Do Marie Halboister
ALMORA,
2 czerwca 1897.
DROGA MARIE,
Rozpoczynam tutaj mój obiecany, duży, gadatliwy list z najlepszymi intencjami co do jego rozwoju, a jeśli się nie powiedzie, będzie to spowodowane twoją własną karmą. Jestem pewien, że cieszysz się doskonałym zdrowiem. Naprawdę było mi bardzo, bardzo źle; teraz trochę dochodzę do siebie – mam nadzieję, że wkrótce wyzdrowieję.
A co z pracą w Londynie? Obawiam się, że rozpadnie się na kawałki. Czy od czasu do czasu odwiedzasz Londyn? Czy Sturdy nie ma nowego dziecka?
Równiny Indii teraz płoną. Nie mogę tego znieść. Więc jestem tutaj, na tej stacji na wzgórzu – trochę chłodniej niż na równinach.
Mieszkam w pięknym ogrodzie należącym do kupca z Almory – ogrodzie otaczającym kilka mil gór i lasów. Przedostatniej nocy przybył tu lampart i zabrał kozę ze stada trzymanego w tym ogrodzie. Straszny był hałas, jaki zrobiła służba i szczekanie wielkich tybetańskich psów stróżujących. Odkąd tu jestem, te psy są trzymane na łańcuchu przez całą noc z daleka, żeby nie zakłócały mi snu swoim głębokim szczekaniem. W ten sposób lampart znalazł swoją szansę i być może po tygodniach dostał porządny posiłek. Oby mu to wyszło na dobre!
Czy pamiętasz pannę Müller? Przyjechała tu na kilka dni i była dość przestraszona, gdy usłyszała o incydencie z lampartem. Zapotrzebowanie na garbowane skóry w Londynie wydaje się bardzo duże, co bardziej niż cokolwiek innego powoduje spustoszenie wśród naszych lampartów i tygrysów.
Gdy do Ciebie piszę, przede mną, odzwierciedlając przebieg popołudnia, stoją długie, długie rzędy ogromnych, ośnieżonych szczytów. Są stąd około dwudziestu mil w linii prostej i czterdzieści przez okrężne górskie drogi.
Mam nadzieję, że Twoje tłumaczenia zostały dobrze przyjęte w piśmie Hrabiny. Miałem dobry zamysł i bardzo dobrą okazję, aby przyjechać do Anglii w okresie jubileuszowym z niektórymi z naszych książąt, ale moi lekarze nie pozwolili mi tak szybko podjąć pracy. Bo wyjazd do Europy oznacza pracę, prawda? Nie ma pracy, nie ma chleba.
Tutaj wystarczy żółte ubranie i będę miał dość jedzenia. Tak czy inaczej udam się na upragniony odpoczynek, mam nadzieję, że dobrze mi to zrobi.
Jak idzie Ci praca? Z radością czy smutkiem? Nie lubisz dobrze odpocząć, powiedzmy, latami i nie pracować? Spać, jeść i ćwiczyć; ćwiczyć, jeść i spać – to jest to, co zamierzam robić jeszcze przez kilka miesięcy. Pan Goodwin jest ze mną. Powinnaś go widzieć w indyjskim ubraniu. Wkrótce ogolę mu głowę i zrobię z niego pełnoprawnego mnicha.
Czy nadal ćwiczysz niektóre Jogi? Czy widzisz z nich jakąś korzyść? Dowiaduję się, że pan Martin nie żyje. Jak się ma pani Martin? Czy widujesz ją czasami?
Czy znasz pannę Noble? Czy kiedykolwiek ją widzisz? Na tym mój list dobiega końca, gdyż wisi nade mną wielka burza piaskowa i nie da się pisać. To cała twoja karma, droga Marie, bo zamierzałem napisać tak wiele wspaniałych rzeczy i opowiedzieć ci tak wspaniałe historie; ale będę musiał je zatrzymać na przyszłość, a ty będziesz musiała poczekać.
Zawsze Twój w Panu,
WIWEKANANDA.