76. Mary

Do panny Mary Hale
63 ST. GEORGE’S ROAD,
POŁUDNIOWO-ZACHODNI LONDYN,
30 maja 1896.

DROGA MARY,

Twój list właśnie dotarł. Oczywiście nie byłaś zazdrosna, ale nagle ogarnęła cię sympatia dla biednych Indii. Cóż, nie musisz się bać. Napisałem list do Matki Kościoła kilka tygodni temu, ale jeszcze nie udało mi się uzyskać od niej wiadomości. Obawiam się, że całe towarzystwo przyjęło święcenia i wstąpiło do klasztoru katolickiego – wystarczą cztery stare panny, aby doprowadzić do klasztoru każdą matkę. Miałem piękną wizytę u prof. Maxa Müllera. Jest świętym – Wedantystą na wskroś. Co myślisz? Od lat jest oddanym wielbicielem mojego starego Mistrza. Napisał artykuł o moim Mistrzu w The Nineteenth Century, który wkrótce się ukaże. Długo rozmawialiśmy o sprawach indyjskich. Szkoda, że nie mam połowy jego miłości do Indii. Zamierzamy tu założyć kolejny mały magazyn. A co z Brahmawadinem? Czy to pchasz? Jeśli cztery natrętne starsze panny nie będą stanie przeforsować czasopisma, to jestem zniesmaczony. Od czasu do czasu usłyszysz ode mnie. Nie jestem szpilką, którą można zgubić pod korcem. Właśnie mam tu zajęcia. Niedzielne wykłady rozpoczynam od przyszłego tygodnia. Zajęcia są bardzo duże i odbywają się w domu. Wynajęliśmy go na sezon. Wczoraj wieczorem przygotowałem danie. To była tak pyszna mieszanka szafranu, lawendy, muszkatołowca, gałki muszkatołowej, kostki, cynamonu, goździków, kardamonu, śmietanki, soku z limonki, cebuli, rodzynek, migdałów, pieprzu i ryżu, że sam nie mogłam tego zjeść. Nie było asafetydy, choć dzięki niej łatwiej byłoby to przełknąć.

Wczoraj poszedłem na wesele à la mode. Panna Müller, bogata dama, przyjaciółka, która adoptowała hinduskiego chłopca i aby pomóc mi w pracy, wynajęła pokoje w tym domu, zabrała nas byśmy je obejrzeli. Przypuszczam, że jedna z jej siostrzenic wyszła za czyjegoś siostrzeńca. Co za męczące bzdury! Cieszę się, że się nie ożenisz. Do widzenia, kocham wszystkich. Nie mam już czasu, bo idę na lunch z panną MacLeod.

Twój zawsze serdecznie,

WIWEKANANDA.