(Przetłumaczone z bengalskiego)
Mężczyzna stawił się, aby zostać pobłogosławionym widokiem Bóstwa. Na ten widok miał dostęp do radości i oddania; i być może, aby odwdzięczyć się za otrzymane dobro, wybuchnął piosenką. W kącie sali, oparty o filar, drzemał Ćobedźi. Był kapłanem w świątyni, sportowcem, grał na gitarze, był uzdolniony w połykaniu dwóch dzbanów Bhāng (napój odurzający), a poza tym miał wiele innych kwalifikacji. Nagle, ze strasznym hałasem wdzierającym się do jego tympanonu, fantastyczny wszechświat wyczarowany pod wpływem odurzającego trunku zniknął na chwilę z ogromnej piersi Ćobedźi, liczącej czterdzieści i dwa cali! I rozglądając się wokół szkarłatnymi, ospałymi oczami w poszukiwaniu przyczyny zakłóceń jego spokojnego umysłu, Ćobedźi odkrył, że przed Bogiem stał człowiek śpiewający, przepełniony własnymi uczuciami, w melodii tak wzruszającej jak szorowanie w kotłach w odświętnym domu, narażając w ten sposób całe zastępy mistrzów muzyki, takich jak Narada, Bharata, Hanumān, Nājaka i innych, na niewysłowioną udrękę. Upokorzony Ćobedźi ostrym, nagannym tonem zwrócił się do mężczyzny, który był bezpośrednią przeszkodą w cieszeniu się tą osobliwą błogością upojenia: „Witam, mój przyjacielu, po co tak krzyczysz, nie dbając o rytm i melodię?” Odpowiedź szybko nadeszła: „Po co mi rytm i melodia? Próbuję zdobyć serce Pana”. „Hmm!” odparował Ćobedźi, „Czy myślisz, że Pan jest takim głupcem? Musisz być szalony! Nie mogłeś zdobyć nawet mojego serca – a czy Pan ma mniej rozumu ode mnie?”
***
Pan oznajmił Ardźunie: „Schroń się we Mnie, nie masz nic innego do roboty. A Ja cię wybawię”. Bholāćand jest niezmiernie zadowolony, słysząc to od niektórych osób; od czasu do czasu krzyczy ostrym tonem: „Schroniłem się u Pana. Nie będę musiał już nic robić”. Bholaćand ma wrażenie, że wielokrotne wykrzykiwanie tych słów możliwie najostrzejszym tonem jest szczytem oddania. Co więcej, od czasu do czasu nie omieszka dać do zrozumienia w wyżej wymienionym tonie, że jest zawsze gotowy oddać nawet swoje życie ze względu na Pana i że jeśli Pan dobrowolnie nie podda się tej więzi oddania, wszystko byłoby puste i fałszywe. I kilku jego głupich satelitów również podziela tę samą opinię. Ale Bholaćand nie jest gotowy porzucić ani jednej niegodziwości ze względu na Pana. Czy naprawdę Pan jest takim głupcem? To nie wystarczy, żeby nas oszukać!
***
Bholā Puri jest całkowitym Wedantystą – we wszystkim stara się rozgłaszać o swoim Brahminizmie. Jeśli w okolicy Bhola Puri wszyscy ludzie będą głodować, nawet go to nie dotyka; wyjaśnia nieistotność przyjemności i bólu. Jeśli z powodu chorób, nieszczęść lub głodu ludzie umierają tysiącami, jakie to ma dla niego znaczenie? Od razu zastanawia się nad nieśmiertelnością duszy! Jeśli silni pokonają słabych, a nawet zabiją ich na jego oczach, Bhola Puri zatraca się w głębokiej głębi znaczenia duchowego powiedzenia: „Dusza nie zabija ani nie jest zabijana”. Jest niezwykle niechętny do wszelkiego rodzaju działań. Jeśli jest mocno naciskany, odpowiada, że zakończył wszystkie działania w swoich poprzednich wcieleniach. Jednak świadomość jedności Jaźni przez Bhola Puri zostaje wystawiona na straszliwą próbę, gdy zostaje zraniony w jednym punkcie. Kiedy pojawia się jakaś anomalia w kompletności jego Bhikszā lub gdy domownik nie chce ofiarować mu czci zgodnie z jego oczekiwaniami, wówczas, zdaniem Puridźi, nie ma na ziemi bardziej nikczemnych stworzeń niż gospodarze i on dziwi się dlaczego wioska, która nie oddała mu odpowiedniego kultu, miałaby, choć na chwilę, dalej obciążać świat.
On także najwyraźniej uważał Pana za głupszego od nas samych.
***
„Mówię, Rām Ćaran, że nie masz ani wykształcenia, ani środków, aby rozpocząć handel, ani nie nadajesz się do pracy fizycznej. Poza tym nie możesz zrezygnować z odurzania się ani pozbyć się swoich niegodziwości. Powiedz mi, jak udaje Ci się zarobić na życie?”
RAM CHARAN – „To łatwe zadanie, proszę pana; głoszę wszystkim kazania”.
Za co Ram Ćaran wziął Pana?
***
Miasto Lucknow tętni życiem podczas uroczystości Mohurrum. Wspaniałe dekoracje i oświetlenie głównego meczetu Imambara nie mają granic. Zgromadziła się niezliczona ilość osób. Hindusi, Muzułmanie, Chrześcijanie, Żydzi – wszelkiego rodzaju ludzie – mężczyźni, kobiety i dzieci wszystkich ras i wyznań zgromadzili się dzisiaj, aby być świadkami Mohurrum. Lucknow jest stolicą Szyitów, a niebiosa rozdzierają dziś lamenty w imię sławnych Hassana i Hossaina. Któż nie wzruszył serca lamentem i biciem piersi, jakie miało miejsce przy tej żałobnej okazji? Opowieść o Kārbālā, licząca obecnie tysiąc lat, została dziś odnowiona.
Wśród tego tłumu widzów było dwóch panów Radźputów, którzy przybyli z odległej wioski, aby zobaczyć festiwal. Thakur Sahibowie – jak to zwykle bywa w przypadku wiejskich zemindārów (właścicieli ziemskich) – nie posiadali wiedzy. Ta kultura muzułmańska, deszcz eufuistycznej frazeologii z jej ładną i poprawną wymową, różnorodność modnego ubioru – luźne płaszcze, obcisłe spodnie i turbany w stu różnych kolorach, by odpowiadać gustom mieszczan – wszystkiemu temu nie udało się jeszcze dotrzeć do tak odległej wioski, aby nawrócić Thakur Sahibów. Thakurowie byli zatem prości i prostolinijni, zawsze lubili polowania, byli niezłomni i odporni, a także mieli niezwykle twarde serca.
Thakurowie przekroczyli bramę i mieli właśnie wejść do meczetu, gdy przerwał im strażnik. Zapytawszy o powody, odpowiedział: „Spójrzcie, ta gigantyczna postać, którą widzicie stojącą przy drzwiach, musicie najpierw dać jej pięć kopnięć, a potem możecie wejść”. „Czyja jest ta statua?” „To pomnik nikczemnego Jedźida, który tysiąc lat temu zabił znamienitych Hassana i Hossaina. Dlatego jest ten płacz i ta żałoba”. Strażnik pomyślał, że po tym wyszukanym wyjaśnieniu posąg Jedźida z pewnością zasługuje na dziesięć kopnięć zamiast pięciu. Jednak tajemnicze jest działanie Karmy i wszystko zostało, niestety, źle zrozumiane. Thakurowie z szacunkiem założyli szaliki na szyję, padli na twarz i tarzali się u stóp posągu Jedźida, modląc się ze słabnącym akcentem: „Po co tu jeszcze wchodzić? Jakich innych bogów trzeba zobaczyć? Brawo Jedźid! Ty Tylko jesteś jednym prawdziwym Bogiem. Tak dobrze zmiażdżyłeś drani, że aż do teraz płaczą!”
***
Istnieje potężna świątynia Wiecznej Religii Hinduskiej i wiele jest sposobów, aby się do niej zbliżyć! A czego tam nie znajdziesz? Od Absolutnego Brahmana wedantyjskiego aż do Brahmy, Wisznu, Śiwy, Śakti, Wujka Słońca (popularnie nadano Słońcu to znajome określenie), jeżdżącego na szczurach Ganeśa i pomniejszych bóstw, takich jak Szaszthi i Mākāl, i tak dalej – czego tam brakuje? A w Wedach, Wedancie i filozofiach, w Puranach i Tantrach jest mnóstwo materiałów, z których jedno zdanie wystarczy, aby na zawsze przerwać łańcuch transmigracji. I och, tłum! Miliony ludzi pędzą w stronę świątyni. Ja też z ciekawością zobaczyłem i przyłączyłem się do pośpiechu. Ale cóż takiego ujrzałem, gdy dotarłem na miejsce! Nikt nie wchodził do świątyni! Przy drzwiach stała postać, mająca pięćdziesiąt głów, sto rąk, dwieście brzuchów i pięćset nóg, a wszyscy tarzali się u jej stóp. Zapytałem jednego o powód i otrzymałem odpowiedź: „Te bóstwa, które widzisz we wnętrzu, w ramach uwielbienia wystarczy szybko pokłonić się im albo rzucić kilka kwiatów z daleka. Ale prawdziwy kult musi zostać ofiarowany temu, który jest przy bramie; a te Wedy, Wedanta i filozofie, Purany i inne pisma święte, które widzisz – nie ma nic złego, jeśli od czasu do czasu usłyszysz je czytane; ale musisz przestrzegać nakazu tego jednego.” Potem zapytałem ponownie: „No cóż, jak nazywa się ten Bóg bogów?” „Nazywa się Popularny Zwyczaj” – brzmiała odpowiedź. Przypomniało mi się o Thakur Sahibach i wykrzyknąłem: „Brawo, Popularny Zwyczaj! Świetnie ich zmiażdżyłeś” itp.
***
Gurgure Krysznawjāl Bhattāćārja jest człowiekiem niezwykle wykształconym, mającym wiedzę o całym świecie w koniuszkach palców. Jego ciało to szkielet; jego przyjaciele mówią, że dzieje się tak wskutek rygorystycznych wyrzeczeń, lecz wrogowie przypisują to brakowi jedzenia. Bezbożni znów są zdania, że taka budowa ciała jest czymś naturalnym u kogoś, kto ma co roku kilkanaście problemów. Jakkolwiek by to nie było, nie ma na ziemi niczego, czego Krysznawjāl by nie wiedział; w szczególności jest wszechwiedzący na temat przepływu elektrycznych prądów magnetycznych po całym ludzkim ciele, od kępki włosów do najdalszego zakątka. Posiadając tę ezoteryczną wiedzę, jest nieporównywalnie najlepszym autorytetem w udzielaniu naukowych wyjaśnień wszystkich rzeczy – od pewnej ziemi używanej do kultu bogini Durgi aż do rozsądnego wieku dojrzewania dziewczynki w wieku dziesięciu lat i wielu niewytłumaczalnych i tajemniczych obrzędów dotyczących spraw pokrewnych. A co do powoływania się na precedensy, cóż, przedstawił sprawę tak jasno, że nawet chłopcy mogli to zrozumieć. Z całą pewnością nie ma innego kraju dla religii niż Indie, a w samych Indiach nikt oprócz Brahminów nie ma kwalifikacji do zrozumienia religii, a wśród Brahminów także wszyscy inni, z wyjątkiem rodziny Krysznawjāl, są niczym, a spośród tych ostatnich Gurgure ma najwyższe prawo! Dlatego wszystko, co mówi Gurgure Krysznawjāl, jest oczywistą prawdą.
Nauka jest w znacznym stopniu kultywowana, a ludzie stają się nieco świadomi i aktywni, tak że chcą wszystko zrozumieć i posmakować; dlatego Krysznawjāl zapewnia wszystkich: „Odrzućcie wszelki strach! Jakiekolwiek wątpliwości pojawiają się w waszych umysłach, udzielam im naukowych wyjaśnień. Pozostańcie tacy, jakimi byliście. Śpijcie do woli i nie przejmujcie się niczym innym. Tylko nie zapomnijcie o moim honorarium.” Ludzie wykrzyknęli: „Och, co za ulga! Cóż za wielkie niebezpieczeństwo nas spotkało! Byśmy mieli usiąść, chodzić i poruszać się — co za utrapienie!” Powiedzieli więc: „Niech żyje Krysznawjāl” i ponownie przewrócili się na bok na łóżku. Tysiącletni zwyczaj nie miał minąć tak szybko. Samo ciało by się na to obraziło. Nieustanna tępota umysłu, utrzymująca się przez tysiąc lat, nie miała minąć w jednej chwili. I czy nie z tego powodu klasa Krysznawjāl cieszy się dobrą reputacją? „Brawo, Nawyku! Świetnie ich zmiażdżyłeś” itp.