OSOBY: Swami Wiwekananda oraz grupa Europejczyków i uczniów, wśród których była Dhira Mata, „Niezłomna Matka”; ta, która miała na imię Dźaja; oraz Niwedita.
MIEJSCE: Kaszmir.
CZAS: 16–19 lipca 1898 r.
16 LIPCA.
Jednej z uczennic Swami przypadło w losie następnego dnia, aby popłynąć z nim małą łódką w dół rzeki. Po drodze intonował jedną za drugą pieśni Rāmprasāda i od czasu do czasu tłumaczył werset:
Wzywam Cię, Matko.
Bo choć matka go bije,
Dziecko woła: „Mamo! Och, mamo!”
Choć Cię nie widzę,
Nie jestem zagubionym dzieckiem!
Wciąż wołam: „Mamo! Mamo!”
A potem z wyniosłą godnością urażonego dziecka coś, co zakończyło się słowami: „Nie jestem takim synem, żeby nazywać jakąkolwiek inną kobietę „Matką”!”
17 LIPCA.
Musiało to być następnego dnia, kiedy przyszedł do Dungi Dhira Maty i rozmawiał o Bhakti. Najpierw była ta dziwna hinduska myśl o Śiwie i Umā w jednym. Łatwo jest podać słowa, ale bez głosu, jakże stosunkowo martwe się one wydają! A potem była cudowna okolica – malowniczy Srinagar, wysokie topole lombardzkie i odległe śniegi. Tam, w tej dolinie rzeki, trochę od podnóża wielkich gór, śpiewał nam, jak „Pan przyjął postać, a była to postać podzielona, w połowie kobieta i w połowie mężczyzna. Z jednej strony piękne girlandy, z drugiej z drugiej kościane kolczyki i zwoje węży. Z jednej strony włosy czarne, piękne i w lokach, z drugiej skręcone jak sznur.” A następnie przechodząc od razu do innej formy tej samej myśli, zacytował:
Bóg stał się Kryszną i Rādhā –
Miłość płynie tysiącami zwojów.
Kto chce, ten ją bierze.
Miłość płynie tysiącami zwojów –
Fala miłości i kochania przepływa
I napełnia duszę błogością i radością!
Był tak zaabsorbowany, że jego śniadanie pozostało niezauważone długo po tym, jak było gotowe, a kiedy w końcu poszedł niechętnie, mówiąc: „Kiedy ma się tyle Bhakti, po co komu jedzenie?” – tylko po to, by szybko wrócić i wznowić temat.
Ale ani teraz, ani kiedy indziej, jak powiedział, nie rozmawiał o Radzie i Krysznie, szukając uczynków. To Śiwa stworzył surowych i gorliwych pracowników i Jemu robotnik musi być oddany.
Następnego dnia przekazał nam osobliwe powiedzenie Śri Ramakryszny, porównując innych krytyków do pszczół lub much, w zależności od tego, czy wybierają miód, czy rany.
A potem udaliśmy się do Islamabadu, a właściwie, jak się okazało, do Amarnath.
19 LIPCA.
Pierwszego popołudnia w lesie nad Dźhelum odkryliśmy długo poszukiwaną świątynię Pandrenthan (Pandresthan, miejsce Pāndawów?).
Została zatopiona w stawie, gęsto pokrytym szumowiną, z którego wyrastała maleńka katedra z dawnych czasów, zbudowana z ciężkiego szarego wapienia. Świątynia składała się z małej celi z czterema wejściami otwierającymi się na strony główne. Zewnętrznie była to zwężająca się piramida – ze ściętym wierzchołkiem, aby zapewnić oparcie dla krzaka – wspartego na czteropunktowym cokole. W jej architekturze w niecodzienny sposób połączono trójlistne i trójkątne łuki ze sobą oraz z prostoliniowym nadprożem. Zostało to zbudowane z cudowną solidnością, a niezbędne linie zostały nieco przyćmione ciężkimi ozdobami….
Dla wszystkich oprócz samego Swami było to nasze pierwsze zetknięcie się z archeologią Indii. Kiedy więc przez to przeszedł, nauczył nas obserwować wnętrze.
Na środku sufitu znajdował się duży medalion ze słońcem, osadzony w kwadracie, którego punkty były wskazówkami kompasu. W ten sposób pozostawiono cztery równe trójkąty w rogach sufitu, które wypełniono płaskorzeźbami przedstawiającymi postacie męskie i żeńskie splecione z wężami, pięknie wykonane. Na ścianie były puste przestrzenie, gdzie wydawało się, że znajdował się pas buddyjskich stup.
Na zewnątrz rzeźby były rozmieszczone podobnie. W jednym z łuków w kształcie koniczyny – myślę, że nad wschodnimi drzwiami – znajdował się wspaniały wizerunek Nauczającego Buddhy, stojącego z podniesioną ręką. Wokół przypór wisiał mocno zniszczony architektoniczny ornament przedstawiający siedzącą kobietę z drzewem – najwyraźniej Mājā Dewi, matkę Buddhy. Trzy pozostałe wnęki drzwiowe były puste, ale z jednej z nich wypadła płyta nad brzegiem stawu, a na niej widniała zniszczona figura króla, uważana przez chłopów za obraz słońca.
Mur tej małej świątyni był wspaniały i prawdopodobnie przyczynił się do jej długiego istnienia. Pojedynczy blok kamienia był tak wycięty, aby odpowiadał nie jednej cegle w ścianie, ale wycinkowi planu architekta. Skręcał za róg i tworzył część dwóch odrębnych ścian, a czasem nawet trzech. Fakt ten sprawił, że budynek można uznać za bardzo, bardzo stary, być może nawet wcześniejszy od Marttandy. Teoria robotników wydawała się bardziej stolarska niż budowlana! Woda wokół niej prawdopodobnie wypływała na dziedziniec świątyni ze świętego źródła, na którym, jak sądził Swami, mogła zostać umieszczona sama kaplica w celu czczenia źródła.
Dla niego to miejsce było uroczo sugestywne. Było to bezpośrednie pomnik Buddyzmu, reprezentujący jeden z czterech okresów religijnych, na które podzielił on już historię Kaszmiru: (1) kult drzew i węży, od którego datowane są wszystkie nazwy źródeł kończących się w Nag, takie jak Werinag, i tak dalej; (2) Buddyzm; (3) Hinduizm w formie kultu słońca; oraz (4) Islam.
Rzeźba, powiedział nam, jest charakterystyczną sztuką Buddyzmu, a medalion słońca, czyli lotos, jest jedną z jego najpowszechniejszych ozdób. Postacie z wężami nawiązywały do epoki przed Buddyzmem. Jednak sztuka rzeźbiarska uległa znacznemu pogorszeniu pod wpływem kultu słońca, stąd surowość postaci Surji….
To był czas zachodu słońca – taki zachód słońca! Góry na zachodzie lśniły fioletem. Dalej na północ były niebieskie od śniegu i chmur. Niebo było zielono-żółte i przeplatane czerwienią – jasnymi płomieniami i kolorami żonkili, na niebieskim i opalowym tle. Staliśmy i patrzyliśmy, a potem Mistrz, dostrzegłszy tron Salomona – ten mały Takt [wzgórze Takht-i-Sulaiman], który już kochaliśmy – wykrzyknął: „Jakim geniuszem Hindus wykazuje się przy ustawianiu swoich świątyń! Zawsze wybiera wspaniały efekt sceniczny! Widzicie! Takt włada całym Kaszmirem. Skała Hari Parbat wyłania się czerwona z błękitnej wody, niczym leżący lew w koronie, a świątynia Marttandy ma u stóp dolinę!”
Nasze łodzie były zacumowane blisko skraju lasu i mogliśmy zobaczyć, że obecność cichej kaplicy Buddhy, którą właśnie zwiedzaliśmy, głęboko poruszyła Swami. Tego wieczoru zebraliśmy się wszyscy na łodzi mieszkalnej Dhira Maty i część rozmów została zanotowana.
Nasz mistrz mówił o rytuałach chrześcijańskich wywodzących się z Buddyzmu, ale jedna z osób nie przyjmowała tych teorii.
„Skąd wziął się sam rytuał buddyjski?” zapytała.
„Z wedyjskich” – odpowiedział krótko Swami.
„A ponieważ występował także w południowej Europie, czy nie lepiej założyć wspólne pochodzenie jego oraz rytuałów chrześcijańskich i wedyjskich?”
„Nie? Nie!” odpowiedział. „Zapominasz, że Buddyzm był całkowicie częścią Hinduizmu! Nawet kasta nie została zaatakowana – oczywiście nie została jeszcze skrystalizowana! – a Buddha jedynie próbował przywrócić ideał. Ten, kto osiąga Boga w tym życiu, powiada Manu, jest brahminem. Buddha by tak zrobił, gdyby mógł.”
„Ale w jaki sposób rytuały wedyjskie i chrześcijańskie są ze sobą powiązane?” – nalegała jego przeciwniczka. „Jak mogą być takie same? Nie macie nic, co nawet odpowiadałoby głównemu rytuałowi naszego kultu!”
„Dlaczego tak!” powiedział Swami. „Rytuał wedyjski ma swoją Mszę, ofiarowanie pokarmu Bogu; Wasz Najświętszy Sakrament, nasz Prasādam. Tyle, że jest on ofiarowany w pozycji siedzącej, a nie na klęczkach, jak to jest powszechne w gorących krajach. W Tybecie klęka się. Poza tym wedyjski rytuał ma także swoje światła, kadzidło, muzykę.”
„Ale” – brzmiała nieco niewdzięczna argumentacja – „czy jest jakaś powszechna modlitwa?” Sprzeciwy formułowane w ten sposób zawsze wywoływały jakiś śmiały paradoks, który zawierał nowe i nieprzemyślane uogólnienie.
Zamyślił się, słysząc to pytanie. „Nie! I Chrześcijaństwo też nie! To czysty Protestantyzm, a Protestantyzm przejął go od Muzułmanów, być może pod wpływem Maurów!”
„Islam jest jedyną religią, która całkowicie rozbiła ideę kapłana. Prowadzący modlitwę stoi tyłem do ludzi, a z ambony można jedynie czytać Koran. Protestantyzm jest do tego zbliżony.”
„W Indiach istniała nawet tonsura, golenie głowy. Widziałem zdjęcie Justyniana otrzymującego Prawo od dwóch mnichów, na którym głowy mnichów są całkowicie ogolone. Zarówno mnich, jak i mniszka istnieli w przedbuddyjskim Hinduizmie. Europa dostaje rozkazy z Tebaidy.”
„W takim razie akceptujesz rytuał katolicki jako aryjski!”
„Tak, sądzę, że prawie całe Chrześcijaństwo jest aryjskie. Jestem skłonny sądzić, że Chrystus nigdy nie istniał. Wątpię w to, odkąd miałem sen – ten sen na Krecie!1 Idee indyjskie i egipskie spotkały się w Aleksandrii i udały się do świata przesiąkniętego Judaizmem i Hellenizmem, jako Chrześcijaństwo.”
„Wiesz, Dzieje Apostolskie i Listy są starsze niż Ewangelie, a św. Jan jest nieprawdziwy. Jedyną postacią, której możemy być pewni, jest św. Paweł, a on nie był naocznym świadkiem i według własnego uznania był zdolny do Jezuityzmu – „wszelkimi środkami ratować dusze” – prawda?
„Nie! Buddha i Mahomet, jedyni wśród nauczycieli religijnych, wyróżniają się historyczną odrębnością – mieli na tyle szczęścia, że za życia mieli zarówno wrogów, jak i przyjaciół. W istnienie Kryszny wątpię; Jogin, pasterz i wielki król, wszyscy zostali połączeni w jedną piękną postać trzymającą Gitę w dłoni.”
„Życie Jezusa Renana to zwykła piana. Nie dotyka Straussa, prawdziwego badacza starożytności. Dwie rzeczy wyróżniają się jako osobiste, żywe akcenty w życiu Chrystusa – kobieta przyłapana na cudzołóstwie, najpiękniejsza historia w literaturze, oraz kobieta przy studni. Jakże dziwnie prawdziwie to drugie odnosi się do życia Hindusów! Kobieta przychodząca czerpać wodę znajduje siedzącego przy studni mnicha ubranego na żółto. Następnie on ją uczy i robi małe czytanie w umyśle i tak dalej. Tyle, że w indyjskiej opowieści, kiedy ona poszła zawołać chłopów, aby popatrzyli i posłuchali, mnich korzystał z okazji i uciekał do lasu!”
„Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że stary rabin Hillel jest odpowiedzialny za nauki Jezusa, a mało znana żydowska sekta Nazarejczyków – sekta o wielkiej starożytności – nagle ożywiona przez św. Pawła, przekształciła mityczną osobowość w ośrodek kultu.”
„Zmartwychwstanie to oczywiście rozwijająca się kremacja. I tak tylko bogaci Grecy i Rzymianie stosowali kremację, a nowy mit słońca mógł to powstrzymać tylko wśród nielicznych.”
„Ale Buddha! Buddha! Z pewnością był największym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył. Nigdy nie oddychał dla samego siebie. Przede wszystkim nigdy nie domagał się czci. Powiedział: „Buddha nie jest człowiekiem, ale stanem. Odnalazłem drzwi. Wejdźcie wszyscy!””
„Udał się na ucztę do Ambāpāli, «grzesznika». Zjadł obiad z pariasem, choć wiedział, że to go zabije i na łożu śmierci wysłał wiadomość do swego gospodarza, dziękując mu za wielkie wybawienie. Pełny miłość i współczucie dla koźlęcia, jeszcze zanim doszedł do prawdy. Pamiętacie, jak ofiarował swoją głowę, głowę księcia i mnicha, żeby tylko król oszczędził koźlę, które miał złożyć w ofierze i jak król był tak poruszony jego współczuciem, że uratował mu życie? Takiej mieszanki racjonalizmu i uczuć nigdy nie widziano!”
Przypisy:
- Podróżując z Neapolu do Port Said w drodze powrotnej do Indii, w styczniu 1897 roku, Swami miał sen o starym, brodatym mężczyźnie, który pojawił się przed nim i powiedział: „To jest wyspa Kreta” i pokazał mu miejsce na wyspie, które mógł później zidentyfikować. Człowiek w wizja głosił dalej, że religia chrześcijańska wywodzi się z Krety i w związku z tym dał mu dwa europejskie słowa – z których jedno brzmiało Therapeutae – które, jak stwierdził, pochodzą z Sanskrytu. Therapeutae oznaczało „synów” (z sanskrytu Putra) Thera, czyli mnichów buddyjskich. Z tego Swami miał zrozumieć, że Chrześcijaństwo zrodziło się z misji buddyjskiej. Starzec dodał: „Tutaj są wszystkie dowody”, wskazując na ziemię. „Kop, a zobaczysz!” Kiedy się obudził, czując, że to nie jest zwykły sen, Swami wstał i upadł na pokład. Tutaj spotkał oficera wracającego ze swojej wachty. „Która jest godzina?” zapytał Swami. „Północ!” brzmiała odpowiedź. „Gdzie jesteśmy?” następnie zapytał, kiedy ku jego zdumieniu nadeszła odpowiedź: „Pięćdziesiąt mil od Krety!” Nasz mistrz śmiał się sam z siebie z siły wrażenia, jakie zrobił na nim ten sen. Ale nigdy nie mógł się z tego otrząsnąć. Należy głęboko ubolewać nad faktem, że drugie z dwóch słów zostało utracone. Swami musiał powiedzieć, że zanim miał sen, nigdy nie przyszło mu do głowy wątpić, że osobowość Chrystusa ma charakter ściśle historyczny. Trzeba pamiętać, że według filozofii hinduskiej istotna jest kompletność idei, a nie kwestia jej historycznej autentyczności. Pewnego razu Swami zapytał Śri Ramakrysznę o tę właśnie sprawę, gdy był chłopcem. „Czy nie sądzisz” – odpowiedział jego Guru – „że ci, którzy potrafili wynaleźć takie rzeczy, byli właśnie nimi?” ↩︎