(Napisane przez Swami podczas jego pierwszej wizyty w Ameryce w odpowiedzi na pytania zadane przez zachodniego ucznia.)
Piękne leśne kwiaty o wielobarwnych płatkach, kiwających głowach, skaczące, hopsające, igrające z każdym wiatrem; piękne ptaki o cudownym upierzeniu, ich słodkie pieśni rozbrzmiewają echem na każdej leśnej polanie – były tam wczoraj, moje pociechy, moi towarzysze, a dziś zniknęły – gdzie? Moi towarzysze zabaw, towarzysze moich radości i smutków, moich przyjemności i rozrywek – oni też zniknęli – gdzie? Ci, którzy opiekowali się mną, gdy byłem dzieckiem i którzy przez całe życie mieli o mnie tylko jedną myśl – o zrobieniu dla mnie wszystkiego – oni również odeszli. Wszyscy, wszystko zniknęło, odchodzi i odejdzie. Dokąd odeszli? To było pytanie, które domagało się odpowiedzi w umyśle człowieka prymitywnego. „Dlaczego tak?” – możecie zapytać – „Czy nie widział, jak wszystko przed nim uległo rozkładowi i obróceniu w proch? Dlaczego w ogóle miałby zaprzątać sobie głowę tym, dokąd poszli?”
Dla człowieka prymitywnego wszystko jest przede wszystkim życiem i dla niego śmierć w sensie unicestwienia nie ma żadnego znaczenia. Ludzie przychodzą do niego, odchodzą i przychodzą ponownie. Czasem odchodzą i nie przychodzą. Dlatego w najstarszym języku świata śmierć zawsze wyraża się poprzez jakiś rodzaj odejścia. To jest początek religii. W ten sposób człowiek prymitywny wszędzie szukał rozwiązania swoich trudności – dokąd oni wszyscy idą?
Poranne słońce jaśnieje w swej chwale, przynosząc światło, ciepło i radość śpiącemu światu. Powoli podróżuje i niestety także znika, na dole, na dole! Ale następnego dnia pojawia się ponownie – chwalebne, piękne! I jest lotos — ten cudowny kwiat Nilu, Indusu i Tygrysu, miejsca narodzin cywilizacji — otwierający się rano, gdy promienie słoneczne uderzają w jego zamknięte płatki i gdy słabnące słońce ponownie się zamyka. Byli tam więc niektórzy, którzy przychodzili, odchodzili i powstawali z grobów ożywieni. To było pierwsze rozwiązanie. Dlatego słońce i lotos są głównymi symbolami najstarszych religii. Dlaczego te symbole? Ponieważ myśl abstrakcyjna, jakakolwiek by ona nie była, gdy zostanie wyrażona, z pewnością przybierze widzialną, namacalną, materialną szatę. Takie jest prawo. Idea odejścia nie jako poza istnienie ale w nim, musiała zostać wyrażona jedynie jako zmiana, chwilowa transformacja; i odruchowo ten przedmiot, który uderza w zmysły i wibruje w umyśle, przywołując nową ideę, z pewnością zostanie wzięty za podporę, jądro, wokół którego nowa idea rozprzestrzenia się w celu wyrażenia. I tak słońce i lotos były pierwszymi symbolami.
Wszędzie są głębokie dziury – takie ciemne i ponure; na dole wszystko jest ciemne i straszne; pod wodą nie widzimy, choć możemy otworzyć oczy; na górze jest światło, całe światło, nawet w nocy piękne gwiaździste zastępy rzucają swoje światło. Dokąd więc idą ci, których kocham? Z pewnością nie na dół, do ciemnego, mrocznego miejsca, ale na górę, do królestwa Wiecznego Światła. Wymagało to nowego symbolu. Oto ogień ze swoimi cudownymi, świecącymi językami płomieni – w krótkim czasie pożerający las, gotujący żywność, dający ciepło i wypędzający dzikie zwierzęta – ten życiodajny, ratujący życie ogień; a potem płomienie – wszystkie idą w górę, nigdy w dół. Oto więc był inny — ten ogień, który unosi ich w górę, do miejsc światła — ogniwo łączące między nami a tymi, którzy przeszli do obszarów światła. „Ty Ignis” – zaczyna się najstarszy ludzki zapis – „nasz posłaniec do jasnych”. Wrzucili więc do ognia jedzenie, napoje i wszystko, co uznali za miłe tym „jasnym”. To był początek ofiary.
Jak dotąd pierwsza kwestia została rozwiązana, przynajmniej w zakresie zaspokojenia potrzeb tych prymitywnych ludzi. Potem pojawiło się inne pytanie: Skąd to wszystko się wzięło? Dlaczego nie powstało ono pierwsze? Ponieważ bardziej zapamiętujemy nagłą zmianę. Szczęście, radość, dodawanie, przyjemność nie wywierają tak głębokiego wrażenia na naszym umyśle jak nieszczęście, smutek i odejmowanie. Naszą naturą jest radość, cieszenie się, przyjemność i szczęście. Wszystko, co gwałtownie je przerywa, robi wrażenie głębsze niż naturalny przebieg. Zatem problem śmierci jako należało rozwiązać jako największy czynnik zakłócający. Potem, wraz z większym postępem, pojawiło się kolejne pytanie: Skąd oni przybyli? Wszystko, co żyje, porusza się: my się poruszamy; nasza wola porusza naszymi kończynami; nasze kończyny wytwarzają formy pod kontrolą naszej woli. Wszystko zatem, co się poruszało, miało w sobie wolę jako napęd, zarówno dla człowieka-dziecka z czasów starożytnych, jak i dla dziecka-człowieka współczesności. Wiatr ma wolę; chmura, cała natura, jest pełna oddzielnych woli, umysłów i dusz. Oni to wszystko tworzą, tak jak my produkujemy wiele rzeczy; oni – „Dewowie”, „Elohimowie” są twórcami tego wszystkiego.
Tymczasem społeczeństwo rosło. W społeczeństwie był król – dlaczego nie wśród jasnych, Elohimów? Dlatego istniał najwyższy „Dewa”, Elohim-Jahweh, Bóg bogów – jedyny Bóg, który swoją jedyną wolą stworzył to wszystko – nawet „jasnych”. Ale tak jak wyznaczył różne gwiazdy i planety, tak też wyznaczył różnych „dewów”, czyli aniołów, aby przewodzili różnym funkcjom natury – niektórzy nad śmiercią, inni nad narodzinami itd. Jedna najwyższa istota, najwyższa przez to, że jest nieskończenie potężniejsza od reszty, jest powszechną koncepcją dwóch wielkich źródeł wszystkich religii, rasy aryjskiej i semickiej. Ale tutaj Aryjczycy rozpoczynają nowy start, wielkie odstępstwo. Ich Bóg był nie tylko istotą najwyższą, ale był Djaus Pitar, Ojcem w niebie. To jest początek Miłości. Bóg semicki jest tylko grzmotem, tylko strasznym, potężnym Panem Zastępów. Do tego wszystkiego Aryjczyk dodał nową ideę – Ojca. A rozbieżność staje się coraz bardziej oczywista w miarę dalszego postępu, który w rzeczywistości zatrzymał się na tym miejscu w semickiej gałęzi rasy ludzkiej. Boga Semitów nie można zobaczyć – co więcej, oglądanie Go jest śmiercią; Boga Aryjczyka nie tylko można zobaczyć, ale jest On celem istnienia; jedynym celem życia jest ujrzenie Go. Semita jest posłuszny swemu Królowi królów ze strachu przed karą i przestrzega Jego przykazań. Aryjczyk kocha swojego ojca; i dalej dodaje mamę, swoją przyjaciółkę. I „Kochaj mnie, kochaj mojego psa” – mówią. Dlatego należy kochać każde z Jego stworzeń, ponieważ są Jego. Dla Semity to życie jest placówką, do której jesteśmy wysyłani, aby sprawdzić naszą wierność; dla Aryjczyka to życie jest na drodze do naszego celu. Dla Semity, jeśli dobrze wypełnimy nasze obowiązki, będziemy mieli zawsze radosny dom w niebie. Dla Aryjczyka tym domem jest sam Bóg. Dla Semity służenie Bogu jest środkiem do celu, mianowicie zapłatą, którą jest radość i przyjemność. Dla Aryjczyka radość, nieszczęście – wszystko – jest środkiem, a celem jest Bóg. Semita czci Boga, aby pójść do nieba. Aryjczyk odrzuca niebo i udaje się do Boga. Krótko mówiąc, jest to główna różnica. Celem i końcem aryjskiego życia jest ujrzenie Boga, ujrzenie oblicza Umiłowanego, bo bez Niego nie można żyć. „Bez Twojej obecności słońce, księżyc i gwiazdy tracą swój blask”.