(Wygłoszone w Shakespeare Club w Pasadenie w Kalifornii, 27 stycznia 1900)
Panie i panowie, tematem dzisiejszego poranka miała być Filozofia Wedanty. Temat sam w sobie jest ciekawy, ale raczej suchy i bardzo obszerny.
Tymczasem zostałem poproszony przez waszego prezydenta oraz niektóre panie i panów tutaj, abym powiedział im coś na temat mojej pracy i tego, co robię. Może dla niektórych będzie to interesujące, ale dla mnie nie aż tak bardzo. Prawdę mówiąc, nie do końca wiem, jak wam to powiedzieć, bo będzie to pierwszy raz w życiu, kiedy wypowiadam się na ten temat.
A teraz, aby zrozumieć, co próbuję zrobić na swój skromny sposób, zabiorę was w wyobraźni do Indii. Nie mamy czasu na wchodzenie we wszystkie szczegóły i wszystkie konsekwencje tego tematu; nie jest też możliwe, abyście w tak krótkim czasie zrozumieli wszystkie zawiłości obcej rasy. Dość powiedzieć, spróbuję przynajmniej dać wam mały obraz tego, jakie są Indie.
Są one jak gigantyczny budynek, który popadł w ruinę. Na pierwszy rzut oka nie ma więc wielkich nadziei. To naród, który zniknął i został zniszczony. Ale poczekajcie i studiujcie, a wtedy zobaczycie coś poza tym. Prawda jest taka, że dopóki zasada, ideał, którego wyrazem jest zewnętrzny człowiek, nie zostanie zraniona ani zniszczona, człowiek żyje i jest dla niego nadzieja. Jeśli twój płaszcz zostanie skradziony dwadzieścia razy, nie jest to powód, dla którego miałbyś zostać zniszczony. Możesz dostać nowy płaszcz. Płaszcz jest niepotrzebny. To, że bogaty człowiek zostaje okradziony, nie szkodzi witalności człowieka, nie oznacza śmierci. Człowiek przeżyje.
Kierując się tą zasadą, zaglądamy do środka i widzimy – co? Indie nie są już potęgą polityczną; jest to rasa zniewolona. Hindusi nie mają nic do powiedzenia ani głosu we własnym rządzie; to trzysta milionów niewolników – nic więcej! Średni dochód mężczyzny w Indiach wynosi dwa szylingi miesięcznie. Powszechnym stanem ogromnych mas ludzkich jest głód, tak, że przy najmniejszym spadku dochodów umierają miliony. Mały głód oznacza śmierć. Zatem i tam, kiedy patrzę na tę stronę Indii, widzę ruinę – beznadziejną ruinę.
Jednak odkrywamy, że rasa indyjska nigdy nie reprezentowała bogactwa. Chociaż zdobyli ogromne bogactwo, być może większe niż jakikolwiek inny naród, to jednak naród ten nie reprezentował bogactwa. Przez wieki była to potężna rasa, a jednak okazuje się, że naród ten nigdy nie opowiadał się za władzą, nigdy nie wyjeżdżał z kraju, aby podbijać. Całkiem zadowoleni ze swoich granic, nigdy z nikim nie walczyli. Naród indyjski nigdy nie opowiadał się za imperialną chwałą. Bogactwo i władza nie były zatem ideałami rasy.
Co zatem? Niezależnie od tego, czy się mylili, czy mieli rację – to nie jest kwestia, którą omawiamy – ten naród, wśród wszystkich dzieci ludzkich, wierzył i wierzył mocno, że to życie nie jest prawdziwe. Prawdziwy jest Bóg; więc muszą trzymać się tego Boga na dobre i na złe. W obliczu ich degradacji na pierwszym miejscu znalazła się religia. Hindus pije religijnie, śpi religijnie, chodzi religijnie, żeni się religijnie, rabuje religijnie.
Czy widzieliście kiedyś taki kraj? Jeśli chcesz stworzyć gang rabusiów, przywódca będzie musiał głosić jakąś religię, a następnie sformułować jakąś fałszywą metafizykę i powiedzieć, że ta metoda jest najjaśniejszą i najszybszą drogą dotarcia do Boga. Potem znajduje naśladowców, w przeciwnym razie nie. To pokazuje, że żywotnością rasy i misją rasy jest religia; a ponieważ nie została ona dotknięta, dlatego ta rasa żyje.
Spójrzcie na Rzym. Misją Rzymu była władza imperialna i ekspansja. I gdy tylko to zostało dotknięte, Rzym rozpadł się na kawałki i stracił przytomność. Misją Grecji był intelekt, gdy tylko tego dotknięto, Grecja straciła przytomność. Tak też w czasach współczesnych Hiszpania i wszystkie te nowoczesne kraje. Każdy naród ma misję dla świata. Dopóki tej misji nie stanie się krzywda, ten naród żyje pomimo wszelkich trudności. Ale gdy tylko jego misja zostanie zniszczona, naród upadnie.
Ta witalność Indii jeszcze nie została naruszona. Nie zrezygnowali z tego i nadal jest to mocne – pomimo wszystkich ich przesądów. Istnieją okropne przesądy, niektóre z nich są najbardziej odrażające. Nieważne. Życie narodowe – ten prąd wciąż tam jest – ta misja rasy.
Naród indyjski nigdy nie będzie potężnym, zwycięskim narodem – nigdy. Nigdy nie będą wielką potęgą polityczną; to nie ich sprawa i nie taka jest nuta, jaką Indie muszą odgrywać w wielkiej harmonii narodów. Ale co oni mają grać? Boga i tylko Boga. Trzymają się tego jak ponurej śmierci. Wciąż jest w tym nadzieja.
Zatem po analizie dochodzisz do wniosku, że to wszystko, cała ta bieda i nędza, nie mają żadnego znaczenia – człowiek żyje nadal i dlatego jest nadzieja.
Dobrze! Widzisz wydarzenia religijne odbywające się w całym kraju. Nie pamiętam roku, w którym nie powstałoby w Indiach kilka nowych odłamów religijnych. Im silniejszy prąd, tym więcej wirów i zawirowań. Odłamy religijne nie są oznaką rozkładu, są oznaką życia. Niech sekty się rozmnażają, aż nadejdzie czas, kiedy każdy z nas będzie sektą, każdy z osobna. Nie musimy się o to kłócić.
A teraz weź swój kraj (nie mam na myśli żadnej krytyki). Tutaj prawa społeczne, formacja polityczna – wszystko jest stworzone, aby ułatwić człowiekowi podróż w tym życiu. Dopóki przebywa na tej ziemi, może żyć bardzo szczęśliwie. Spójrzcie na wasze ulice – jakie są czyste! Wasze piękne miasta! I na ile sposobów człowiek może zarabiać pieniądze! Ile jest kanałów, aby czerpać przyjemność z tego życia! Ale gdyby ktoś tutaj powiedział: „Teraz spójrz tutaj, usiądę pod tym drzewem i będę medytował; nie chcę pracować”, to musiałby pójść do więzienia. Widzicie! W ogóle nie byłoby dla niego szans. Żadnych. Człowiek może żyć w tym społeczeństwie tylko wtedy, gdy się podporządkuje. Musi przyłączyć się do tej pogoni za cieszeniem się dobrem w tym życiu, inaczej umrze.
Wróćmy teraz do Indii. Tam, jeśli ktoś powie: „Pójdę, usiądę na szczycie tej góry i do końca moich dni będę patrzeć na czubek własnego nosa”, wszyscy mówią: „Idź i niech cię Bóg błogosławi!” Nie musi mówić ani słowa. Ktoś przynosi mu kawałek materiału i wszystko z nim w porządku. Ale jeśli człowiek mówi: „Oto będę cieszyć się odrobiną tego życia”, wszystkie drzwi są przed nim zamknięte.
Twierdzę, że idee obu krajów są niesprawiedliwe. Nie widzę powodu, dla którego człowiek tutaj nie miałby usiąść i popatrzeć na czubek własnego nosa, jeśli ma na to ochotę. Dlaczego wszyscy tutaj powinni robić to samo, co większość? Nie widzę powodu.
Ani dlaczego w Indiach człowiek nie powinien posiadać dóbr tego życia i zarabiać pieniędzy. Ale widzicie, jak te ogromne miliony są zmuszone zaakceptować przeciwny punkt widzenia przez tyranię. To jest tyrania mędrców. To jest tyrania wielkich, tyrania duchowości, tyrania intelektualistów, tyrania mędrców. A tyrania mądrych, pamiętaj, jest o wiele potężniejsza niż tyrania ignorantów. Mądrzy, intelektualiści, gdy podejmują się narzucania innym swoich opinii, znają sto tysięcy sposobów tworzenia więzi i barier, których ignorant nie jest w stanie przełamać.
Teraz mówię, że to coś musi się skończyć. Nie ma sensu poświęcać milionów ludzi, aby stworzyć jednego duchowego giganta. Jeśli uda się stworzyć społeczeństwo, w którym narodzi się duchowy olbrzym a cała reszta ludzi również będzie szczęśliwa, to dobrze; ale jeśli trzeba unicestwić te miliony, jest to niesprawiedliwe. Lepiej, żeby jeden wielki człowiek cierpiał za zbawienie świata.
W każdym narodzie trzeba pracować ich metodami. Do każdego człowieka należy mówić w jego własnym języku. Teraz, w Anglii czy w Ameryce, jeśli chcesz im głosić religię, będziesz musiał zastosować metody polityczne – stworzyć organizacje, stowarzyszenia z głosowaniem, uchwałami, prezydentem itd., ponieważ taki jest język, metoda rasy zachodniej. Z drugiej strony, jeśli chcesz mówić o polityce w Indiach, musisz mówić językiem religii. Będziesz musiał im powiedzieć coś w tym stylu: „Człowiek, który codziennie rano sprząta swój dom, zdobędzie taką a taką ilość zasługi, pójdzie do nieba lub przyjdzie do Boga”. Jeśli tak tego nie przedstawisz, nie będą cię słuchać. To kwestia języka. To, co zostało zrobione, jest takie samo. Ale w przypadku każdej rasy będziesz musiał mówić ich językiem, aby dotrzeć do ich serc. I to jest całkiem sprawiedliwe. Nie musimy się tym martwić.
W Zakonie, do którego należę, nazywamy się Sannjasinami. Słowo to oznacza „człowiek, który się wyrzekł”. To bardzo, bardzo, bardzo starożytny Zakon. Nawet Buddha, który żył 560 lat przed Chrystusem, należał do tego Zakonu. Był jednym z reformatorów swojego Zakonu. To było wszystko. Taki starożytny! Wzmiankę o tym można znaleźć już w Wedach, najstarszej księdze świata. W starych Indiach obowiązywał przepis, że każdy mężczyzna i każda kobieta pod koniec życia muszą całkowicie wycofać się z życia społecznego i nie myśleć o niczym innym, jak tylko o Bogu i własnym zbawieniu. Miało to przygotować na wielkie wydarzenie – śmierć. Tak więc starzy ludzie w tamtych czasach przyłączali się do Sannjasinów. Później młodzi ludzie zaczęli rezygnować ze świata. A młodzi ludzie są aktywni. Nie mogli siedzieć pod drzewem i cały czas myśleć o własnej śmierci, więc głosili kazania, zakładali odłamy religijne i tak dalej. W ten sposób Buddha, będąc młodym, rozpoczął tę wielką reformę. Gdyby był starym człowiekiem, spojrzałby na czubek swojego nosa i spokojnie umarł.
Zakon nie jest kościołem, a ludzie wstępujący do Zakonu nie są księżmi. Istnieje absolutna różnica pomiędzy kapłanami i Sannjasinami. W Indiach kapłaństwo, jak każdy inny zawód w życiu społecznym, jest zawodem dziedzicznym. Syn księdza zostanie księdzem, tak jak syn cieśli będzie cieślą, a syn kowala kowalem. Ksiądz zawsze musi być żonaty. Hindus nie uważa, że mężczyzna jest kompletny, jeśli nie ma żony. Mężczyzna stanu wolnego nie ma prawa odprawiać ceremonii religijnych.
Sannjasini nie posiadają majątku i nie zawierają małżeństw. Poza tym nie ma żadnej organizacji. Jedyna więź, jaka istnieje, to więź pomiędzy nauczycielem a uczniem – i to jest charakterystyczne dla Indii. Nauczyciel nie jest człowiekiem, który przychodzi tylko po to, żeby mnie uczyć, płacę mu tyle i na tym koniec. W Indiach to naprawdę przypomina adopcję. Nauczyciel jest kimś więcej niż tylko moim ojcem, a ja naprawdę jestem jego dzieckiem, jego synem pod każdym względem. Jestem mu winien przede wszystkim posłuszeństwo i cześć, nawet przed własnym ojcem; ponieważ, jak mówią, ojciec dał mi to ciało, ale on pokazał mi drogę do zbawienia, jest więc większy od ojca. I tę miłość, ten szacunek dla naszego nauczyciela nosimy przez całe życie. I to jest jedyna organizacja jaka istnieje. Adoptuję moich uczniów. Czasami nauczycielem będzie młody człowiek, a uczniem bardzo stary człowiek. Ale nieważne, on jest synem i nazywa mnie „ojcem” i muszę się do niego zwracać jak do mojego syna, mojej córki i tak dalej.
Tak się złożyło, że poprosiłem starszego człowieka, żeby mnie uczył, a był on bardzo osobliwy. Nie interesował się zbytnio nauką intelektualną, rzadko studiował książki; lecz gdy był chłopcem, ogarnęła go straszliwa myśl bezpośredniego otrzymania prawdy. Najpierw próbował studiować własną religię. Potem wpadł na pomysł, że musi poznać prawdę innych religii; i z tą myślą przyłączył się, jedna po drugiej, do wszystkich odłamów religijnych. Na razie robił dokładnie to, co mu kazano — żył kolejno z wyznawcami tych różnych grup aż do momentu, w którym przeniknął do określonego ideału tej sekty. Po kilku latach poszedł do innej grupy. Kiedy już to wszystko przejrzał, doszedł do wniosku, że wszystko było w porządku. Nie miał komukolwiek do zaoferowania żadnej krytyki; wszystkie religie są tak wieloma ścieżkami prowadzącymi do tego samego celu. A potem powiedział: „To chwalebna rzecz, że jest tak wiele ścieżek, bo gdyby była tylko jedna ścieżka, być może pasowałaby ona tylko pojedynczemu człowiekowi. Im większa liczba ścieżek, tym większa szansa dla każdego z nas abyśmy mogli poznać prawdę. Jeśli nie da się mnie nauczyć jednego języka, spróbuję innego i tak dalej”. Zatem jego błogosławieństwo było dla każdej religii.
Wszystkie idee, które głoszę, są jedynie próbą powtórzenia jego idei. Nic oryginalnie nie jest moje, z wyjątkiem tego co niegodziwe, z wyjątkiem tego co mówię a co jest fałszywe i niegodziwe. Ale każde słowo, które kiedykolwiek wypowiedziałem, a które jest prawdziwe i dobre, jest po prostu próbą powtórzenia jego głosu. Przeczytajcie jego biografię autorstwa prof. Maxa Mullera. (Ramakryszna: His Life and Sayings, opublikowane po raz pierwszy w Londynie w 1896 r. Przedrukowane w 1951 r. przez Adwaitę Aśramę.)
Cóż, tam u jego stóp zrodziły się te pomysły – tam z kilkoma innymi młodymi mężczyznami. Byłem tylko chłopcem. Poszedłem tam, kiedy miałem około szesnastu lat. Niektórzy z pozostałych chłopców byli jeszcze młodsi, niektórzy nieco starsi – około tuzina lub więcej. I wspólnie doszliśmy do wniosku, że ten ideał trzeba szerzyć. I nie tylko rozpowszechniać ale i upraktycznić. Oznacza to, że naszym praktycznym życiem musimy okazywać duchowość Hindusów, miłosierdzie Buddystów, działalność Chrześcijan i braterstwo Muzułmanów. „Teraz i tutaj założymy religię uniwersalną” – powiedzieliśmy – „nie będziemy czekać”.
Naszym nauczycielem był stary człowiek, który nigdy nie dotykał rękami monety. Brał tylko odrobinę oferowanego jedzenia, tylko tyle metrów bawełnianego materiału, nic więcej. Nigdy nie dało się go nakłonić do przyjęcia innego prezentu. Mając te wszystkie cudowne pomysły, był surowy, bo to czyniło go wolnym. Mnich w Indiach jednego dnia jest przyjacielem księcia, jada z nim obiad; a jutro jest z żebrakiem i śpi pod drzewem. Musi mieć kontakt ze wszystkimi, musi się ciągle przemieszczać. Jak to się mówi: „Toczący się kamień nie porasta mchem”. Przez ostatnie czternaście lat mojego życia nigdy nie byłem przez trzy miesiące w jednym miejscu – ciągle się toczę. Podobnie my wszyscy.
Teraz ta garstka chłopców uchwyciła się tych pomysłów i wszystkich praktycznych rezultatów, które z nich wynikały. Religia uniwersalna, wielkie współczucie dla biednych i to wszystko jest bardzo dobre w teorii, ale trzeba to praktykować.
Nadszedł smutny dzień, w którym zmarł nasz stary nauczyciel. Opiekowaliśmy się nim najlepiej jak potrafiliśmy. Nie mieliśmy przyjaciół. Kto by słuchał kilku chłopców z ich dziwacznymi pomysłami? Nikt. Przynajmniej w Indiach chłopcy są nikim. Pomyśl tylko o tuzinie chłopców, którzy opowiadają ludziom o ogromnych, wielkich pomysłach, mówiąc, że są zdeterminowani, aby wprowadzić te pomysły w życie. Dlaczego? – wszyscy się śmiali. Ze śmiechu zrobiło się poważnie; stało się prześladowaniem. No cóż, rodzice chłopców zaczęli mieć ochotę dać każdemu z nas klapsa. Im bardziej nas wyśmiewano, tym bardziej staliśmy się zdeterminowani.
Potem przyszedł straszny czas – dla mnie osobiście i dla wszystkich pozostałych chłopców. Ale spotkało mnie takie nieszczęście! Z jednej strony była moja matka i moi bracia. W tym czasie zmarł mój ojciec i zostaliśmy biedni. Och, bardzo biedny, prawie cały czas głodujący! Byłem jedyną nadzieją rodziny, jedyną osobą, która mogła zrobić wszystko, aby im pomóc. Musiałem stanąć pomiędzy moimi dwoma światami. Z jednej strony musiałem patrzeć jak moja matka i bracia umierają z głodu; z drugiej strony wierzyłem, że idee tego człowieka służą dobru Indii i świata i że należy je głosić i realizować. I tak walka toczyła się w mojej głowie przez dni i miesiące. Czasami modliłem się razem bez przerwy przez pięć lub sześć dni i nocy. Och, męka tamtych dni! Żyłem w piekle! Naturalne uczucia mojego chłopięcego serca przyciągały mnie do rodziny – nie mogłem znieść widoku cierpień bliskich mi osób. Z drugiej strony nie ma nikogo, kto by mi współczuł. Kto sympatyzowałby z wyobraźnią chłopca – wyobraźnią, która sprawiała innym tyle cierpienia? Kto by mi współczuł? Nikt – z wyjątkiem jednego.
Współczucie tego człowieka przyniosło błogosławieństwo i nadzieję. Ona była kobietą. Nasz nauczyciel, ten wielki mnich, ożenił się, gdy był chłopcem, a ona była zaledwie dzieckiem. Kiedy stał się młodym mężczyzną i ogarnęła go cała ta gorliwość religijna, ona przyszła do niego. Chociaż byli małżeństwem od dawna, nie widywali się zbyt często, dopóki nie dorośli. Następnie powiedział do swojej żony: „Oto jestem twoim mężem, masz prawo do tego ciała. Ale nie mogę prowadzić życia seksualnego, mimo że cię poślubiłem. Pozostawiam to twojej ocenie”. A ona płakała i mówiła: „Niech cię Bóg błogosławi! Niech cię błogosławi! Czy jestem kobietą, która ma cię poniżać? Jeśli będę mogła, pomogę ci. Kontynuuj swoją pracę”.
To była ta kobieta. Mąż poszedł dalej i został mnichem na swój sposób; i z daleka żona pomagała, jak tylko mogła. A później, gdy mężczyzna stał się wielkim duchowym olbrzymem, przyszła – tak naprawdę była pierwszą uczennicą – i resztę życia spędziła opiekując się ciałem tego mężczyzny. Nigdy nie wiedział, czy żyje, czy umiera, czy cokolwiek innego. Czasami podczas rozmowy był tak podekscytowany, że kiedy usiadł na rozżarzonych węglach, nie wiedział o tym. Na płonących węglach! Cały czas zapominając o swoim ciele.
Cóż, ta pani, jego żona, była jedyną osobą, która sympatyzowała z ideą tych chłopców. Ale ona była bezsilna. Była biedniejsza od nas. Nieważne! Wskoczyliśmy w wyłom. Za życia wierzyłem, że te idee zracjonalizują Indie i przyniosą lepsze dni wielu krajom i obcym rasom. Wraz z tym przekonaniem zrodziła się świadomość, że lepiej, żeby kilka osób cierpiało, niż żeby takie idee zniknęły ze świata. A co jeśli umrze matka lub dwóch braci? To jest poświęcenie. Niech tak się stanie. Bez poświęceń nie można dokonać żadnej wielkiej rzeczy. Serce musi zostać wyrwane i krwawiące serce złożone na ołtarzu. Wtedy dzieją się wielkie rzeczy. Czy jest jakiś inny sposób? Żaden się nie znalazł. Apeluję do każdego z Was, do tych, którzy dokonali czegoś wielkiego. Och, ile to kosztowało! Co za agonia! Co za tortury! Jakież straszne cierpienie kryje się za każdym sukcesem w każdym życiu! Wiecie o tym wszyscy.
I tak szliśmy dalej, ta banda chłopców. Jedyne, co dostaliśmy od otaczających nas ludzi to kopniaki i przekleństwa – to wszystko. Oczywiście o jedzenie musieliśmy żebrać od drzwi do drzwi: dostawaliśmy owoce dzikiej róży i głóg – resztki wszystkiego – kawałek chleba tu i tam. Dotarliśmy do zrujnowanego starego domu, pod którym mieszkały syczące kobry; a ponieważ tak było najtaniej, weszliśmy do tego domu i tam zamieszkaliśmy.
I tak szliśmy przez kilka lat, w międzyczasie podróżując po całych Indiach, starając się stopniowo wprowadzać ten pomysł w życie. Dziesięć lat minęło bez promienia światła! Jeszcze dziesięć lat! Tysiące razy przyszło przygnębienie; ale była jedna rzecz, która zawsze dawała nam nadzieję – ogromna wierność sobie nawzajem, ogromna miłość między nami. Mam wokół siebie setkę mężczyzn i kobiet; jeśli jutro stanę się samym diabłem, powiedzą: „Nadal tu jesteśmy! Nigdy cię nie porzucimy!” To wielkie błogosławieństwo. W szczęściu, w nędzy, w głodzie, w bólu, w grobie, w niebie czy w piekle, ten kto mnie nigdy nie porzuca jest moim przyjacielem. Czy taka przyjaźń to żart? Dzięki takiej przyjaźni człowiek może dostąpić zbawienia. To przynosi zbawienie, jeśli potrafimy tak kochać. Jeśli mamy tę wierność, to jest tam istota wszelkiej koncentracji. Nie musisz czcić żadnego boga na świecie jeśli masz tę wiarę, tę siłę i tę miłość. I tak było z nami wszystkimi przez cały ten trudny czas. To tam było. To sprawiło, że udaliśmy się od Himalajów do Przylądka Komorin, od Indusu do Brahmaputry.
Ta grupa chłopców zaczęła podróżować. Stopniowo zaczęliśmy zwracać na siebie uwagę: w dziewięćdziesięciu procentach był to antagonizm, bardzo niewiele z tego było pomocne. Mieliśmy bowiem jedną wadę: byliśmy chłopcami – w biedzie i całej chłopięcej szorstkości. Ten, kto musi sobie radzić w życiu, jest trochę szorstki, nie ma zbyt wiele czasu na bycie gładkim, słodkim i uprzejmym – „moja pani i mój pan” i tak dalej. Zawsze to widzieliście w życiu. On jest nieoszlifowanym diamentem, nie ma wiele połysku, jest klejnotem w marnej szkatułce.
I tam byliśmy. „Bez kompromisów!” było hasłem przewodnim. „To jest ideał i trzeba to urzeczywistnić. Jeśli spotkamy króla, choć umrzemy, musimy mu dać trochę myśli; jeśli chłopa, tak samo”. Naturalnie spotkaliśmy się z antagonizmem.
Ale pamiętajcie, to jest doświadczenie życiowe; jeśli naprawdę chcesz dobra innych, cały wszechświat może stanąć przeciwko tobie i nie będzie mógł cię skrzywdzić. Musi się rozpaść przed twoją mocą Samego Pana w tobie, jeśli jesteś szczery i naprawdę bezinteresowny. I ci chłopcy tacy byli. Przybyli jako dzieci, czyste i świeże, prosto z rąk natury. Nasz Mistrz powiedział: Chcę ofiarować na ołtarzu Pana tylko te kwiaty, których nawet nie powąchano, owoce, których nie dotknęło się palcami. Słowa wielkiego człowieka podtrzymały nas wszystkich. Bo przejrzał przyszłe życie tych chłopców, których zebrał, że tak powiem, z ulic Kalkuty. Ludzie śmiali się z niego, gdy mówił: „Zobaczysz – ten chłopiec, ten chłopiec, kim się stanie”. Jego wiara była niezachwiana: „Matka mi to pokazała. Może jestem słaby, ale kiedy Ona tak mówi – Ona nigdy nie może się mylić – tak musi być.”
„I tak to trwało przez dziesięć lat bez światła, ale moje zdrowie stale się pogarszało. Na dłuższą metę odbija się to na organizmie: czasami jeden posiłek o dziewiątej wieczorem, innym razem posiłek o ósmej wieczorem rano, drugi po dwóch dniach, kolejny po trzech dniach – i zawsze najbiedniejsza i najcięższa rzecz. Kto da żebrakowi to, co ma dobrego? A przecież w Indiach nie mają zbyt wiele. A przez większość czasu chodzenie, wspinanie się na śnieżne szczyty, czasem dziesięć mil ciężkiej wspinaczki górskiej, żeby zjeść posiłek. W Indiach jedzą przaśny chleb i czasami przechowują go przez dwadzieścia, trzydzieści dni, aż stanie się twardszy niż cegły; i wtedy gdy się taki stanie dają kawałek tego. Musiałem chodzić od domu do domu, żeby zebrać wystarczającą ilość na jeden posiłek. A chleb był tak twardy, że krwawiło mi z ust, dosłownie, można było połamać sobie zęby. Potem wkładałem go do garnka i zalewałem wodą z rzeki. Przez wiele miesięcy żyłem w ten sposób – oczywiście, odbijało się to na zdrowiu.
Wtedy pomyślałem: próbowałem Indii: czas spróbować w innym kraju. W tym czasie miał się odbyć wasz Parlament Religii i trzeba było wysłać kogoś z Indii. Byłem tylko włóczęgą, ale powiedziałem: „Jeśli mnie wyślecie to pójdę. Nie mam wiele do stracenia i nie obchodzi mnie, czy to stracę”. Znalezienie pieniędzy było bardzo trudne, ale po długiej walce zebrali się na tyle, aby zapłacić za mój przejazd – i przyjechałem. Przyjechałem miesiąc czy dwa miesiące wcześniej i błąkałem się po ulicach, nie znając nikogo.
Ale w końcu otwarto Parlament Religii i spotkałem życzliwych przyjaciół, którzy od razu mi pomogli. Trochę pracowałem, zbierałem fundusze, założyłem dwie gazety i tak dalej. Potem wyjechałem do Anglii i tam pracowałem. W tym samym czasie kontynuowałem pracę dla Indii także w Ameryce.
Mój plan dla Indii, w ich rozwiniętej i scentralizowanej formie, jest następujący: opowiedziałem wam o naszym życiu jako mnichów, jak chodzimy od drzwi do drzwi, tak aby religia była dostępna dla każdego bez opłat, z wyjątkiem być może złamanego kawałka chleba. Dlatego właśnie w Indiach widzicie najniższych z najniższych wyznających najbardziej wzniosłe idee religijne. To wszystko dzięki pracy tych mnichów. Ale zapytaj człowieka: „Kim są Anglicy?” – on nie wie. Być może powie: „To są dzieci tych olbrzymów, o których mówią w tych książkach, prawda?” „Kto tobą rządzi?” „Nie wiemy.” „Co to jest rząd?” Nie wiedzą. Ale znają filozofię. Jest to praktyczny brak intelektualnej edukacji na temat życia na tej ziemi, na który cierpią. Te miliony ludzi są gotowe na życie poza tym światem – czy to im nie wystarczy? Zdecydowanie nie. Muszą mieć lepszy kawałek chleba i lepsze ubranie na swoim ciele. Najważniejsze pytanie brzmi: jak zdobyć lepszy chleb i lepsze ubranie dla tych pogrążonych milionów.
Po pierwsze, muszę wam powiedzieć, że wiąże się z nimi wielka nadzieja, ponieważ, widzicie, są najłagodniejszymi ludźmi na ziemi. Nie dlatego, że są nieśmiali. Kiedy chcą walczyć, walczą jak demony. Najlepsi żołnierze, jakich mają Anglicy, rekrutują się spośród chłopstwa indyjskiego. Śmierć jest dla nich sprawą nieważną. Ich postawa jest następująca: „Wcześniej umierałem dwadzieścia razy, a potem umrę jeszcze wiele razy. I co z tego?” Nigdy się nie odwracają. Nie dają zbyt wiele emocji, ale są bardzo dobrymi wojownikami.
Ich instynktem jest jednak oranie. Jeśli ich okradniecie, zamordujecie, opodatkujecie, zrobicie z nimi cokolwiek, będą cisi i łagodni, o ile pozwolicie im swobodnie praktykować ich religię. Nigdy nie ingerują w religię innych. „Zostawcie nam wolność oddawania czci naszym bogom, a resztę zabierzcie!” Taka jest ich postawa. Gdy Anglicy ich tam dotkną, zaczynają się kłopoty. To była prawdziwa przyczyna buntu w 1857 r. — nie chcieli znosić represji religijnych. Wielkie rządy mahometańskie zostały po prostu wysadzone w powietrze, ponieważ dotknęły religii Hindusów.
Ale poza tym są bardzo spokojni, bardzo cisi, bardzo łagodni, a przede wszystkim nie mają skłonności do występków. Brak jakiegokolwiek mocnego napoju, och, czyni ich nieskończenie lepszymi od tłumów z jakiegokolwiek innego kraju. Nie można porównywać przyzwoitego życia biednych w Indiach z życiem w slumsach tutaj. Slumsy oznaczają biedę, ale bieda nie oznacza w Indiach grzechu, nieprzyzwoitości i występku. W innych krajach możliwości są takie, że biedni muszą być tylko nieprzyzwoici i leniwi. Nie ma powodu do biedy, chyba że ktoś jest głupcem lub łotrem – typem, który pragnie życia w mieście i wszystkich jego luksusów. Nie pójdą na wieś. Mówią: „Jesteśmy tu z całą zabawą, a ty musisz dać nam chleb”. Ale tak nie jest w Indiach, gdzie biedni ludzie ciężko pracują od rana do zachodu słońca, a ktoś inny odbiera im chleb z rąk, a ich dzieci głodują. Pomimo milionów ton pszenicy uprawianej w Indiach, prawie żadne ziarno nie przechodzi przez usta chłopa. Żywią się najnędzniejszym zbożem, którym nie karmilibyście swoich kanarków.
Nie ma powodu, dla którego oni mieliby cierpieć z powodu takiego cierpienia – ci ludzie; och, tacy czyści i dobrzy! Tak wiele słyszymy o zatopionych milionach i zdegradowanych kobietach w Indiach, ale nikt nie przychodzi nam z pomocą. Co oni mówią? Mówią: „Możesz tylko pomóc, możesz być dobry tylko wtedy, gdy przestaniesz być tym, kim jesteś. Pomaganie Hindusom nie ma sensu”. Ci ludzie nie znają historii ras. Nie będzie już Indii, jeśli zmienią swoją religię i instytucje, ponieważ na tym polega żywotność tej rasy. Zniknie; więc naprawdę nie będziesz miał nikogo do pomocy.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, której warto się nauczyć: że tak naprawdę nigdy nie można pomóc. Co możemy dla siebie nawzajem zrobić? Ty rośniesz w swoim życiu, ja rosnę w swoim. Możliwe, że będę mógł dać Ci impuls w Twoim życiu, wiedząc, że na dłuższą metę wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Jest to stały wzrost. Żadna cywilizacja narodowa nie jest jeszcze doskonała. Daj tej cywilizacji impuls, a osiągnie swój własny cel: nie próbuj jej zmieniać. Zabierzcie narodowe instytucje, zwyczaje i maniery, a co pozostanie? One trzymają naród razem.
Ale oto przychodzi bardzo uczony cudzoziemiec i mówi: „Zobacz, porzuć wszystkie te instytucje i zwyczaje sprzed tysięcy lat, weź mój blaszany garnek i bądź szczęśliwy”. To wszystko jest nonsensem.
Będziemy musieli sobie pomagać, ale musimy pójść o krok dalej: pierwszą rzeczą jest stać się bezinteresownym w pomaganiu. „Jeśli zrobisz dokładnie to, co ci każę, pomogę ci, w przeciwnym razie nie”. Czy to jest pomoc?
I tak, jeśli Hindusi będą chcieli ci pomóc duchowo, nie będzie mowy o ograniczeniach: doskonała bezinteresowność. Daję i na tym koniec. To ode mnie zniknęło. Mój umysł, moje moce, wszystko, co muszę dać, jest dane: dane z myślą o dawaniu i o niczym więcej. Wiele razy widziałem ludzi, którzy okradali połowę świata i dali 20 000 dolarów „na nawrócenie pogan”. Po co? Dla dobra pogan czy dla ich własnych dusz? Pomyślcie o tym.
A Nemezis zbrodni działa. My, ludzie, próbujemy oszukać własne oczy. Ale w sercu pozostał On, prawdziwe Ja. Nigdy nie zapomina. Nigdy nie możemy Go oszukać. Jego oczy nigdy nie zostaną oszukane. Zawsze, gdy pojawia się impuls prawdziwej miłości, jest to widoczne, choćby miało to nastąpić po upływie tysiąca lat. Zablokowany, budzi się ponownie i wybucha jak piorun. I każdy impuls, którego motywy są egoistyczne i samolubne – choć może zostać wywołany przy wrzaskach wszystkich gazet, przy wiwatującym tłumie – nie dociera do celu.
Nie jestem z tego dumny. Ale pamiętajcie, opowiedziałem historię tej grupy chłopców. Dziś w Indiach nie ma wioski, mężczyzny, kobiety, którzy nie wiedzieliby o ich pracy i nie błogosławiliby jej. Nie ma głodu w kraju, do którego ci chłopcy nie zanurzyliby się i nie próbowali ratować tylu ludzi, ilu tylko mogli. I to uderza w serce. Ludzie się z tym zapoznają. Pomagaj więc, kiedy tylko możesz, ale zwróć uwagę na motywy. Jeśli jest to samolubne, nie przyniesie korzyści ani tym, którym pomagasz, ani tobie. Jeśli będzie bezinteresowne, przyniesie błogosławieństwa tym, którym zostanie dane i nieskończone błogosławieństwa tobie, z całą pewnością pod warunkiem, że żyjesz. Pana nigdy nie da się oszukać. Prawa karmy nigdy nie da się oszukać.
Zatem moje plany są takie, aby dotrzeć do mas Indii. Załóżmy, że w całych Indiach zakładacie szkoły dla biednych, a mimo to nie możecie ich kształcić. Jak można? Lepiej, żeby czteroletni chłopiec poszedł do pługa lub do pracy, niż do waszej szkoły. Nie może chodzić do waszej szkoły. To jest niemożliwe. Pierwszym instynktem jest instynkt samozachowawczy. Ale jeśli góra nie przyjdzie do Mahometa, to Mahomet może przyjść do góry. Dlaczego edukacja nie miałaby odbywać się od drzwi do drzwi, mówię. Jeśli chłopiec oracza nie może przyjść do szkoły, dlaczego nie spotkać go przy pługu, w fabryce, gdziekolwiek się znajduje? Iść razem z nim, jak jego cień. Ale są setki i tysiące mnichów, którzy edukują ludzi na poziomie duchowym; dlaczego nie pozwolić tym ludziom wykonać tej samej pracy na płaszczyźnie intelektualnej? Dlaczego nie mieliby rozmawiać z masami trochę o historii – o wielu rzeczach? Uszy są najlepszymi nauczycielami. Najlepsze zasady w naszym życiu to te, które usłyszeliśmy od naszych matek przez uszy. Książki pojawiły się znacznie później. Nauka z książek to nic. Przez uszy otrzymujemy najlepsze zasady formacyjne. Potem, gdy będą coraz bardziej zainteresowani, mogą zajrzeć także do waszych książek. Po pierwsze, pozwólmy mu żyć dalej – taki jest mój pomysł.
Cóż, muszę wam powiedzieć, że nie jestem zbyt wielkim zwolennikiem systemów monastycznych. Mają wielkie zalety, ale i wielkie wady. Powinna istnieć doskonała równowaga pomiędzy mnichami i domownikami. Ale monastycyzm wchłonął całą władzę w Indiach. Reprezentujemy największą siłę. Mnich jest większy od księcia. W Indiach nie ma panującego władcy, który odważyłby się usiąść, gdy jest tam „żółta szata”. Ustępuje ze swojego miejsca i wstaje. To niedobrze, tak wielka władza nawet w rękach dobrych ludzi – chociaż ci mnisi byli bastionem ludu. Stoją pomiędzy kapłaństwem a wiedzą. Są ośrodkami wiedzy i reform. Są dokładnie tym, czym byli prorocy wśród Żydów. Prorocy zawsze wygłaszali kazania przeciwko kapłanom, próbując odrzucić przesądy. Podobnie czynią w Indiach. Ale mimo wszystko tak duża moc nie jest tam dobra; należy wypracować lepsze metody. Ale można działać tylko po linii najmniejszego oporu. Cała dusza narodowa jest skupiona na monastycyzmie. Jeśli pojedziesz do Indii i jako domownik będziesz głosił jakąkolwiek religię, Hindusi zawrócą i odejdą. Jeśli jednak porzuciłeś świat, mówią: „On jest dobry, porzucił świat. Jest człowiekiem szczerym, chce robić to, co głosi”. Chcę powiedzieć, że reprezentuje to ogromną moc. Jedyne, co możemy zrobić, to ją przekształcić, nadać jej inną formę. Ta ogromna władza w rękach wędrownych Sannjāsinów w Indiach musi zostać przekształcona, a to podniesie masy do góry.
Teraz, jak widzicie, przenieśliśmy plan ładnie na papier; ale jednocześnie zaczerpnąłem to z obszarów idealizmu. Póki co plan był luźny i idealistyczny. W miarę upływu lat stawał się coraz bardziej skondensowany i dokładny; zacząłem widzieć poprzez faktyczne działanie jego wady i tak dalej.
Co odkryłem w jego działaniu na płaszczyźnie materialnej? Po pierwsze, muszą istnieć ośrodki kształcące tych mnichów w zakresie metod nauczania. Na przykład wysyłam jednego ze swoich ludzi, a on chodzi z kamerą: jego samego trzeba nauczyć o tych rzeczach. W Indiach przekonacie się, że każdy człowiek jest analfabetą, a nauczanie wymaga ogromnych ośrodków. I co to wszystko znaczy? Pieniądze. Z płaszczyzny idealistycznej przychodzimy do codziennej pracy. Cóż, ciężko pracowałem, cztery lata w waszym kraju i dwa lata w Anglii. I jestem bardzo wdzięczny, że kilku przyjaciół przybyło na ratunek. Ten, który jest tu dzisiaj z wami, jest wśród nich. Są przyjaciele amerykańscy i angielscy, którzy pojechali ze mną do Indii i początek był bardzo prymitywny. Przybyło kilku Anglików i dołączyło do zakonów. Pewien biedny człowiek ciężko pracował i zmarł w Indiach. Są Anglik i Angielka, którzy przeszli na emeryturę; mają własne środki i założyli w Himalajach ośrodek kształcący dzieci. Dałem im jedną z gazet, które założyłem – egzemplarz, który znajdziecie na stole – „Przebudzone Indie”. Tam oni pouczają i pracują wśród ludu. Mam inne centrum w Kalkucie. Oczywiście wszystkie wielkie ruchy muszą wychodzić ze stolicy. Bo czym jest stolica? To serce narodu. Cała krew wpływa do serca i stamtąd jest rozprowadzana; tak więc całe bogactwo, wszystkie idee, cała edukacja, cała duchowość zbiegną się w stronę stolicy i z niej się rozprzestrzenią.
Miło mi powiedzieć, że zacząłem prymitywnie. Ale tę samą pracę chcę także wykonać, równolegle, dla kobiet. A moja zasada jest taka: każdy pomaga sobie. Moja pomoc jest na odległość. Są Hinduski, Angielki i mam nadzieję, że Amerykanki przyjdą, aby podjąć się tego zadania. Gdy tylko się zaczną, umywam od tego ręce. Żaden mężczyzna nie będzie dyktował kobiecie; ani kobieta mężczyźnie. Każdy jest niezależny. Niewola, jaka może istnieć, jest tylko miłością. Kobiety same zadecydują o swoim losie – także o wiele lepiej, niż mężczyźni mogą to kiedykolwiek dla nich zrobić. Całe zło wyrządzone kobietom przyszło dlatego, że mężczyźni podjęli się kształtowania losu kobiet. I nie chcę zaczynać od żadnego początkowego błędu. Jeden mały błąd popełniony wówczas będzie się mnożył; a jeśli ci się to uda, na dłuższą metę błąd ten przybierze gigantyczne rozmiary i stanie się trudny do naprawienia. Jeśli zatem popełnię ten błąd, zatrudniając mężczyzn do wykonywania kobiecej części pracy, kobiety nigdy się tego nie pozbędą – stanie się to zwyczajem. Ale dostałem szansę. Opowiadałem wam o kobiecie, która była żoną mojego Mistrza. Wszyscy mamy dla niej ogromny szacunek. Nigdy nam nie dyktuje. Jest więc całkiem bezpiecznie.
Ta część musi zostać wykonana.