Breezy Meadows,
Metcalf, Massachusetts,
20 sierpnia 1893.
Drogi Alasinga,
Wczoraj otrzymałem Twój list. Być może już dostałeś mój list z Japonii. Z Japonii dotarłem do Vancouver. Droga prowadziła przez północny Pacyfik. Było bardzo zimno i bardzo cierpiałem z powodu braku ciepłej odzieży. Jednak i tak dotarłem do Vancouver, a stamtąd przez Kanadę do Chicago. Pozostałem w Chicago około dwunastu dni. I prawie codziennie chodziłem na Targi. To ogromna sprawa. Na jego przejście potrzeba co najmniej dziesięciu dni. Pani, której Warada Rao przedstawiła mnie i jej męża, należy do najwyższych osobistości w Chicago i była dla mnie bardzo miła. Wyleciałem z Chicago i przyjechałem do Bostonu. Pan Lālubhāi był ze mną aż do Bostonu. Był dla mnie bardzo miły…
Wydatki, na które na pewno się tutaj natknę są okropne. Pamiętasz, dałeś mi 170 funtów w banknotach i 9 funtów w gotówce. W sumie zostało 130 funtów! Średnio kosztuje mnie to 1 funt dziennie; cygaro kosztuje osiem anna naszych pieniędzy. Amerykanie są tak bogaci, że wydają pieniądze jak wodę, a narzuconym ustawodawstwem utrzymują ceny wszystkiego na tak wysokim poziomie, że żaden inny naród na ziemi nie może się do nich zbliżyć. Każdy zwykły tragarz zarabia dziewięć, dziesięć rupii dziennie i tyle samo wydaje. Wszystkie te różane pomysły, które mieliśmy przed rozpoczęciem, rozpłynęły się i teraz muszę walczyć z niemożliwościami. Setki razy miałem ochotę wyjechać z kraju i wrócić do Indii. Ale jestem zdeterminowany i mam powołanie z góry; nie widzę drogi, ale Jego oczy widzą. I muszę się tego trzymać, niezależnie od życia i śmierci…
Właśnie teraz mieszkam jako gość starszej pani w wiosce niedaleko Bostonu. Przypadkowo poznałem ją w pociągu kolejowym, a ona zaprosiła mnie, żebym przyjechał i zamieszkał z nią. Mam tę przewagę, że mieszkam z nią, że oszczędzam na jakiś czas mój wydatek w wysokości 1 funta dziennie, a ona ma tę przewagę, że zaprasza tu swoich przyjaciół i pokazuje im ciekawostkę z Indii! I to wszystko trzeba znieść. Głód, zimno, pohukiwanie na ulicach z powodu mojego osobliwego ubrania – z tym muszę walczyć. Ale, mój drogi chłopcze, nigdy nie dokonano wielkich rzeczy bez wielkiej pracy.
…Wiedzcie zatem, że jest to ziemia Chrześcijan i jakikolwiek inny wpływ jest prawie zerowy. Nie przejmuję się też ani trochę wrogością kogokolwiek na świecie. Jestem tutaj wśród dzieci Syna Maryi i Pan Jezus mi pomoże. Bardzo podobają im się szerokie poglądy Hinduizmu i moja miłość do Proroka z Nazaretu. Mówię im, że nie głoszę niczego przeciwko Wielkiemu z Galilei. Proszę tylko Chrześcijan, aby przyjęli Wielkich z Ind wraz z Panem Jezusem, a oni to doceniają.
Zbliża się zima i będę musiał zaopatrzyć się w wszelkiego rodzaju ciepłą odzież, a potrzebujemy więcej ciepłej odzieży niż tubylcy… Spójrz uważnie, mój chłopcze, nabierz odwagi. Jesteśmy przeznaczeni przez Pana aby dokonywać wielkich rzeczy w Indiach. Miej wiarę. Zrobimy to. My, biedni i pogardzani, którzy naprawdę czujemy, a nie oni… Któregoś dnia w Chicago wydarzyła się zabawna rzecz. Był tu Radźa z Kapurthali i był wyśmiewany przez pewną część chicagowskiego społeczeństwa. Spotkałem kiedyś Radżę na terenie Targów, ale był za wielki, żeby rozmawiać z biednym Fakirem. Był tam ekscentryczny Brāhmin Mahratta ubrany w dhoti, sprzedający na Targach obrazy wykonane gwoździ. Ten człowiek opowiadał reporterom różne rzeczy na temat Radża – że jest człowiekiem z niskiej kasty, że ci Radżowie są po prostu niewolnikami i że na ogół prowadzą niemoralne życie, itd., itd. I ci prawdomówni (?) redaktorzy, z których słynie Ameryka, chcieli nadać opowieściom chłopca pewną wagę; i tak następnego dnia w swoich gazetach zamieścili obszerne felietony na temat opisu mądrego człowieka z Indii, czyli mnie – wychwalając mnie pod niebiosa i wkładając w usta najróżniejsze słowa, o jakich nawet mi się nie śniło, i przypisując mi wszystkie uwagi poczynione przez Brahmina Mahratta na temat Radży z Kapurthali. I było to tak dobre szczotkowanie, że społeczeństwo chicagowskie w gorącym pośpiechu zrezygnowało z Radży… Ci redaktorzy gazet zbili na mnie kapitał, żeby otrzeć zęby mojemu rodakowi. To jednak pokazuje, że w tym kraju intelekt ma większą wagę niż cały przepych pieniędzy i tytułów.
Wczoraj była tu pani Johnson, dyrektor więzienia dla kobiet. Tutaj nie nazywają tego więzieniem, ale zakładem poprawczym. To najwspanialsza rzecz, jaką widziałem w Ameryce. Jak więźniowie są traktowani życzliwie, jak są reformowani i odsyłani jako pożyteczni członkowie społeczeństwa; jak wspaniałe, jak piękne, musisz zobaczyć, żeby uwierzyć! I och, jak bardzo bolało mnie serce na myśl o tym, co myślimy o biednych, niskich w Indiach. Nie mają szans, nie mają ucieczki, nie mają jak się wspiąć. Biedni, podli, grzesznicy w Indiach nie mają przyjaciół ani pomocy – nie mogą się podnieść, choć próbują jakkolwiek mogą. Z dnia na dzień opadają coraz niżej, czują, jakimi ciosami zasypuje ich okrutne społeczeństwo i nie wiedzą, skąd ten cios przychodzi. Zapomnieli, że oni też są ludźmi. Rezultatem jest niewolnictwo. W ciągu ostatnich kilku lat myślący ludzie widzieli to, ale niestety podłożyli to pod drzwi religii hinduskiej i dla nich jedynym sposobem na poprawę jest zmiażdżenie tej najwspanialszej religii świata. Wysłuchaj mnie, przyjacielu, dzięki łasce Pana odkryłem tajemnicę. Religia nie jest winna. Z drugiej strony twoja religia uczy cię, że każda istota jest tylko twoją własną, pomnożoną jaźnią. Był to jednak brak praktycznego zastosowania, brak współczucia – brak serca. Pan ponownie przyszedł do ciebie jako Buddha i nauczył cię, jak czuć, jak współczuć biednym, nieszczęśliwym, grzesznikowi, ale ty Go nie słyszałeś. Wasi kapłani wymyślili tę straszną historię, że Pan był tutaj, aby zwodzić demony fałszywymi doktrynami! To prawda, ale to my jesteśmy demonami, a nie tymi, którzy uwierzyli. I tak jak Żydzi wyparli się Pana Jezusa i od tego dnia wędrują po świecie jako bezdomni żebracy pod tyranią wszystkich, tak wy jesteście niewolnikami każdego narodu, który uważa za stosowne panować nad wami. Ach, tyrani! nie wiecie, że awersem jest tyrania, a rewersem niewolnictwo. Niewolnik i tyran są synonimami.
Baladźi i G. G. mogą pamiętać jeden wieczór w Pondiczerry — omawialiśmy kwestię podróży morskiej z Panditem i zawsze będę pamiętał jego brutalne gesty i jego Kadāpi Na (nigdy)! Nie wiedzą, że Indie to bardzo mała część świata i cały świat patrzy z pogardą na trzysta milionów dżdżownic pełzających po pięknej ziemi Indii i próbujących się wzajemnie uciskać. Należy usunąć ten stan rzeczy nie poprzez zniszczenie religii, ale poprzez przestrzeganie wielkich nauk wiary hinduskiej i połączenie z nią wspaniałej sympatii dla logicznego rozwoju Hinduizmu – Buddyzmu.
Sto tysięcy mężczyzn i kobiet rozpalonych gorliwością świętości, wzmocnionych wieczną wiarą w Pana i zaprawionych w lwiej odwadze współczuciem dla biednych, upadłych i uciskanych, przejdzie wzdłuż i wszerz kraju głosząc ewangelię zbawienia, ewangelię pomocy, ewangelię powstania społecznego – ewangelię równości.
Żadna religia na ziemi nie głosi godności ludzkości w tak wzniosły sposób jak Hinduizm i żadna religia na ziemi nie depcze po szyi biednych i niskich w taki sposób jak Hinduizm. Pan pokazał mi, że religia nie jest winna, lecz to Faryzeusze i Saduceusze w Hinduizmie, hipokryci, wymyślają wszelkiego rodzaju machiny tyranii w kształcie doktryn Pāramārthika i Wjāwahārika. Nie rozpaczaj; pamiętaj, że Pan mówi w Gicie: „Masz prawo do pracy, ale nie do rezultatu”. Przepasaj biodra, mój chłopcze. Jestem do tego powołany przez Pana. Ciągnięto mnie przez całe życie pełne krzyży i tortur, widziałem, jak najbliżsi i najdrożsi umierali niemal z głodu; Wyśmiewano mnie, nie ufano mi i cierpiałem z powodu współczucia dla tych samych ludzi, którzy szydzą i pogardzają. Cóż, mój chłopcze, to jest szkoła nędzy, która jest także szkołą wielkich dusz i proroków, w której rozwija się współczucie, cierpliwość, a przede wszystkim niezłomna żelazna wola, która nie drży nawet wtedy, gdy wszechświat zostanie zniszczony u naszych stóp. Żal mi ich. To nie jest ich wina. Są dziećmi, zaiste, prawdziwymi dziećmi, chociaż są wielcy i zajmują wysokie stanowiska w społeczeństwie. Ich oczy nie widzą nic poza ich małym horyzontem wynoszącym kilka metrów – rutynową pracą, jedzeniem, piciem, zarabianiem i płodzeniem, podążającymi za sobą z matematyczną precyzją. Nie znają niczego poza tym — szczęśliwe małe duszki! Ich sen nigdy nie jest zakłócany, a ich miłe, całkiem skupione na sobie studia nad życiem nigdy nie są brutalnie szokowane krzykiem nieszczęścia, nędzy, degradacji i biedy, które wypełniły indyjską atmosferę – wynik wieków ucisku. Niewiele myślą o wiekach tyranii mentalnej, moralnej i fizycznej, która zredukowała obraz Boga do zwykłego bydła jucznego; wzór Boskiej Matki do niewolnicy, która ma rodzić dzieci; i samo życie do przekleństwa. Są jednak inni, którzy widzą, czują i wylewają w swoich sercach krwawe łzy, którzy myślą, że jest na to lekarstwo i którzy są gotowi zastosować to lekarstwo za wszelką cenę, aż do oddania życia. I „do takich należy królestwo niebieskie”. Czy to nie naturalne, moi przyjaciele, że nie mają oni czasu patrzeć z wysokości na kaprysy tych godnych pogardy małych owadów, gotowych w każdej chwili wypluć swój mały jad?
Nie ufaj tak zwanym bogatym, oni są bardziej martwi niż żywi. W Was nadzieja – w cichych, pokornych, ale wiernych. Miejcie wiarę w Pana; nie ma polityki, to jest nic. Współczuj nieszczęśliwym i szukaj pomocy — ona nadejdzie. Podróżowałem dwanaście lat z tym ciężarem w sercu i tą myślą w głowie. Chodziłem od drzwi do drzwi tak zwanych bogatych i wielkich. Z krwawiącym sercem przemierzyłem pół świata do tej dziwnej krainy, szukając pomocy. Pan jest wielki. Wiem, że On mi pomoże. Mogę umrzeć z zimna lub głodu na tej ziemi, ale przekazuję wam, młodzi mężczyźni, tę sympatię, tę walkę na rzecz biednych, ignorantów i uciskanych. Idź teraz w tej chwili do świątyni Parthasarathi[1] i przed Tym, który był przyjacielem biednych i skromnych pasterzy Gokuli, który nigdy nie wzbraniał się przed objęciem pariasa Guhaki, który przyjął zaproszenie prostytutki zamiast zaproszenia szlachcice i zbawił ją w swoim wcieleniu jako Budda – tak, padnijcie przed Nim na twarz i złóżcie wielką ofiarę, ofiarę całego życia dla nich, dla których On przychodzi od czasu do czasu, których kocha ponad wszystko, biedni, mali, uciskani. Ślubujcie zatem poświęcić całe swoje życie sprawie odkupienia tych trzystu milionów, które codziennie upadają.
Nie jest to praca na jeden dzień, a ścieżka jest pełna najbardziej śmiercionośnych cierni. Ale Parthasarathi jest gotowy być naszym Sarathi – wiemy o tym. I w Jego imieniu i z wieczną wiarą w Niego podpalcie górę nieszczęścia, która od wieków gromadziła się na Indiach – i zostanie spalona. Przyjdźcie więc, spójrzcie temu w twarz, bracia, to wielkie zadanie, a jesteśmy tak nisko. Ale my jesteśmy synami Światła i dziećmi Boga. Chwała Panu, uda nam się. Setki polecą w walce, setki będą gotowe ją podjąć. Mogę tu umrzeć bez powodzenia, inny podejmie się tego zadania. Znasz chorobę, znasz lekarstwo, miej tylko wiarę. Nie patrz na tak zwanych bogatych i wielkich; nie przejmujcie się bezdusznymi intelektualistami i ich zimnokrwistymi artykułami w gazetach. Wiara, współczucie — ognista wiara i ognista sympatia! Życie jest niczym, śmierć jest niczym, głód jest niczym, zimno jest niczym. Chwała Panu – maszeruj dalej, Pan jest naszym Generałem. Nie oglądaj się za siebie, żeby zobaczyć, kto upada — do przodu — naprzód! Tak i tak będziemy postępować dalej, bracia. Jeden upada, drugi podejmuje pracę.
Z tej wioski jadę jutro do Bostonu. Mam zamiar przemawiać tutaj w dużym Klubie Kobiet, który pomaga Ramābāi. Muszę najpierw pojechać i kupić trochę ubrań w Bostonie. Jeśli mam tu zostać dłużej, moje osobliwe ubranie nie wystarczy. Ludzie gromadzą się setkami na ulicach, żeby mnie zobaczyć. Chcę więc ubrać się w długi czarny płaszcz i nosić czerwoną szatę oraz turban, kiedy wygłaszam wykład. Tak mi radzą panie, a one tu rządzą i muszę mieć ich współczucie. Zanim otrzymasz ten list, moje pieniądze spadną do około 70 z 60 funtów. Postaraj się więc wysłać trochę pieniędzy. Aby mieć tu jakikolwiek wpływ, trzeba tu pozostać przez jakiś czas. Nie mogłem zobaczyć fonografu dla pana Bhattaćarji kiedy dostałem tutaj jego list. Jeśli znów pojadę do Chicago, będę ich szukać. Nie wiem, czy wrócę do Chicago, czy nie. Moi tamtejsi przyjaciele piszą do mnie, żebym reprezentował Indie. A pan, któremu przedstawił mnie Warada Rao jest jednym z dyrektorów Targów; ale potem odmówiłem, bo musiałbym wydać cały zapas pieniędzy, aby pozostać w Chicago dłużej niż miesiąc.
W Ameryce nie ma klas w kolei poza Kanadą. Muszę więc podróżować pierwszą klasą, bo to jedyna klasa; ale nie zapuszczam się do Pullmanów. Są bardzo wygodne – śpi się w nich, je się, pije, a nawet kąpie się w nich, jak w hotelu – są jednak zbyt drogie.
Bardzo trudno jest dostać się do społeczeństwa i dać się usłyszeć. Teraz nikogo nie ma w miastach, wszyscy wyjechali do letnisk. Wszyscy wrócą zimą. Dlatego muszę poczekać. Po takiej walce nie poddam się łatwo. Staraj się tylko pomóc mi tak bardzo, jak tylko możesz; a nawet jeśli tobie się to nie uda, ja muszę spróbować do końca. I nawet jeśli umrę tutaj z zimna, chorób lub głodu, wy podejmiecie się tego zadania. Świętość, szczerość i wiara. Zostawiłem firmie Cooks instrukcje, aby przesyłać mi wszelkie listy lub pieniądze, gdziekolwiek się znajdę. Nie od razu Rzym zbudowano. Jeśli zatrzymasz mnie tu przynajmniej na sześć miesięcy, mam nadzieję, że wszystko ułoży się dobrze. W międzyczasie staram się znaleźć jakąkolwiek deskę, na której będę mógł się unosić. A jeśli znajdę sposób na utrzymanie, natychmiast do ciebie napiszę.
Najpierw spróbuję w Ameryce; a jeśli mi się nie uda, spróbuję w Anglii; jeśli mi się nie uda, wrócę do Indii i będę czekał na dalsze rozkazy Góry. Ojciec Ramdasa wyjechał do Anglii. Spieszy mu się do domu. W głębi serca jest bardzo dobrym człowiekiem, ma tylko szorstkość Banija na powierzchni. Dotarcie listu zajęłoby ponad dwadzieścia dni. Nawet teraz w Nowej Anglii jest tak zimno, że codziennie w nocy i o poranku palimy ogień. W Kanadzie jest jeszcze chłodniej. Nigdy nie widziałem śniegu na tak niskich wzgórzach jak tam.
Stopniowo uda mi się dotrzeć do celu; ale to oznacza dłuższy pobyt w tym potwornie drogim kraju. Właśnie teraz podniesienie kursu rupii w Indiach wywołało panikę w tym kraju i wiele młynów zostało zatrzymanych. Więc nie mogę na nic liczyć w tej chwili, ale muszę poczekać.
Właśnie byłem u krawca i zamówiłem trochę odzieży zimowej, a to kosztowało co najmniej 300 rupii lub więcej. I nadal nie są to dobre ubranie, tylko przyzwoite. Panie tutaj przywiązują szczególną wagę do męskiego ubioru i to one stanowią władzę w tym kraju. One… nigdy nie zaniedbują misjonarzy. Co roku pomagają naszemu Ramabai. Jeśli nie uda ci się mnie tu zatrzymać, wyślij trochę pieniędzy, abym mógł wyjechać z kraju. W międzyczasie, jeśli coś wyjdzie na moją korzyść, napiszę lub przetelegrafuję. Słowo kosztuje 4 rupie przez telegraf!!
Twój,
Wiwekananda.