107. Pani Bull

LUCERNA, SZWAJCARIA,
23 sierpnia 1896.

DROGA PANI BULL,

Dzisiaj otrzymałem twój ostatni. Do tego czasu musisz już otrzymać moje pokwitowanie na kwotę 5 funtów, które wysłałaś. Nie wiem, jakie członkostwo masz na myśli. Nie mam nic przeciwko temu, aby moje nazwisko znalazło się na liście członków jakiegokolwiek stowarzyszenia. Jeśli chodzi o Sturdy to nie wiem, jakie jest jego zdanie. Obecnie podróżuję po Szwajcarii; stąd udam się do Niemiec, potem do Anglii, a następnej zimy do Indii. Bardzo się cieszę, że Saradananda i Goodwin wykonują dobrą robotę w USA. Jeśli chodzi o mnie, nie rościłem sobie prawa do tych 500 funtów za jakąkolwiek pracę. Myślę, że pracowałem wystarczająco dużo. Teraz przejdę na emeryturę. Posłałem po innego człowieka z Indii, który dołączy do mnie w przyszłym miesiącu. Zacząłem pracę, niech inni ją rozkręcą. Więc widzisz, aby rozpocząć pracę, musiałem na jakiś czas dotknąć pieniędzy i majątku. Teraz jestem pewien, że moja część pracy została wykonana i nie interesuje mnie już Wedanta, żadna filozofia na świecie ani sama praca. Przygotowuję się do odejścia, aby już nigdy więcej nie wracać do tego piekła, do tego świata. Nawet jego użyteczność religijna zaczyna mnie niepokoić. Niech Matka mnie szybko zbierze do siebie, abym już nigdy więcej nie wrócił! Te uczynki, czynienie dobra itp. to tylko małe ćwiczenia oczyszczające umysł. Miałem tego dość. Ten świat będzie światem zawsze i na zawsze. Czym jesteśmy, tak go widzimy. Kto pracuje? Czyja praca? Nie ma świata. To sam Bóg. W złudzeniach nazywamy to światem. Ani ja, ani twoje, ani ty – to wszystko jest On, Pan, wszystko jest Jednym. Dlatego nie chcę od tej chwili mieć nic wspólnego ze sprawami finansowymi. To twoje pieniądze. Wydawaj wszystko co do ciebie przychodzi tak, jak chcesz, a błogosławieństwa podążają za tobą.

Twój w Panu,

WIWEKANANDA.

PS. Całkowicie popieram pracę doktora Janesa i tak mu napisałem. Jeśli Goodwin i Saradananda przyspieszą prace w USA, Bóg im zapłać. Nie są oni w żaden sposób powiązani ze mną, Sturdym czy kimkolwiek innym. To był straszny błąd w programie Greenacre, że wydrukowano informację, że Saradananda był tam za uprzejmą zgodą (urlop z Anglii) Sturdy. Kim jest Sturdy lub ktokolwiek inny, aby pozwalać Sannjasinowi? Sam Sturdy roześmiał się czytając to i też było mu przykro. To był kawał głupoty. Nic poza tym. Była to obraza dla Sturdy i byłaby poważna dla mojej pracy, gdyby to dotarło do Indii. Na szczęście podarłem wszystkie te ogłoszenia na kawałki i wrzuciłem je do rynsztoka, zastanawiając się, czy nie chodzi o słynne „jankeskie” maniery, o których Anglicy lubią rozmawiać. Mimo to nie jestem mistrzem dla żadnego Sannjasina na tym świecie. Oni robią, co im się podoba, a jeśli mogę im pomóc, to cała moja więź z nimi. Porzuciłem żelazne więzy, więzy rodzinne – nie będę brać na siebie złotego łańcucha religijnego braterstwa. Jestem wolny, zawsze muszę być wolny. Życzę wszystkim, aby byli wolni – wolni jak powietrze. Jeśli Nowy Jork potrzebuje Wedanty, albo Boston czy jakiegokolwiek innego miejsca w USA, musi ich przyjąć, zatrzymać i zapewnić im opiekę. Jeśli chodzi o mnie, jestem już na emeryturze. Odegrałem swoją rolę w świecie.