228 WEST 39TH STREET, NOWY JORK,
8 grudnia 1895.
DROGA PANI BULL,
Serdecznie dziękuję za miłe powitanie. Przybyłem w zeszły piątek po dziesięciu dniach bardzo żmudnej podróży. Było strasznie ciężko i po raz pierwszy w życiu dopadła mnie ciężka choroba morska… Zostawiłem w Anglii kilku silnych przyjaciół, którzy będą pracować podczas mojej nieobecności, oczekując mojego przybycia latem przyszłego roku. Moje plany co do pracy tutaj nie są jeszcze ustalone. Mam tylko pomysł, żeby w międzyczasie pojechać do Detroit i Chicago, a potem wrócić do Nowego Jorku. Zamierzam całkowicie zrezygnować z planu wykładów publicznych, ponieważ uważam, że najlepszą rzeczą jaką mogę zrobić będzie całkowite odejście od kwestii pieniędzy – czy to podczas wykładów publicznych, czy na lekcjach prywatnych. Na dłuższą metę wyrządza to krzywdę i daje zły przykład.
W Anglii pracowałem zgodnie z tą zasadą i odmawiałem nawet dobrowolnych zbiórek, które oni organizowali. Pan Sturdy, będąc bogatym człowiekiem, ponosił większą część wydatków związanych z wykładami w dużych salach – resztę ponosiłem ja. To działało dobrze. Ponownie, używając raczej wulgarnego przykładu, nawet w religii nie ma sensu zapełniać rynku nadmiernymi zapasami. Podaż musi podążać za popytem i tylko popyt. Jeśli ludzie mnie będą chcieli to zorganizują wykłady. Nie muszę się przejmować tymi sprawami. Jeśli po konsultacji z panią Adams i panną Locke uznasz, że byłoby możliwe, abym przyjechał do Chicago na cykl wykładów, napisz do mnie. Oczywiście kwestię pieniędzy należy całkowicie pominąć.
Mój pomysł to autonomiczne, niezależne grupy w różnych miejscach. Niech pracują na własny rachunek i dają z siebie wszystko. Jeśli chodzi o mnie, to nie chcę wiązać się z żadną organizacją. Mam nadzieję, że cieszysz się dobrym zdrowiem fizycznym i psychicznym,
Pozostaję Twój w Panu,
WIWEKANANDA.