(Z listu napisanego do J. W. Maharadźa z Khetri)
AMERYKA,
1894.
… „To nie budynek tworzy dom, ale żona go tworzy”,1 mówi sanskrycki poeta i jakie to prawdziwe! Dach, który zapewnia schronienie przed upałem, zimnem i deszczem, nie powinien być oceniany na podstawie filarów, które go podtrzymują – chociaż są to najwspanialsze kolumny korynckie – ale na podstawie prawdziwego duchowego filaru, który jest centrum, prawdziwym podparciem domu – kobiety. Sądząc według tego standardu, amerykański dom nie ucierpi w porównaniu z jakimkolwiek domem na świecie.
Słyszałem wiele historii o amerykańskim domu: o wolności przechodzącej w rozsądek, o niekobiecych kobietach, które w swoim szalonym tańcu wolności rozbijały pod stopami cały spokój i szczęście życia rodzinnego i wiele innych nonsensów tego typu. A teraz, po roku doświadczeń z amerykańskimi domami i amerykańskimi kobietami, jakże całkowicie fałszywa i błędna wydaje się taka ocena! Amerykańskie kobiety! Sto istnień ludzkich nie wystarczyłoby, aby spłacić mój głęboki dług wdzięczności wobec was! Brakuje mi słów, żeby wyrazić wam moją wdzięczność. Sama „hiperbola orientalna” wyraża głębię wschodniej wdzięczności – „Gdyby Ocean Indyjski był kałamarzem, najwyższa góra Himalajów piórem, ziemia zwojem, a sam czas pisarzem”,2 to jednak nie wyrazi mojej wdzięczności dla was!
W zeszłym roku przyjechałem do tego kraju latem jako wędrowny kaznodzieja z odległego kraju, bez imienia, sławy, bogactwa i wykształcenia, aby mnie polecić – bez przyjaciół, bezradny, prawie w stanie nędzy, a amerykańskie kobiety zaprzyjaźniły się ze mną, dały mi schronienie i żywność, zabierały mnie do swoich domów i traktowały jak własnego syna, własnego brata. Były moimi przyjaciółkami, nawet gdy ich właśni księża próbowali je przekonać, aby porzuciły „niebezpiecznego poganina” – nawet wtedy, gdy ich najlepsi przyjaciele dzień po dniu mówili im, aby nie stawały po stronie tego „nieznanego cudzoziemca, który może mieć niebezpieczny charakter”… Ale są one lepszymi sędziami charakteru i duszy – ponieważ to czyste lustro łapie odbicie.
I ile pięknych domów widziałem, ile matek, których czystość charakteru, których bezinteresowna miłość do dzieci jest nie do opisania, ile córek i czystych dziewic, „czystych jak sopel lodu w świątyni Diany” i odznaczających się wielką kulturą, edukacją i duchowością w najwyższym tego słowa znaczeniu! Czy zatem Ameryka jest pełna samych bezskrzydłych aniołów w postaci kobiet? To prawda, że wszędzie jest dobro i zło, ale narodu nie należy sądzić po jego słabych niegodziwcach, bo są to tylko chwasty, które pozostają w tyle, ale po jego dobrych, szlachetnych i czystych, którzy wyznaczają życie narodowe – prąd powinien płynąć wyraźnie i energicznie.
Czy oceniasz jabłoń i smak jej owoców po niedojrzałych, nierozwiniętych, zjedzonych przez robaki owocach, które porozrzucane są na ziemi, mimo że jest ich czasami dużo? Jeśli istnieje jeden dojrzały, rozwinięty owoc, to on wskazuje moc, możliwości i cel jabłoni, a nie setki, które nie mogą rosnąć.
A więc współczesne Amerykanki – podziwiam ich szerokie i liberalne umysły. Widziałam w tym kraju wielu liberalnych mężczyzn o szerokich horyzontach, niektórych nawet w najwęższych kościołach, ale tutaj jest różnica – istnieje niebezpieczeństwo, że mężczyźni staną się szerokimi kosztem religii, kosztem duchowości – kobiety poszerzają sympatię do wszystkiego, co wszędzie dobre, nie dozując przy tym odrobiny własnej religii. Intuicyjnie wiedzą, że jest to kwestia pozytywności, a nie negatywności, kwestia dodawania, a nie odejmowania. Każdego dnia uświadamiają sobie fakt, że jest to afirmatywna i pozytywna strona wszystkiego, co należy gromadzić i że właśnie ten akt gromadzenia afirmatywnych i pozytywnych, a zatem budujących duszę sił natury, jest tym co niszczy negatywne i destrukcyjne elementy świata.
Cóż za wspaniałe osiągnięcie stanowiły Targi Światowe w Chicago! I ten wspaniały Parlament Religii, w którym głosy ze wszystkich zakątków ziemi wyrażały swoje idee religijne! Dzięki uprzejmości doktora Barrowsa i pana Bonneya pozwolono mi także zaprezentować własne pomysły. Pan Bonney to wspaniały człowiek! Pomyślcie o tym umyśle, który zaplanował i przeprowadził z wielkim sukcesem to gigantyczne przedsięwzięcie, a on, nie duchowny, lecz prawnik, przewodniczący dostojnikom wszystkich kościołów – słodki, uczony, cierpliwy pan Bonney całą duszą przemawiający przez swoje jasne oczy. …
Twój itp.,
Wiwekananda.