127. Joe Joe

Do panny Josephine MacLeod
DARJEELING,
29 kwietnia 1898.

MOJA KOCHANA JOE JOE,

Miałem kilka ataków gorączki, ostatni był grypą.

Wyzdrowiałem już, tyle tylko, że jestem jeszcze bardzo słaby. Gdy tylko zdobędę dość sił, aby wyruszyć w podróż, przyjadę do Kalkuty.

W niedzielę opuszczam Darjeeling, prawdopodobnie zatrzymując się na dzień lub dwa w Kurseong, a następnie kierujemy się do Kalkuty. W Kalkucie musi być teraz bardzo gorąco. Nieważne, tym lepiej dla grypy. W razie wybuchu zarazy w Kalkucie nie wolno mi nigdzie jechać; a ty wyruszasz do Kaszmiru z Sadanandą. Jak podobał ci się starszy pan, Dewendra Nath Tagore? Oczywiście nie tak stylowy jak „Hans Baba” z Bogiem Księżyca i Bogiem Słońca. Co oświeca twoje wnętrzności w ciemną noc, kiedy Bóg Ognia, Bóg Słońca, Bóg Księżyca i Boginie Gwiazd poszły spać? Odkryłem, że to głód podtrzymuje moją świadomość. Och, wielka nauka o zgodności światła! Pomyśl, jak ciemny był świat bez niego przez te wszystkie wieki! I cała ta wiedza, miłość i praca, i wszyscy Buddowie, Krysznowie i Chrystusowie – próżne, daremne było ich życie i praca, ponieważ nie odkryli tego, „co utrzymuje wewnętrzne światło, gdy Słońce i Księżyc znalazły się w otchłani” na noc! Pyszne, prawda?

Jeśli zaraza dotrze do mojego rodzinnego miasta, jestem zdecydowany złożyć z siebie ofiarę; i to, jestem pewien, jest „cholernym widokiem, lepszą drogą do Nirwany” niż składanie oblacji wszystkim, co kiedykolwiek migotało.

Odbyłem sporo korespondencji z Madrasem, w wyniku czego nie muszę już wysyłać im żadnej pomocy. Z drugiej strony mam zamiar rozpocząć pracę w Kalkucie. Będę bardzo zobowiązany, jeśli pomożesz mi ją rozpocząć. Jak zawsze z nieśmiertelną miłością,

Zawsze Twój w Panu,

WIWEKANANDA.