MIEJSCE: Almora.
CZAS: Maj i czerwiec 1898.
Pierwszego ranka rozmowa była o głównych ideałach cywilizacji – na Zachodzie – prawdzie; na Wschodzie – czystości. Uzasadniał hinduskie zwyczaje małżeńskie jako wynikające z dążenia do tego ideału w połączeniu z kobiecą potrzebą ochrony. I prześledził związek całego podmiotu z filozofią Absolutu.
Innego ranka zaczął od obserwacji, że tak jak istnieją cztery główne kasty – Brahmin, Kszatrija, Bānija [Waiśja], Śudra – tak istnieją cztery wielkie funkcje narodowe: religijna lub kapłańska, pełniona przez Hindusów; wojskowa przez Cesarstwo Rzymskie; kupiecka, dzisiejszej Anglii; i demokratyczna, przez Amerykę w przyszłości. I tutaj zaczął przedstawiać olśniewającą proroczą prognozę tego, jak Ameryka rozwiąże jeszcze problemy Śudry – problemy wolności i współpracy – i zaczął opowiadać słuchaczowi spoza Ameryki o hojności porządków, jakie ci ludzie podjęli próbowali wprowadzić dla swoich autochtonów.
Ponownie było to znowu żarliwe streszczenie historii Indii lub Mogołów, których wielkość nigdy go nie nużyła. Przez całe lato od czasu do czasu wpadał w opisy Delhi i Agry. Kiedyś opisał Tadź jako „mrok, i znowu mrok, a tam – grób!”
Innym razem wspomniał o Szah Dźehanie, a potem wybuchał entuzjazmem: „Ach! Był chwałą swojej linii! Wyczucie i rozróżnianie piękna, które nie ma sobie równych w historii. A sam artysta! Widziałem iluminowany przez niego rękopis, będący jednym ze skarbów sztuki Indii, co za geniusz!”
Jeszcze częściej opowiadał o Akbarze, niemal ze łzami w głosie i z pasją łatwiejszą do zrozumienia, obok tego grobowca bez kopuły, otwartego na słońce i wiatr – grobie Sekundry w Agrze.
Jednak wszystkie bardziej uniwersalne formy ludzkich uczuć były otwarte dla Mistrza. W pewnym nastroju mówił o Chinach, jakby były skarbnicą świata, i opowiedział nam o wstrząsie jakiego doznał gdy zobaczył napisy pisane starymi bengalskimi (Kutil?) znakami na drzwiach chińskich świątyń.
Niewiele rzeczy może bardziej wymownie wyrazić niejasność zachodnich poglądów na temat ludów Wschodu niż fakt, że jeden z jego słuchaczy zarzucił nieprawdomówność jako notoryczną cechę tej rasy…. Swami kompletnie się nie zgodził. Nieprawdomówność! Sztywność społeczna! Co to były za pojęcia, jeśli nie bardzo, bardzo względne? A co się tyczy w szczególności nieprawdy, czy życie handlowe, społeczne lub jakakolwiek inna forma współpracy mogłaby trwać choć jeden dzień, gdyby ludzie nie ufali ludziom? Nieprawda jako konieczność etykiety? I czym to się różniło od zachodniej idei? Czy Anglik zawsze się cieszy i zawsze żałuje we właściwym miejscu? Ale nadal istnieje różnica stopnia? Być może – ale tylko stopnia!
Albo mógłby zawędrować aż do Włoch, tego „największego z krajów Europy – krainy religii i sztuki, zarówno organizacji imperialnej, jak i Mazziniego; matki idei, kultury i wolności!”
Pewnego dnia to właśnie Śiwadźi i Mahrattowie oraz roczna wędrówka jako Sannjāsin przywiodły go do domu, do Raigarha. „I do dziś”, powiedział Swami, „władza w Indiach boi się Sannjāsina, aby nie ukrył pod swoim żółtym strojem innego Śiwadźi”.
Często pojawiające się pytanie „Kim i czym są Aryjczycy?” pochłaniało jego uwagę; i utrzymując, że ich pochodzenie jest złożone, opowiadał nam, jak będąc w Szwajcarii czuł się jakby był w Chinach, i podobnie było z tymi typami. Uważał też, że to samo dotyczy niektórych części Norwegii. Potem były strzępy informacji o krajach i fizjonomiach, pełna emocji opowieść o węgierskim uczonym, który wyśledził Hunów do Tybetu i został pochowany w Dardźeling i tak dalej….
Czasami Swami zajmował się rozłamem pomiędzy Brahminami a Kszatrijami, malując całą historię Indii jako walkę między nimi i pokazując, że ci drudzy zawsze ucieleśniali wznoszące się, impulsy narodu które niszczyły kajdany. Mógł także podać doskonałe powody swojej wiary, że Kājasthowie współczesnego Bengalu reprezentowali Kszatrijów sprzed okresu Maurów. Portretował dwa przeciwstawne typy kultury: jedną klasyczną, intensywną i przesiąkniętą coraz pogłębiającym się poczuciem tradycji i obyczaju; drugą, wyzywającą, impulsywną i liberalną w swoich poglądach. Częścią głęboko zakorzenionego prawa historycznego rozwoju było to, że Rama, Kryszna i Buddha powstali w kaście królewskiej, a nie kapłańskiej. I w tym paradoksalnym momencie Buddyzm został zredukowany do formuły niszczącej kasty – „religii wymyślonej przez Kszatrijów” jako miażdżącej odpowiedzi na Brahminizm!
To była rzeczywiście wspaniała godzina, kiedy mówił o Buddzie; gdyż usłyszawszy słowo, które zdawało się utożsamiać go z jego anty-brahminicznym duchem, nierozumiejący słuchacz powiedział: „Cóż Swami, nie wiedziałem, że jesteś Buddystą!
„Pani” – powiedział, obracając się do niej, a cała jego twarz promieniowała natchnieniem tym imieniem – „jestem sługą sług sług Buddhy. Któż był kiedyś taki jak on? – Pan – który nigdy nie wykonał jednego działania dla siebie – z sercem, które obejmowało cały świat! Tak pełen litości, że on – książę i mnich – oddał życie, aby ocalić małą kozę! Tak kochający, że poświęcił się głodowi tygrysicy! – gościnność pariasa i pobłogosławił go! I wszedł on do mojego pokoju, gdy byłem chłopcem i upadłem mu do stóp! Wiedziałem, że to był sam Pan!
Wiele razy mówił w ten sposób o Buddzie, czasem w Belur, a czasem później. A pewnego razu opowiedział nam historię Ambāpāli, pięknej kurtyzany, która go ugościła ucztą….
Poczucie narodowe nie miało swojego charakteru. Pewnego poranka, kiedy przepaść wydawała się najszersza, odbyła się długa rozmowa na temat Bhakti – tej doskonałej tożsamości z Ukochanym, którą tak pięknie ilustruje oddanie Raja Ramanandy, bengalskiego szlachcica, przed Ćaitanją:
Spotkało się czworo oczu. W dwóch duszach nastąpiły zmiany.
A teraz nie pamiętam, czy on jest mężczyzną
A ja kobietą, albo on kobietą, a ja mężczyzną!
Wiem tylko, że było ich dwoje, Miłość przyszła i jest jedno!
Tego samego ranka mówił o Babistach w Persji w epoce męczeństwa – o kobiecie, która inspirowała, i mężczyźnie, który oddawał cześć Bogu i pracował. I niewątpliwie następnie rozwinął swoją teorię – nieco osobliwą i zaskakującą dla nieprzyzwyczajonych umysłów, nie tyle ze względu na treść stwierdzenia, ile z powodu jednoznaczności wyrażenia – o wielkości i dobroci młodych, którzy potrafią kochać, nie szukając osobistego wyrazu swojej miłości i swego wysokiego potencjału.
Innego dnia, przychodząc o wschodzie słońca, kiedy z ogrodu można było zobaczyć śniegi o świcie, rozwodził się o Śiwa i Umā – i to był Śiwa tam w górze, śnieżnobiałymi szczytami, a światło, które na Niego padało była Matką Świata! Myślą, nad którą w tym czasie dużo się zastanawiał, było to, że Bóg jest Wszechświatem – nie w nim, ani poza nim, nie Bogiem wszechświatem lub obrazem Boga, ale On tym i Wszystkim.
Czasami przez całe lato przesiadywał godzinami, opowiadając nam historie, te kolebkowe opowieści Hinduizmu, których funkcja wcale nie jest taka sama jak naszych dziecięcych fikcji, ale bardziej przypomina mity starego helleńskiego świata o stworzeniu człowieka. Najlepsza ze wszystkich była według mnie historia Śuki. Wieczorem, gdy usłyszeliśmy ją po raz pierwszy, spojrzeliśmy na góry Śiwy i posępną scenerię Almory….
Śuka rzeczywiście był świętym Swami. Był dla niego typem najwyższego urzeczywistnienia, dla którego życie i świat są jedynie zabawą. Długo potem dowiedzieliśmy się, jak Śri Ramakryszna mówił o nim w dzieciństwie jako o „mój Śuka”. I nigdy nie zapomnę spojrzenia człowieka wpatrującego się głęboko w otchłań radości, z jakim pewnego razu stał i cytował słowa Śiwy wychwalającego głębokie duchowe znaczenie Bhagawad-Gitā i wielkość Śuka: „Ja znam prawdziwe znaczenie nauk Bhagawad-Gity i Śuka je zna, i być może Wjāsa zna – trochę!”
Innego dnia w Almorze Swami mówił o wielkim humanizującym życiu, które pojawiło się w Bengalu podczas długiego, trwającego fali pierwszej fali współczesnej świadomości na starożytnych wybrzeżach kultury hinduskiej. O Ram Mohanie Roju słyszeliśmy już od niego w Naini Tal. A teraz o pandicie Widjāsagarze wykrzyknął: „Nie ma w północnych Indiach mężczyzny w moim wieku, na którego nie padł jego cień!” Wielką radością było dla niego wspomnienie, że ci ludzie i Śri Ramakryszna urodzili się w promieniu kilku mil od siebie.
Swami przedstawił nam teraz Widjasagara jako „bohatera ponownego małżeństwa wdów i zniesienia poligamii”. Ale jego ulubioną historią był ten dzień, kiedy wracał do domu z Rady Legislacyjnej i zastanawiał się, czy przy takich okazjach powinien zakładać angielski strój. Nagle ktoś podszedł do grubego Mogula, który przed nim spokojnie i pompatycznie wracał do domu, z wiadomością: „Panie, twój dom się pali!” Mogul otrzymawszy tą informację nie wracał ani szybciej, ani wolniej, a po chwili posłaniec delikatnie wyraził zdziwienie, po czym jego pan zwrócił się przeciwko niemu ze złością. „Nikczemniku!” powiedział. „Czy mam porzucić chód moich przodków tylko dlatego, że kilka patyków się pali?” A Widjasagar, który szedł z tyłu, postanowił trzymać się Ćādar, Dhoti i sandałów i nie zakładać nawet płaszcza i kapci.
Obraz Widjāsagara udającego się na miesięczne odosobnienie w celu studiowania Śāstry, kiedy jego matka zasugerowała mu ponowne małżeństwa małych wdów, był bardzo wymowny. „Wyszedł z przekonania, że nie są przeciwni takiemu ponownemu małżeństwu i uzyskał podpisy panditów, którzy zgodzili się z tą opinią. Następnie działanie niektórych rodzimych książąt doprowadziło do tego, że pandici porzucili własne podpisy, tak, że gdyby rząd nie był zdecydowany wspierać tego ruchu, nie mógłby on zostać zrealizowany – a teraz”, dodał Swami, „trudność ma podłoże ekonomiczne, a nie społeczne”.
Mogliśmy uwierzyć, że człowiek, który potrafił zdyskredytować poligamię samą siłą moralną, był „intensywnie uduchowiony”. I rzeczywiście było cudownie uświadomić sobie obojętność Indii na formalne wyznanie wiary, kiedy usłyszeliśmy, jak klęska głodu w 1864 roku – kiedy z głodu i chorób zmarło 140 000 ludzi – doprowadziła tego giganta do tego, by nie mieć już nic wspólnego z Bogiem i stać się całkowitym agnostykiem.
Z tym człowiekiem, jako jednym z wychowawców Bengalu, Swami połączył nazwisko Davida Hare, starego Szkota i ateisty, któremu duchowieństwo Kalkuty odmówiło chrześcijańskiego pochówku. Zmarł, opiekując się starym uczniem chorym na cholerę. Zatem jego synowie zanieśli jego zwłoki, zakopali je na bagnach i uczynili grób miejscem pielgrzymek. Miejsce to stało się teraz College Square, centrum edukacyjnym, a jego szkoła znajduje się obecnie na terenie uniwersytetu. Do dziś studenci Kalkuty pielgrzymują do grobowca.
Tego dnia wykorzystaliśmy naturalny obrót rozmowy, aby zadać Swami pytania dotyczące możliwego wpływu, jaki Chrześcijaństwo mogło wywrzeć na niego samego. Był bardzo rozbawiony, gdy usłyszał, że zaryzykowano takim oświadczeniem i z wielką dumą powiedział nam o swoim jedynym kontakcie z wpływami misyjnymi w osobie swojego starego szkockiego mistrza, pana Hastie. Ten porywczy staruszek żył za darmo i uważał swój pokój za dom swoich chłopców w równym stopniu jak swój własny. To on jako pierwszy wysłał Swami do Śri Ramakryszny i pod koniec swojego pobytu w Indiach zwykł mawiać: „Tak, mój chłopcze, miałeś rację, miałeś rację! – To prawda, że wszystko jest Bogiem!” „Jestem z niego dumny!” zawołał Swami. „Ale nie sądzę, że można powiedzieć, że bardzo mnie schrystianizował!”…
Słyszeliśmy też urocze historie na mniej poważne tematy. Był na przykład pensjonat w amerykańskim mieście, w którym musiał sam przygotowywać jedzenie i gdzie w trakcie działań spotykał „aktorkę, która codziennie jadła pieczonego indyka, oraz męża i żonę, którzy zarabiali tworząc duchy”. A kiedy Swami protestował do męża i próbował go przekonać, aby zaprzestał zwodzenia ludzi, mówiąc: „Nie powinieneś tego robić!” żona podchodziła z tyłu i mówiła z zapałem: „Tak, proszę pana! Właśnie to mu mówię; bo on tworzy wszystkie duchy, a pani Williams bierze wszystkie pieniądze!”
Opowiedział nam także o młodym inżynierze, wykształconym człowieku, który na zgromadzeniu spirytystycznym „kiedy za ekran wyszła gruba pani Williams jako jego szczupła matka, wykrzyknął on: «Matko kochana, jakże urosłaś w świecie duchowym!»”
„W tym momencie” – powiedział Swami – „moje serce pękło, bo myślałem, że dla tego człowieka nie ma już nadziei”. Ale nigdy nie poddając się, opowiedział historię rosyjskiego malarza, któremu kazano namalować obraz przedstawiający zmarłego ojca chłopa, a jedyny opis brzmiał: „Człowieku! Czy nie mówiłem ci, że miał brodawkę na nosie?” Kiedy więc malarz w końcu wykonał portret jakiegoś bezdomnego chłopa i domalował do nosa dużą brodawkę, ogłoszono, że obraz jest gotowy i kazano synowi przyjść i go obejrzeć. Stanął bardzo przejęty przed obrazem i powiedział: „Ojcze! Ojcze! Jak bardzo się zmieniłeś, odkąd cię ostatni raz widziałem!” Potem młody inżynier już nigdy więcej nie rozmawiał ze Swami, co przynajmniej pokazało, że widzi sens tej historii. Jednak hinduski mnich był tym naprawdę zdumiony.
Jednakże pomimo takiego ogólnego zainteresowania, konflikt wewnętrzny nasilił się, a jednemu ze starszych członków naszej partii w umyśle kołatała myśl, że sam Mistrz potrzebuje służby i pokoju. Wiele razy mówił ze zdziwieniem o mękach życia i kto może powiedzieć, ile było oznak gorzkiej potrzeby? Powiedziano parę słów – niewiele, ale wystarczyło – a on po wielu godzinach wrócił i powiedział nam, że tęskni za ciszą i sam pójdzie do lasu, gdzie znajdzie ukojenie.
A potem, patrząc w górę, zobaczył młody księżyc świecący nad nami i powiedział: „Muzułmanie dużo myślą o nowiu. My także wraz z nowiem rozpoczniemy nowe życie!” I pobłogosławił swoją córkę wielkim błogosławieństwem, a ona, myśląc, że jej stary związek został zerwany, nie marząc nawet, że zostanie jej nadane nowe, głębsze życie, wiedziała tylko, że godzina była dziwna i przemijająca słodko….
25 MAJA
Poszedł. To była środa. A w sobotę wrócił. Dziesięć godzin dziennie spędzał w leśnej ciszy, ale gdy wieczorami wracał do namiotu, otaczała go tak liczna publiczność, że psuła się atmosfera i uciekał. A jednak był promienny. Odkrył w sobie dawnego Sannjāsina, zdolnego chodzić boso i znosić upały, zimno i skąpe jedzenie, nieskażone przez Zachód….
2 CZERWCA.
……
A potem, gdy w piątek rano siedzieliśmy pracując, przyszedł telegram z jednodniowym opóźnieniem i brzmiał: „Goodwin zmarł wczoraj wieczorem w Ootacamund”. Wyglądało na to, że nasz biedny przyjaciel był jedną z pierwszych ofiar epidemii duru brzusznego. I wydawało się, że ostatnim tchem mówił o Swami i tęsknił za jego obecnością u swego boku.
5 CZERWCA.
W niedzielny wieczór Swami wrócił do domu. Przez naszą bramę i przez taras prowadziła jego droga i siedzieliśmy tam i chwilę z nim rozmawialiśmy. Nie znał naszych wieści, ale wisiała już nad nim wielka ciemność i wkrótce przerwał ciszę, aby przypomnieć nam o tym świętym, który nazwał kobrę, która go ukąsiła „posłańcem od Ukochanego”, tym, którego kochał na drugim miejscu po samym Śri Ramakrysznie. „Właśnie otrzymałem” – powiedział – „otrzymałem list, w którym jest napisane: «Pawhari Baba zakończył wszystkie swoje ofiary, ofiarą z własnego ciała. Spalił się w swoim ofiarnym ogniu»”. „Swami!” – zawołał ktoś z jego słuchaczy – „Czy to nie było bardzo złe?”
„Skąd mogę wiedzieć?” powiedział Swami, mówiąc z wielkim wzburzeniem. „Był zbyt wielkim człowiekiem, żebym mógł go osądzić. Sam wiedział, co robi”.
Potem powiedziano bardzo niewiele i grupa mnichów poszła dalej. Jeszcze nie przekazano innej wiadomości.
6 CZERWCA.
Następnego ranka przyszedł wcześnie w świetnym nastroju. Nie spał, jak później powiedział, od czwartej. Ktoś wyszedł mu na spotkanie i powiedział mu o śmierci pana Goodwina. Cios spadł cicho. Kilka dni później odmówił pozostania w miejscu, w którym go otrzymał i skarżył się na słabość, która nieustannie przywodziła mu na myśl obraz jego najwierniejszego ucznia. Protestował, że uleganie pamięci w ten sposób nie jest bardziej ludzkie, niż zachowywanie cech ryby lub psa. Człowiek musi pokonać tę iluzję i wiedzieć, że zmarli są tu obok nas i z nami tak samo jak zawsze. To ich brak i separacja są mitem. A potem znowu wybuchał jakąś gorzką wypowiedzią przeciwko szaleństwu wyobrażania sobie, że Osobista Wola będzie kierować wszechświatem. „Jakby” – wykrzyknął – „nie byłoby prawem i obowiązkiem walczyć z takim Bogiem i zabić Go za zabicie Goodwina! A Goodwin, gdyby żył, mógłby dokonać tak wiele!” A w Indiach można było uznać ten nastrój za najbardziej religijny, bo za najbardziej niezachwianie prawdziwy ze wszystkich!
I mówiąc o tej wypowiedzi, być może dodam do niej inną, którą usłyszałam rok później, wypowiedzianą z tego samego gwałtownego zachwytu nad snami, którymi się pocieszamy. „Dlaczego!” powiedział wtedy. „Każdemu drobnemu urzędnikowi i urzędnikowi przysługuje okres emerytury i odpoczynku. Tylko Bóg, Wieczny Sędzia, musi sądzić na zawsze i nigdy nie poruszać się wolny!”
Ale w ciągu tych pierwszych godzin Swami był spokojny po swojej stracie, usiadł i cicho z nami rozmawiał. Tego ranka był pełen Bhakti przechodzącej w ascezę, boską pasję, która niesie duszę na swoich przypływach daleko poza zasięg ludzi, a jednak pozostawia ją ponownie usiłującą uniknąć tych słodkich sideł osobowości.
To, co powiedział tego ranka o wyrzeczeniu, okazało się trudną ewangelią dla jednej ze słuchaczek, a kiedy przyszedł ponownie, przedstawiła mu to jako przekonanie, że miłość bez przywiązania nie wiąże się z bólem i jest sama w sobie idealna.
Odwrócił się do niej z nagłą powagą. „Co to za idea Bhakti bez wyrzeczenia?” powiedział. „To jest najbardziej zgubne!” I stojąc tam przez godzinę lub dłużej, mówił o straszliwej samodyscyplinie, jaką trzeba sobie narzucić, jeśli naprawdę nie chce się być przywiązanym, o wymaganym obnażeniu egoistycznych pobudek i o niebezpieczeństwie, że w każdej chwili najbardziej kwitnąca dusza może mieć płatki zabrudzone grubszymi plamami życia. Opowiedział historię indyjskiej zakonnicy, którą zapytano, kiedy człowiek może być pewien bezpieczeństwa na tej drodze i która przysłała w odpowiedzi mały talerzyk z popiołem. Walka z namiętnością była bowiem długa i zacięta i w każdej chwili zwycięzca mógł stać się zwyciężonym….
… Kilka tygodni później w Kaszmirze, kiedy znów mówił w jakiś podobnych sposób, jeden z nas odważył się zapytać go, czy uczucie, które w ten sposób wzbudził, nie było tym kultem bólu, którego Europa nie znosi jako chorobliwego.
„Czy zatem kult przyjemności jest aż tak szlachetny?” – brzmiała jego natychmiastowa odpowiedź. „Ale rzeczywiście” – dodał po chwili – „nie czcimy ani bólu, ani przyjemności. Staramy się poprzez jedno i drugie, aby dojść do tego, co przekracza jedno i drugie”.
9 CZERWCA.
W czwartek rano odbyło się przemówienie na temat Kryszny. Charakterystyczne dla umysłu Swami, a także charakterystyczne dla kultury hinduskiej, z której się wywodził, było to, że pewnego dnia mógł oddać się zabawie i przedstawieniu idei, która następnego dnia została poddana bezlitosnej analizie i pozostawiona zabita na polu. W pełni podzielał wiarę swego ludu, że pod warunkiem, że jakaś idea jest duchowo prawdziwa i spójna, jej obiektywna rzeczywistość nie ma większego znaczenia. Ten sposób myślenia po raz pierwszy zasugerował mu w dzieciństwie jego własny mistrz. Wspomniał o pewnych wątpliwościach co do autentyczności pewnej historii religijnej. „Co!” powiedział Śri Ramakryszna. „Czy nie sądzisz zatem, że ci, którzy mogli wymyślić takie idee, musieli być samą tą rzeczą?”
Zatem w istnienie Kryszny, podobnie jak Chrystusa, często mówił nam, że „w sposób ogólny” wątpi. Tylko Buddha i Mahomet wśród nauczycieli religijnych mieli szczęście mieć „zarówno wrogów, jak i przyjaciół”, więc ich historyczne kariery nie podlegały dyskusji. Jeśli chodzi o Krysznę, był on najbardziej tajemniczy ze wszystkich. Poeta, pasterz, wielki władca, wojownik i mędrzec – wszyscy być może połączyli się w jedną piękną postać trzymającą Gitę w dłoni.
Ale dzisiaj Kryszna był „najdoskonalszym z Awatarów”. I powstał wspaniały obraz woźnicy, który trzymał wodze koni, obserwując pole bitwy i jednym krótkim spojrzeniem zauważył rozmieszczenie sił, w tym samym momencie, gdy zaczął opowiadać swemu królewskiemu uczniowi głębokie duchowe prawdy Gity.
I rzeczywiście, kiedy tego lata przemierzaliśmy wiejskie tereny północnych Indii, mieliśmy wiele okazji, aby zauważyć, jak głęboko mit o Krysznie odcisnął swoje piętno na ludziach. Wszystkie pieśni, które tancerze intonowali podczas tańca w przydrożnych wioskach, dotyczyły Radhy i Kryszny. Swami lubił stwierdzenie, co do którego oczywiście nie mogliśmy mieć zdania, że czciciele Kryszny w Indiach wyczerpali możliwości motywu romantycznego w poezji lirycznej….
Jednak przez te dni Swami martwił się, aby być daleko i samemu. Miejsce, w którym usłyszał o stracie pana Goodwina było dla niego nie do zniesienia, a pisane i otrzymywane listy nieustannie odnawiały ranę. Któregoś dnia powiedział, że Śri Ramakryszna, choć wydawał się być wyłącznie Bhakti, w rzeczywistości wewnątrz był całą Dźnaną; ale on sam, zewnętrznie cała Dźnana, był pełen Bhakti i przez to był tak słaby jak każda kobieta.
Któregoś dnia zebrał kilka niedoskonałych linijek z czyjegoś pisma i napisał wiersz, który wysłał owdowiałej matce jako pamiątkę po jej synu…. [Zobacz „Requiescat in Pace”, Kompletne Dzieła Tom 4]
A potem, ponieważ z oryginału nic nie zostało i obawiał się, że ta, która została poprawiona (ponieważ jej wersy był „w potrójnym metrum”) może zostać zraniona, długo i poważnie rozprawiał o tym, że o wiele ważniejsze jest odczuwanie poezji, niż tylko łączenie sylab w rytm i metrum.1 Mógł być bardzo surowy w stosunku do sympatii lub opinii, które w jego oczach wydawały się sentymentalne lub fałszywe. Jednak wysiłek, który się nie powiódł, znajdował zawsze w Mistrzu najgorętszego orędownika i najczulszą obronę.
I jakże szczęśliwe było to wyznanie pogrążonej w żałobie matki, gdy pośród swego smutku napisała do niego i podziękowała mu za charakter jego wpływu na syna, który zmarł tak daleko!
10 CZERWCA.
Ostatniego popołudnia w Almorze usłyszeliśmy historię o śmiertelnej chorobie Śri Ramakryszny. Wezwano doktora Mahendrę Lal Sarkara, który stwierdził, że jest to rak gardła, pozostawiając młodych uczniów z wieloma ostrzeżeniami co do jej zakaźnego charakteru. Pół godziny później „Naren” wszedł do środka i zastał ich skulonych, rozmawiających o niebezpieczeństwach związanych z tą sprawą. Wysłuchał tego, co im powiedziano, a potem, patrząc w dół, zobaczył u swoich stóp kubek kleiku, częściowo wzięty przez Śri Ramakrysznę i w którym musiały znajdować się zarazki śmiertelnych wydzielin śluzu i ropy, które dostały się do niego podczas jego trudnych prób połknięcia tej rzeczy z powodu zwężenia przewodu pokarmowego w gardle. Podniósł go i wypił z niego przed nimi wszystkimi. Nigdy więcej wśród uczniów nie wspomniano o infekcji nowotworowej.
Przypisy:
- W oryginalnym rękopisie książki Siostra Niwedita dodała następującą notatkę: „W posłuszeństwie ukochanemu życzeniu S. Sary podaję tutaj oryginalne wersety: Pędź, samotna duszo, na twojej usianej gwiazdami ścieżce, Rozprzestrzeniaj się, samotna Duszo, na twej medytacyjnej drodze, Uwolniona od mgły czasu i zmysłów – Wznieś się; Służba zakończona i służba przyjęta, z Twojego domu w głębi serca Miłości Transcendentnej znajdź Kadzidło, kwiaty i muzykę, wypełnij swoje miejsce za sobą, Odpocznij, zmęczona duszo! Zerwałeś wszystkie więzy, które cię trzymały, zakończyła się twa misja – Potem zagubiłeś się w oceanie – w jedno z Życiem Nieśmiertelnym. Pokój, szczęśliwa duszo.” „To ma potrójne metrum” – powiedział Mistrz. Ponownie powiedział: „Wiersz, który naprawdę uderza w poetycką nutę, brzmi: «Twój dom w głębi serca Miłości Transcendentnej, znajdź»”. ↩︎