33. Religia, Cywilizacja i Cuda (Apel-Lawina)

„Jestem mnichem” – powiedział, siedząc w salonach Akademii La Salette (21 stycznia 1894 r.), która jest jego domem podczas pobytu w Memphis – „a nie księdzem. Kiedy jestem w domu, podróżuję z miejsca miejsce, ucząc mieszkańców wiosek i miast, przez które przechodzę. Jestem od nich zależny, jeśli chodzi o moje utrzymanie, ponieważ nie wolno mi dotykać pieniędzy.”

„Urodziłem się” – kontynuował, odpowiadając na pytanie – „w Bengalu i zostałem mnichem żyjącym w celibacie z wyboru. Kiedy się urodziłem, Mój ojciec sprawdził horoskop z mojego życia, ale nigdy mi nie powiedział, co to jest. Kiedy kilka lat temu odwiedziłem mój dom, po śmierci mojego ojca, natknąłem się na wykres wśród papierów będących w posiadaniu mojej matki i zrozumiałem, że moim przeznaczeniem jest zostać wędrowcem po ziemi.”

W głosie prelegenta pobrzmiewała nutka patosu, a po grupie słuchaczy przebiegł szmer współczucia. Kananda [1] (amerykańscy reporterzy na ogół pisali wówczas jego nazwisko jako Wiwe Kananda.) strząsnął popiół z cygara i milczał przez chwilę.

W tej chwili ktoś zapytał:

„Jeśli twoja religia jest wszystkim, czym twierdzisz, że jest, jeśli jest jedyną prawdziwą wiarą, jak to się dzieje, że twoi ludzie nie są bardziej zaawansowani cywilizacyjnie od nas? Dlaczego nie wyniosła ich ona pomiędzy narody świata?”

„Bo to nie jest dziedzina żadnej religii” – odpowiedział z powagą Hindus. „Moi ludzie są najbardziej moralni na świecie lub tak samo jak każda inna rasa. Bardziej zwracają uwagę na prawa swoich bliźnich, a nawet prawa niemych zwierząt, ale nie są materialistami. Żadna religia nigdy nie rozwinęła myśli lub inspiracji narodu lub ludu. Tak naprawdę w historii świata nie osiągnięto żadnego wielkiego osiągnięcia, którego nie opóźniłaby religia. Wasze wychwalane Chrześcijaństwo nie okazało się pod tym względem wyjątkiem. Wasi Darwinowie, wasi Millowie, wasi Humowie nigdy nie otrzymali poparcia waszych prałatów. Dlaczego więc krytykować moją religię z tego powodu?”

„Nie dałbym grosza za wiarę, która nie zmierza do podniesienia losu ludzkości na ziemi, a także jej stanu duchowego” – powiedział jeden z członków tej grupy, „i w tym względzie nie jestem skłonny przyznać poprawności twoich twierdzeń. Chrześcijaństwo zakładało uczelnie, szpitale i wychowywało zdegenerowanych. Podniosła przygnębionych i pomogła żyć swoim wyznawcom.”

„Do pewnego stopnia masz rację”, odpowiedział spokojnie mnich, „a jednak nie pokazano, że te rzeczy są bezpośrednio skutkiem twojego Chrześcijaństwa. Na Zachodzie istnieje wiele przyczyn, które powodują takie skutki.”

„Myśl religijna powinna być skierowana na rozwój duchowej strony człowieka. Nauka, sztuka, uczenie się i badania metafizyczne, wszystkie spełniają swoje właściwe funkcje w życiu, ale jeśli próbujesz je połączyć, niszczysz ich indywidualne cechy, aż z czasem wyeliminujesz duchowość na przykład z religii w ogóle. Co czcicie wy, Amerykanie? Czcicie dolara. W szaleńczym pędzie za złotem zapominacie o sprawach duchowych, aż staliście się narodem materialistów. Nawet wasi kaznodzieje i kościoły są skażone wszechprzenikającym pragnieniem. Pokażcie mi kogoś w historii swojego ludu, który prowadził życie duchowe, jakie prowadzili ci, których mogę wymienić w swojej ojczyźnie. Gdzie są ci, którzy, gdy nadejdzie śmierć, mogliby powiedzieć: „O bracie Śmierci, witam cię”. Wasza religia pomaga wam budować diabelskie młyny i wieże Eiffla, ale czy pomaga wam w rozwoju waszego życia wewnętrznego?”

Mnich mówił poważnie, a jego głos, bogaty i dobrze modulowany, przebijał się przez panujący w mieszkaniu zmierzch, na wpół smutno, na wpół oskarżycielsko. Było coś dziwnego w komentarzach tego przybysza z kraju, którego historia sięga 6000 lat wstecz, od cywilizacji XIX-wiecznej Ameryki.

„Ale podążając za duchowością, straciłeś z oczu wymagania teraźniejszości” – powiedział ktoś. „Twoja doktryna nie pomaga ludziom żyć”.

„Pomaga im umrzeć” – brzmiała odpowiedź.

„Jesteśmy pewni teraźniejszości”.

„Nie jesteście pewni niczego.”

„Celem idealnej religii powinna być pomoc w życiu i jednoczesne przygotowanie na śmierć”.

„Dokładnie” – powiedział szybko Hindus – „i to jest to, co staramy się osiągnąć. Wierzę, że wiara hinduska rozwinęła duchowość swoich wyznawców kosztem materializmu i myślę, że w świecie zachodnim jest odwrotnie. Wierzę, że łącząc materializm Zachodu z duchowością Wschodu, można wiele osiągnąć. Może się zdarzyć, że w wyniku tej próby wiara hinduska straci wiele ze swojej indywidualności.

„Czy nie należałoby zrewolucjonizować całego systemu społecznego Indii, aby osiągnąć to, na co masz nadzieję?”

„Jednak prawdopodobnie religia pozostanie nienaruszona”.

Rozmowa zeszła na temat form kultu Hindusów, a Kananda przekazał kilka interesujących informacji na ten temat. W Indiach i gdzie indziej są agnostycy i ateiści. „Urzeczywistnienie” jest jedyną rzeczą niezbędną w życiu wyznawców Brahmy. Wiara nie jest konieczna. Teozofia jest przedmiotem, z którym Kananda nie jest zaznajomiony, ani nie jest częścią jego wiary, chyba że tak postanowi. To raczej osobne studia. Kananda nigdy nie spotkał Pani Bławatski, ale spotkał pułkownika Olcotta z Amerykańskiego Towarzystwa Teozoficznego. Zna także Annie Besant. Mówiąc o „fakirach” z Indii, słynnych żonglerach czy muzykach [magikach?], których wyczyny zapewniły im światową sławę, Kananda opowiedział o kilku epizodach, które zauważył, a które niemal przekraczały wiarę.

„Pięć miesięcy temu” – powiedział, zapytany na ten temat – „lub zaledwie miesiąc przed wyjazdem z Indii do tego kraju, zdarzyło mi się, że w towarzystwie karawany lub grupy składającej się z 25 osób udałem się do pewnego miasta. Będąc tam dowiedzieliśmy się o cudownym dziele jednego z tych wędrownych magów i przyprowadziliśmy go przed siebie. Powiedział nam, że przygotuje dla nas każdy przedmiot, jaki zapragniemy. Na jego prośbę rozebraliśmy go, aż był całkiem nagi i umieściliśmy go w kącie pokoju. Zarzuciłem na niego koc podróżny i wtedy poprosiliśmy go, aby zrobił to, co obiecał. Zapytał, co mamy ochotę, a ja poprosiłem o kiść kalifornijskich winogron i natychmiast ten człowiek wyciągnął je spod swego koca. Wyszły spod niego także pomarańcze i inne owoce, a na koniec wspaniałe dania z parującego ryżu.”

Kontynuując, mnich powiedział, że wierzy w istnienie „szóstego zmysłu” i telepatii. Nie wyjaśnił żadnych wyczynów fakirów, stwierdził jedynie, że są one bardzo wspaniałe. Pojawił się temat bożków i mnich powiedział, że bożki stanowią część jego religii na tyle, na ile chodzi o symbol.

„Co czcisz?” zapytał mnich, „Jakie jest twoje wyobrażenie o Bogu?”

„Ducha” – powiedziała cicho jakaś dama.

„Co to jest duch? Czy wy, Protestanci, czcicie słowa Biblii, czy coś poza tym? My wielbimy Boga poprzez bożka”.

„To znaczy, że subiektywne osiąga się poprzez obiektywne” – stwierdził pewien pan, który uważnie słuchał słów nieznajomego.

„Tak, to wszystko” – powiedział mnich z wdzięcznością.

Wiwe Kananda rozmawiał dalej w tym samym napięciu, aż do zakończenia rozmowy, gdy zbliżała się godzina wykładu Hindusa.