie mógł wznieść ogromne fale pracy. Delikatność gromadzi wokół siebie to, co zgrubne, tocząc się w czasie i manifestując się, niewidzialne krystalizuje się w widzialne, możliwe staje się praktyczne, przyczyna skutkiem, a myśl pracą mięśni.

Przyczyna, powstrzymywana przez tysiąc okoliczności, prędzej czy później ujawni się jako skutek; a potężna myśl, jakkolwiek obecnie bezsilna, będzie miała swój chwalebny dzień na płaszczyźnie materialnej aktywności. Nie jest też właściwy standard, który ocenia wszystko na podstawie tego, czy może przyczynić się do naszej przyjemności zmysłowej.

Im niższe zwierzę, tym więcej rozkoszy zmysłowej, tym bardziej żyje zmysłami. Cywilizacja, prawdziwa cywilizacja, powinna oznaczać moc wyciągnięcia zwierzęcia–człowieka z jego życia zmysłowego – poprzez zapewnienie mu wizji i smaków o znacznie wyższych płaszczyznach – a nie zewnętrznych wygód.

Człowiek wie o tym instynktownie. Nie w każdych okolicznościach może sobie to sformułować. Może formułować bardzo rozbieżne opinie na temat życia myśli. Ale to tam jest, mimo wszystko napiera naprzód sprawiając, że oddaje cześć robotnikowi kapturowemu, szamanowi, magowi, księdzu czy profesorowi nauk ścisłych. Rozwój człowieka można zmierzyć jedynie na podstawie jego mocy życia w wyższej atmosferze, gdzie zmysły są pozostawione, ilości czystego myśli–tlenu, którym mogą wdychać jego płuca oraz ilości czasu, jaki może spędzić na tej wysokości.

Jest bowiem faktem oczywistym, że człowiek kultury, poza tym, co zaspokaja potrzeby życiowe, niechętnie poświęca czas na tzw. wygody, a nawet niezbędne czynności wykonuje z mniejszym zapałem w miarę postępu procesu.

Nawet luksusy są układane według idei i ideałów, tak aby odzwierciedlały jak najwięcej życia myślowego – i to jest Sztuka.

„Jak jeden ogień wchodzący do wszechświata manifestuje się w każdej formie, a jednak jest czymś większym” – tak, poza tym nieskończenie większym! Odrobina, tylko niewielka część nieskończonej myśli może zostać sprowadzona na poziom materii, aby służyć naszej wygodzie – reszta nie pozwoli sobie na niegrzeczne traktowanie. To, co supersubtelne zawsze wymyka się naszemu spojrzeniu i śmieje się z naszych prób jego sprowadzenia tego na dół. W tym przypadku Mahomet musi udać się w góry i nie ma żadnego „nie”. Człowiek musi wznieść się na ten wyższy poziom, jeśli chce cieszyć się jego pięknem, kąpać się w jego świetle, czuć, że jego życie pulsuje w zgodzie z Przyczyną–Życiem wszechświata.

To wiedza otwiera drzwi do krain cudów, wiedza, która czyni boga ze zwierzęcia i ta wiedza, która prowadzi nas do Tego, „znając które wszystko inne jest znane” (serce wszelkiej wiedzy – którego pulsacja ożywia wszystkie nauki – nauka o religii) jest z pewnością najwyższa, gdyż sama może sprawić, że człowiek będzie żył pełnią i doskonałym życiem myślowym. Błogosławiona niech będzie kraina, która nazwała ją „najwyższą nauką”!

Rzadko zdarza się, aby zasada była doskonale wyrażona w praktyce, lecz ideał nigdy nie zostaje utracony. Z jednej strony naszym obowiązkiem jest nigdy nie tracić z oczu ideału, niezależnie od tego, czy można się do niego zbliżyć rozsądnymi krokami, czy też czołgać się ku niemu niezauważalnym ruchem: z drugiej strony, prawda jest taka, że zawsze rozluźnia się przed nami – chociaż staramy się, jak możemy, zasłonić rękami przed oczami jego światło.

Życie praktyczne jest w ideale. Jest to ideał, który przeniknął całe nasze życie, niezależnie od tego, czy filozofujemy, czy wykonujemy trudne, codzienne obowiązki życiowe. Promienie ideału, odbite i załamane w różnych prostych lub krętych liniach, wlewają się przez każdy otwór i szparę i świadomie lub nieświadomie, każda funkcja musi być wykonywana w jego świetle, każdy przedmiot musi być postrzegany jako przekształcony, wyostrzony lub zdeformowany przez niego. Jest to ideał, który uczynił nas tym, czym jesteśmy i uczyni nas tym, kim będziemy. Jest to siła ideału, która nas otuliła i która jest odczuwalna w naszych radościach i smutkach, w naszych wielkich czynach i podłych czynach, w naszych cnotach i wadach.

Jeśli taka jest władza ideału nad praktycznością, praktyka jest nie mniej skuteczna w kształtowaniu ideału. Prawda ideału kryje się w praktyce. Ideał urzeczywistnił się poprzez wyczucie tego, co praktyczne. To, że ideał istnieje, jest dowodem na istnienie czegoś praktycznego, gdzieś. Ideał może być szerszy, ale jest to pomnożenie małych elementów praktycznych. Ideałem są przeważnie zsumowane, uogólnione, praktyczne jednostki.

Siła ideału tkwi w praktyczności. Jego działanie na nas odbywa się w praktyce. Poprzez praktyczność ideał sprowadza się do naszego postrzegania zmysłowego, zamieniając go w formę zgodną z naszą asymilacją. Z tego, co praktyczne, robimy kroki, aby osiągnąć ideał. Na nim budujemy nasze nadzieje; dodaje nam odwagi do pracy.

Jeden człowiek, który urzeczywistnia ideał w swoim życiu, jest potężniejszy niż legiony, których słowa potrafią pomalować go w najpiękniejsze kolory i wyłożyć najlepsze zasady.

Systemy filozoficzne nie mają żadnego znaczenia dla ludzkości, a w najlepszym przypadku są jedynie gimnastyką intelektualną, chyba że są połączone z religią i mogą zgromadzić grupę ludzi walczących o sprowadzenie ich do praktycznego życia z mniejszym lub większym sukcesem. Nawet systemy, które nie miały ani jednej pozytywnej nadziei, gdy zostały przyjęte przez grupy i uczynione nieco praktycznymi, zawsze miały wiele; a najbardziej wyszukane pozytywne systemy myślenia uschły bez tego.

Większość z nas nie jest w stanie utrzymać swoich działań na równi z życiem myślowym. Niektórzy błogosławieni mogą. Wydaje się, że większość z nas traci moc pracy, gdy myślimy głębiej, a moc głębokich myśli, jeśli pracujemy więcej. Dlatego większość wielkich myślicieli musi odłożyć na czas praktyczną realizację swoich wielkich ideałów. Ich myśli muszą poczekać, aż bardziej aktywne mózgi je przepracują i rozpowszechnią. Jednak gdy piszemy, pojawia się przed nami wizja jego, woźnicy Ardźuna, stojącego w swoim rydwanie pomiędzy rywalizującymi zastępami, z lewą ręką powstrzymującą ogniste rumaki – wojownika odzianego w kolczugę, którego orle spojrzenie omiata rozległe przestrzenie armii i jakby instynktownie rozważał każdy szczegół szyku bojowego obu stron – w tym samym czasie słyszymy jakby spadające z jego ust i wprawiające w zachwyt Ardźunę najwspanialszy sekret pracy: „Ten, który znajduje odpoczynek w działaniu, a aktywność w odpoczynku, jest mądrym wśród ludzi, on jest Joginem, on jest wykonawcą wszelkiej pracy” (Gita, IV. 18).

To jest idealny komplet. Ale niewielu kiedykolwiek go osiąga. Musimy zatem przyjmować rzeczy takimi, jakie są i zadowalać się składaniem w całość różnych aspektów ludzkiej doskonałości, rozwiniętych u różnych jednostek.

W religii mamy człowieka intensywnie myślącego, bardzo aktywnego w niesieniu pomocy innym, człowieka śmiałości i śmiałej samorealizacji oraz człowieka łagodności i pokory.

Bohaterem tego szkicu był człowiek o cudownej pokorze i intensywnej samorealizacji.

Urodzony w rodzinie bramińskiej w wiosce niedaleko Guzi w stanie Waranasi, Pawhāri Bābā, jak go nazywano po życiu, przyjechał na studia i zamieszkał ze swoim wujkiem w Ghazipur gdy był jeszcze chłopcem. Obecnie hinduscy asceci dzielą się na główne grupy: Sannjāsini, Jogini, Wairāgi i Panthi. Sannjasini są wyznawcami Adwaityzmu po Śankaraćārji; Jogini, choć wyznają system Adwaita, są specjalistami w praktykowaniu różnych systemów Jogi; Wairagi są dualistycznymi uczniami Rāmānudźāćārja i innych; Panthi, wyznający którąkolwiek z tych filozofii, to zakony założone w okresie panowania muzułmańskiego. Wujek Pawhari Baby należał do religijnego zakonu Ramanudźa, czyli filii Śri i był Naiszthika Brahmaćārinem, czyli osobą, która składa ślub celibatu na całe życie. Miał kawałek ziemi nad brzegiem Gangesu, około dwóch mil na północ od Ghazipur i tam się osiedlił. Mając kilku siostrzeńców, przyjął Pawhari Babę do swojego domu i adoptował go chcąc, aby przejął on jego majątek i stanowisko.

Niewiele wiadomo o życiu Pawhari Baby w tym okresie. Nie wydaje się też, aby istniały jakiekolwiek oznaki tych osobliwości, które uczyniły go tak dobrze znanym po latach. Zapamiętano go jedynie jako pilnego studenta Wjākarany i Njāji oraz teologii swojej grupy religijnej, a także jako aktywnego, żywego chłopca, którego wesołość czasami znajdowała ujście w trudnych, praktycznych żartach kosztem innych uczniów.

W ten sposób przyszły święty przeżywał swoje młode dni wykonując rutynowe obowiązki indyjskich uczniów starej szkoły; a poza tym, że wykazywał się ponadprzeciętnym zaangażowaniem w naukę i niezwykłym talentem do nauki języków, w tym otwartym, wesołym i zabawnym życiu studenckim prawie nic nie zapowiadało ogromnej powagi, która miała zakończyć się najbardziej osobliwym i straszliwym poświęceniem.

Wtedy wydarzyło się coś, co sprawiło, że młody uczony poczuł, być może po raz pierwszy, powagę życia i podniósł oczy, tak długo przykute do książek, aby krytycznie prześledzić swój horyzont myślowy i zapragnąć w religii czegoś, co byłoby faktem, a nie tylko legendą książkową. Zmarł jego wujek. Jedyna twarz, na której skupiała się cała miłość tego młodego serca, zniknęła, a żarliwy chłopiec, pogrążony w żalu, postanowił wypełnić lukę wizją, która nigdy nie może się zmienić.

W Indiach do wszystkiego potrzebujemy Guru. My Hindusi jesteśmy przekonani, że książki to tylko szkice. Żywe tajemnice muszą być przekazywane uczniowi od Guru, w każdej sztuce, w każdej nauce, a tym bardziej w religii. Od niepamiętnych czasów poważne dusze w Indiach zawsze udawały się w odosobnione miejsca aby nieprzerwanie studiować tajemnice życia wewnętrznego i nawet dzisiaj nie ma prawie lasu, wzgórza czy świętego miejsca, których plotka nie uświęca jako siedzibę wielkiego mędrca. Powszechnie znane jest powiedzenie:

„Czysty jest strumień płynący.
Czysty jest mnich wędrujący.”

Z reguły ci, którzy żyją w celibacie w Indiach, większą część swojego życia spędzają na podróżowaniu po różnych krajach kontynentu indyjskiego, odwiedzaniu różnych sanktuariów – w ten sposób niejako chroniąc się przed rdzą, a jednocześnie przybliżając religię do drzwi każdego. Wizyta w czterech wielkich świętych miejscach, położonych w czterech zakątkach Indii jest uważana za niemal niezbędną dla wszystkich, którzy wyrzekają się świata.

Wszystkie te rozważania mogły mieć znaczenie w przypadku naszego młodego Brahmaćarina, ale jesteśmy pewni, że najważniejszym z nich było pragnienie wiedzy. O jego podróżach wiemy niewiele poza tym, że z jego znajomości języków Drawidian, w których napisana jest duża część literatury jego grupy religijnej, oraz z jego dokładnej znajomości starego bengalskiego Waisznawów z zakonu Śri Ćaitanji wnioskujemy, że jego pobyt w południowych Indiach i Bengalu nie mógł być zbyt krótki.

Jednak podczas jego wizyty w pewnym miejscu przyjaciele jego młodości bardzo się stresowali. Mówią, że po raz pierwszy został wtajemniczony w tajemnice praktycznej Jogi na szczycie góry Girnār w Kathiawar.

To właśnie ta góra była tak święta dla Buddystów. U jej podnóża znajduje się ogromna skała, na której wyryty jest pierwszy odszyfrowany edykt „najbogatszego z monarchów”, Aśoki. Pod nią przez wieki zapomnienia leżało konklawe gigantycznych stup pokrytych lasem i długo uważanych za pagórki pasma Girnar. Za nie mniej święte jest to miejsce nadal uznawane przez religię, której Buddyzm uważa się obecnie za poprawioną edycję i która, co dziwne, nie odważyła się wkroczyć na pole architektonicznych triumfów dopóki jej podbijający świat potomek nie rozpłynął się we współczesnym Hinduizmie. Girnar jest czczony wśród Hindusów jako uświęcony pobytem wielkiego Awadhuta Guru Dattātreja, a plotka głosi, że szczęśliwcy na jego szczycie wciąż spotykają wielkich i doskonałych Joginów.

Następny punkt zwrotny w karierze naszego młodego Brahmaćarina prześledziliśmy do brzegów Gangi, gdzieś w pobliżu Waranasi, jako uczeń Sannjasina, który praktykował Jogę i mieszkał w dziurze wykopanej w wysokim brzegu rzeki. Do tego Jogina można wyśledzić dalszą praktykę naszego świętego, polegająca na życiu w głębokim tunelu wykopanym w ziemi na brzegu Gangesu w pobliżu Ghazipur. Jogini zawsze wpajali, że wskazane jest mieszkanie w jaskiniach lub innych miejscach, gdzie temperatura jest równa i gdzie dźwięki nie zakłócają umysłu. Dowiadujemy się również, że mniej więcej w tym samym czasie studiował system Adwaita pod okiem Sannjasina w Waranasi.

Po latach podróży, nauki i dyscypliny młody Brahmaćarin wrócił do miejsca, w którym się wychował. Być może jego wuj gdyby żył znalazłby w twarzy chłopca ten sam blask, który dawniej większy mędrzec dostrzegł w twarzy swojego ucznia i wykrzyknął: „Dziecko, twoja twarz jaśnieje dziś chwałą Brahmana!” Ale ci, którzy powitali go w jego domu, byli jedynie towarzyszami jego chłopięctwa – większość z nich weszła do świata małych myśli i wiecznej pracy i na zawsze została przez niego przejęta.

A jednak nastąpiła zmiana, tajemnicza – dla nich budząca podziw – zmiana w całym charakterze i zachowaniu tego szkolnego przyjaciela i towarzysza zabaw, którego zwykli rozumieć. Nie wzbudziło to jednak w nich chęci naśladownictwa ani potrzeby samych badań. Była to tajemnica człowieka, który wyszedł poza ten świat kłopotów i materializmu i to wystarczyło. Instynktownie to szanowali i nie zadawali żadnych pytań.

Tymczasem osobliwości świętego zaczęły się coraz bardziej uwydatniać. Podobnie jak jego przyjaciel niedaleko Waranasi, miał on jaskinię wykopaną w ziemi i zaczął do niej wchodzić i przebywać tam godzinami. Potem rozpoczął się proces najstraszniejszej dyscypliny dietetycznej. Przez cały dzień pracował w swoim małym Āśramie, oddawał cześć swojemu ukochanemu Rāmaćandrze, gotował dobre obiady – w tej sztuce podobno był niezwykle biegły – rozdawał całe ofiarowane jedzenie swoim przyjaciołom i biednym, opiekował się nimi aż do nadejścia nocy, a kiedy już byli w łóżkach, młody człowiek wymykał się, przepływał Gangę i dostawał się na drugi brzeg. Tam spędzał całą noc na swoich praktykach i modlitwach, wracał przed świtem i budził swoich przyjaciół, a następnie na nowo rozpoczynał rutynową czynność „oddawania czci innym”, jak to nazywamy w Indiach.

W międzyczasie jego dieta była codziennie ograniczana, aż – jak nam powiedziano – ograniczyła się do garści gorzkich liści Nimba lub kilku strąków czerwonej papryki dziennie. Potem zrezygnował z nocnych wypraw do lasu na drugim brzegu rzeki i coraz częściej przebywał w swojej jaskini. Opowiadano nam, że całymi dniami i miesiącami przebywał w tej dziurze, pogrążony w medytacji, a potem wychodził. Nikt nie wie jak się utrzymywał podczas tych długich przerw, dlatego ludzie nazywali go Paw–āhāri (czyli zjadacz powietrza) Bābā (czyli ojciec).

Nigdy w życiu nie opuszczał tego miejsca. Któregoś razu jednak przebywał w jaskini tak długo, że ludzie uznali go za zmarłego, ale po długim czasie Baba wyszedł i wydał Bhāndārā (ucztę) dla dużej liczby Sadhu.

Kiedy nie był pochłonięty medytacjami, mieszkał w pokoju nad wejściem do swojej jaskini i w tym czasie przyjmował gości. Jego sława zaczęła się szerzyć i to dzięki Rai Gagan Ćandra Bahadurowi z Departamentu Opium w Ghazipur – dżentelmenowi, którego wrodzona szlachetność i duchowość zjednały mu sympatię wszystkich – zawdzięczamy nasze przedstawienie świętego.

Podobnie jak u wielu innych mieszkańców Indii w tym życiu nie było żadnych uderzających ani poruszających wydarzeń zewnętrznych. Był to kolejny przykład indyjskiego ideału nauczania przez życie, a nie słowa, i tego, że prawda przynosi owoce tylko w tych życiach, które są gotowe na jej przyjęcie. Osoby tego typu są całkowicie niechętne głoszeniu tego, co wiedzą, gdyż są na zawsze przekonane, że to tylko wewnętrzna dyscyplina prowadzi do prawdy, a nie słowa. Religia nie jest dla nich motywem postępowania społecznego, ale intensywnym poszukiwaniem i urzeczywistnianiem prawdy w tym życiu. Zaprzeczają większej potencjalności jednej chwili nad drugą, a ponieważ każda chwila w wieczności jest równa każdej innej, nalegają, aby widzieć prawdy religii twarzą w twarz, tu i teraz, nie czekając na śmierć.

Niniejszy pisarz miał okazję zapytać świętego, dlaczego nie wyszedł ze swojej jaskini aby pomóc światu. Najpierw z wrodzoną pokorą i humorem dał następującą stanowczą odpowiedź:

„Pewien niegodziwy człowiek został przyłapany na jakimś przestępstwie i za karę odcięto mu nos. Wstydząc się pokazać światu swoje pozbawione nosa rysy i zniesmaczony samym sobą, uciekł do lasu i tam rozłożywszy na ziemi tygrysią skórę, udawał głęboką medytację ilekroć wydawało mu się, że ktoś jest w pobliżu. To zachowanie zamiast odstraszać ludzi przyciągało tłumy, przychodzące aby złożyć hołd temu cudownemu świętemu, a on odkrył, że jego leśne życie sprowadziło do niego ponownie łatwe życie. Tak mijały lata. W końcu ludzie wokół bardzo chętnie słuchali wskazówek z ust milczącego, medytującego świętego, a jeden młody człowiek szczególnie pragnął inicjacji do zakonu. Osiągnęło to taki etap, że dalsze zwlekanie w tej kwestii podważyłoby reputację świętego. Któregoś dnia przerwał więc milczenie i poprosił entuzjastycznego młodzieńca aby nazajutrz przyniósł ze sobą ostrą brzytwę. Młodzieniec, zadowolony z perspektywy, że wielkie pragnienie jego życia zostanie szybko spełnione, przyszedł następnego ranka z brzytwą. Beznosy święty zaprowadził go w odosobnione miejsce w lesie, wziął do ręki brzytwę, otworzył ją i jednym pociągnięciem odciął mu nos, powtarzając uroczystym głosem: „Młody człowieku, to jest moja inicjacja do zakonu. To samo daję Tobie. Przekazuj to pilnie innym, gdy tylko nadarzy się okazja!” Młody człowiek ze wstydu nie mógł wyjawić tajemnicy tej cudownej inicjacji i wykonywał najlepiej, jak potrafił, polecenia swego mistrza. W ten sposób cały odłam świętych z obciętymi nosami rozprzestrzeniła się po całym kraju. Czy chcesz, żebym był założycielem kolejnego takiego odłamu?”

Później, w już poważniejszym nastroju, kolejne pytanie przyniosło odpowiedź: „Czy uważasz, że pomoc fizyczna jest jedyną możliwą pomocą? Czy nie jest możliwe, aby jeden umysł mógł pomagać innym umysłom nawet bez aktywności ciała?”

Zapytany przy innej okazji, dlaczego on, wielki Jogin, powinien wykonywać Karmę, na przykład wlewając obiaty w ogień ofiarny i oddając cześć wizerunkowi Śri Raghunathdźi, a są to praktyki przeznaczone tylko dla początkujących, nadeszła odpowiedź: „Dlaczego przyjmujesz za oczywiste, że każdy wytwarza Karmę dla własnego dobra? Czy nie można wykonywać Karmy dla innych?”

Z drugiej strony wszyscy słyszeli o złodzieju, który przyszedł okraść jego Aśramę i który na widok świętego przestraszył się i uciekł, zostawiając skradziony towar w tobołku; jak święty wziął tobołek, pobiegł za złodziejem i podszedł do niego po wielu kilometrach ciężkiego biegu; jak święty położył tobołek u stóp złodzieja i ze złożonymi rękami i łzami w oczach prosił o przebaczenie za swe wtargnięcie i usilnie błagał o przyjęcie dóbr, gdyż należały one do złodzieja, a nie do niego samego.”

Z wiarygodnego źródła dowiadujemy się także, jak pewnego razu ugryzła go kobra; i choć na wiele godzin uznano go za zmarłego, ożył; a kiedy przyjaciele go o to pytali, odpowiedział tylko, że kobra „była posłańcem od Ukochanego”.

I z całą pewnością wierzymy w to, znając tą niezwykłą łagodność, pokorę i miłość wynikającą z jego natury. Wszelkiego rodzaju choroby fizyczne były dla niego jedynie „posłańcami Ukochanego” i nie mógł nawet znieść, gdy mówiono o nich jakimkolwiek innym imieniem, nawet gdy sam cierpiał z ich powodu męki. Ta cicha miłość i łagodność udzieliła się okolicznym ludziom, a ci, którzy podróżowali po okolicznych wioskach, mogą zaświadczyć o niewypowiedzianym wpływie tego wspaniałego człowieka. Ostatnio nie pokazywał się nikomu. Kiedy wychodził ze swojego podziemnego miejsca odpoczynku, rozmawiał z ludźmi oddzielony od nich zamkniętymi drzwiami. Jego obecność nad ziemią zawsze była sygnalizowana unoszącym się dymem ofiar w ogniu ofiarnym lub odgłosami przygotowywania do wielbienia.

Jedną z jego największych osobliwości było to, że w danym momencie był całkowicie pochłonięty wykonywanym zadaniem niezależnie od tego, jak bardzo było ono trywialne. Czyszczenie miedzianego garnka otrzymywało taką samą staranność i uwagę jak oddawanie czci Śri Raghunathdźi, on sam będąc najlepszym przykładem sekretu pracy powiedział nam kiedyś: „Środki należy kochać i dbać o nie tak, jak gdyby były celem samym w sobie.”

Jego pokora nie była pokrewna temu, co oznacza ból, udrękę lub poniżenie. Wyrosła ona naturalnie ze świadomości tego, co kiedyś tak pięknie nam wyjaśnił: „O Królu, Bóg jest bogactwem tych, którzy nic nie mają – tak, tych”, kontynuował „którzy odrzucili wszelkie pragnienia posiadania nawet własnej duszy.” Nigdy nie uczył bezpośrednio, gdyż oznaczałoby to przyjęcie roli nauczyciela i ustawienie się na wyższej pozycji niż ktoś inny. Ale kiedy dotknęło się źródła, źródło wytryskało nieskończoną mądrością; jednak zawsze odpowiedzi były pośrednie.

Z wyglądu był wysoki i raczej muskularny, miał tylko jedno oko i wyglądał na znacznie młodszego niż w rzeczywistości. Jego głos był najsłodszy, jaki kiedykolwiek słyszeliśmy. Przez ostatnie dziesięć lat swojego życia lub więcej całkowicie wycofał się z oczu ludzkości. Za drzwiami jego pokoju kładziono kilka ziemniaków i trochę masła, a czasami w nocy, gdy nie przebywał w Samādhi i mieszkał nad ziemią, były one zabierane. Będąc w swojej jaskini, nie potrzebował nawet tego. W ten sposób to ciche życie trwało, dając świadectwo nauce Jogi i żywy przykład czystości, pokory i miłości.

Dym, który, jak już powiedzieliśmy, wskazywał na jego wyjście z Samadhi, pewnego dnia śmierdział palonym ciałem. Ludzie wokół nie mogli odgadnąć, co się dzieje; ale kiedy zapach stał się przytłaczający i widać było, że dym unosi się w dużych ilościach, wyważyli drzwi i odkryli, że wielki Jogin złożył siebie jako ostatnią ofiarę w swoim ofiarnym ogniu a wkrótce kupa popiołu była wszystkim, co pozostało z jego ciała.

Przypomnijmy sobie słowa Kālidāsa: „Głupcy obwiniają czyny wielkich, ponieważ są niezwykłe, a ich przyczyny wykraczają poza odkrycie zwykłych śmiertelników”.

Jednak znając go tak jak my, możemy jedynie zaryzykować sugestię, że święty widział, że nadeszły jego ostatnie chwile i nie chcąc nikomu sprawiać kłopotów nawet po śmierci, złożył tę ostatnią ofiarę Ārja w pełnej władzy nad ciałem i umysłem. Niniejszy pisarz ma głęboki dług wdzięczności wobec zmarłego świętego i dedykuje te wersety, jakkolwiek niegodne, pamięci jednego z największych Mistrzów, którego kochał i któremu służył.