I. Dom nad Gangesem

MIEJSCE: Chata w Belur, nad Gangesem.

CZAS: od marca do maja 1898 r.

O domu nad Gangesem Mistrz powiedział do kogoś: „Zobaczysz, że w tym małym domku Dhira Mata jest jak w niebie, bo wszystko jest w nim miłością, od początku do końca.”

Rzeczywiście tak było. Wewnątrz nieprzerwana harmonia, a na zewnątrz wszystko równie piękne – zielone połacie trawy, wysokie palmy kokosowe, małe brązowe wioski w dżungli i Nilkantha, która zbudowała swoje gniazdo na drzewie – na szczycie obok nas, celowo, aby przynieś nam błogosławieństwa Śiwy. Rano cienie kładły się za domem, ale popołudniami mogliśmy siedzieć z przodu i czcić sam Ganges – wielką lwią matkę! – a w zasięgu wzroku znajdował się Dakszineśwar.

Przychodzili jedni i drudzy z tradycjami z przeszłości i dowiedzieliśmy się o ośmioletniej tułaczce Mistrza; o imieniu zmieniającym się ze wsi na wieś; o Nirwikalpa Samādhi; i o tym świętym smutku, zbyt głębokim, by wyrazić go słowami i dla zwykłego wzroku, który dostrzegał tylko ten, kto kochał. Przyszedł także sam Mistrz ze swoimi opowieściami o Umā i Śiwie, o Radzie i Krysznie oraz fragmentami pieśni i poezji.

Wydawało się, że wiedział, że pierwszym materiałem nowej świadomości musi być ciąg żywych, ale izolowanych doświadczeń, wylewanych bez właściwej kolejności, aby sprowokować umysł ucznia do pracy nad własną koncepcją porządku i relacji…. W przeważającej części przedstawiał nam religie indyjskie – jednego dnia zajmując się jedną, a innego kolejną– jego wybór wynikał, najwyraźniej, z kaprysu chwili. Ale nie tylko religię wylał na nas. Czasami była to historia. Innym razem był to folklor. Innym razem byłyby to różnorodne anomalie i niespójności rasy, kasty i zwyczajów. W rzeczywistości same Indie stały się, jak to usłyszano, jakby ostatnią i najszlachetniejszą z Purān, wypowiadającą siebie jego ustami.

Kolejnym punktem, w którym uchwycił wielką psychologiczną tajemnicę, było to, że nigdy nie próbować złagodzić dla nas tego, co na pierwszy rzut oka mogłoby być trudne lub odrażające. W sprawach indyjskich wolał raczej na początku naszego doświadczenia przedstawić w skrajnej formie wszystko, co mogłoby wydawać się niemożliwe dla europejskich umysłów. W ten sposób cytował na przykład w jednej formie kilka wersetów o Gauri i Śankarze:

Z jednej strony włosy wyrastają w długie czarne loki,
A z drugiej, plecione jak lina.
Z jednej strony widać piękne girlandy,
Z drugiej kościane kolczyki i wężowe zwoje.
Jedna strona jest biała od popiołu, jak góry śnieżne,
Druga, złota jak światło świtu.
Bo On, Pan, przyjął postać,
I to była forma podzielona,
Pół-kobieta i pół-mężczyzna

…….

Jakikolwiek byłby temat rozmowy, zawsze kończyła się ona na nucie nieskończoności…. Mogło się wydawać, że zajmuje się dowolnym tematem – literackim, etnologicznym czy naukowym – ale zawsze sprawiał, że odczuwaliśmy to jako ilustrację Ostatecznej Wizji. Nie było dla niego nic świeckiego. Żywił wstręt do niewoli i wstręt do tych, którzy „okrywają łańcuchy kwiatami”, ale zawsze potrafił dokonać prawdziwego krytycznego rozróżnienia między tą formą sztuki a najwyższymi formami sztuki.

Któregoś dnia przyjmowaliśmy europejskich gości i on wdał się w długą rozmowę o poezji perskiej. I nagle, przyłapując się na cytacie wiersza, który mówi: „Za jednego pieprzyka na twarzy mojego Ukochanego oddałbym całe bogactwo Samarkandy!” odwrócił się i powiedział energicznie: „Wiesz, nie dałbym nawet słomki za człowieka, który nie potrafi docenić pieśni miłosnej!” Jego przemówienia również były pełne fraszek.

Tego samego popołudnia, w trakcie długiej dysputy politycznej, powiedział: „Wydaje się, że aby stać się narodem, potrzebujemy zarówno wspólnej nienawiści, jak i wspólnej miłości”.

Kilka miesięcy później zauważył, że przed kimś, kto miał misję, nigdy nie mówił o żadnym bogu, z wyjątkiem Umy i Śiwy. Bo Śiwa i Matka stworzyli wielkich pracowników. Jednak czasami zastanawiałem się, czy wiedział już wtedy, jak zakończeniem każdego tematu jest Bhakti. Chociaż obawiał się luksusu duchowych emocji dla tych, którzy mogliby być przez nie wyczerpani, nie mógł powstrzymać się od rzucenia przebłysków tego, co to znaczy być pochłoniętym odurzeniem Boga. I tak śpiewał dla nas takie wiersze jak:

Uczynili Radhę królową w pięknych
gajach Wryndaban.

U jej bramy stoi Kryszna na straży.
Jego flet cały czas śpiewa:
Radha wkrótce rozda nieskończone bogactwo miłości.
Chociaż jestem strażnikiem, cały świat może wejść.
Przyjdźcie wszyscy, którzy jesteście spragnieni! Mówcie tylko: „Chwała Radzie!”
Wejdźcie do krainy miłości!

Albo dał nam wielki antyfonalny Chór Pasterzy, napisany przez jego przyjaciela: (bengalskiego dramaturga Giriś Ćandra Ghosza.)

Mężczyźni: Ty jesteś duszą dusz,
Ty odziany na żółto,
Z twoimi niebieskimi oczami.

Kobiety: Ty ciemny! Ty
Pasterzu Wryndaban!
Klęczący u stóp Pasterek.

Mężczyźni: Dusza moja śpiewa chwałę
Pana,
Który przyjął ludzką postać.

Kobiety: Twoje piękno dla nas, Gopi.

Mężczyźni: Ty, Panie Poświęcenia.
Zbawicielu słabych.

Kobiety: Który kochasz Radhę a twoje ciało unosi się na własnych łzach.

……

25 MARCA.

… W tym czasie Swami zachował zwyczaj wczesnego przychodzenia do chaty i spędzania tam porannych godzin, a następnie powrotu późnym popołudniem. Jednakże drugiego ranka tej wizyty – w piątek, w chrześcijańskie święto Zwiastowania – zabrał nas wszystkich z powrotem do Math i tam, w sali modlitewnej, odbyło się małe nabożeństwo inicjacyjne, podczas którego stałą się Brahmaćārini. To był najszczęśliwszy z poranków.

Po nabożeństwie zabrano nas na górę. Swami nałożył popiół, kolczyki z kości i zmierzwione loki Śiwy-Jogina, po czym śpiewał i grał dla nas – indyjską muzykę na indyjskich instrumentach – przez godzinę.

A wieczorem w naszej łodzi na Gangesie otworzył przed nami swoje serce i opowiedział nam wiele o swoich pytaniach i obawach dotyczących zaufania, jakim darzył swego własnego Mistrza.

Spędził jeszcze tydzień i pojechał do Dardźeeling; i aż do dnia, w którym sprowadziła go z powrotem plaga, już go więcej nie widzieliśmy.

3 MAJA.

Potem we dwie spotkałyśmy się z nim w domu naszej Najświętszej Matki. Polityczne niebo było czarne. Wydawało się, że zaraz wybuchnie burza…. Zaraza, panika i zamieszki zrobiły swoje. A Mistrz zwrócił się do tej dwójki i powiedział: „Są tacy, którzy drwią z istnienia Kāli. A jednak dzisiaj Ona jest tam wśród ludzi. Oszalali ze strachu, a żołnierze zostali wezwani, aby zadać śmierć. Kto może powiedzieć, że Bóg nie objawia się zarówno jako zły, jak i dobry? Ale tylko Hindus ma odwagę oddawać Mu cześć w złu”. Wrócił i na tyle, na ile było to możliwe, wznowiono dawne życie, biorąc pod uwagę, że groziła epidemia i że dostępne były środki, które zapewnią ludziom pewność. Dopóki ta możliwość zaciemniała horyzont, nie opuścił Kalkuty. Ale ona przeminęło, a wraz z nim te szczęśliwe dni i nadszedł czas, że musieliśmy jechać.