Rozmowy i Wywiady

PIERWSZE SPOTKANIE Z MADAME EMMĄ CALVE

(New Discoveries, Tom 1, s. 484-486.)

[Historia pierwszego spotkania Swami Wiwekanandy i Madame Emmy Calvé, opowiedziana w autobiografii Calvé, Moje Życie]

… [Swami Wiwekananda] przez rok wykładał w Chicago, kiedy tam byłam; a ponieważ byłam wówczas bardzo przygnębiona na ciele i umyśle, postanowiłam udać się do niego.

… Przed wyjazdem powiedziano mi, żebym się nie odzywała, dopóki się do mnie nie przemówi. Kiedy weszłam do pokoju, stałam przed nim przez chwilę w milczeniu. Siedział w szlachetnej postawie medytacyjnej, jego szafranowo-żółta szata opadała prostymi liniami na podłogę, głowę miał owiniętą turbanem pochyloną do przodu a oczy wbite w ziemię. Po chwili zaczął mówić, nie podnosząc wzroku.

„Moje dziecko” – powiedział – „jaką masz niespokojną atmosferę. Uspokój się. To konieczne”.

Następnie cichym głosem, spokojnym i powściągliwym, ten człowiek, który nawet nie znał mojego imienia, opowiedział mi o moich sekretnych problemach i niepokojach. Mówił o rzeczach, o których myślałam, że są nieznane nawet moim najbliższym przyjaciołom. Wydawało się to cudowne, nadprzyrodzone.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytałam w końcu. – Kto z tobą o mnie rozmawiał?

Spojrzał na mnie ze swoim cichym uśmiechem, jak na dziecko, które zadało głupie pytanie.

„Nikt ze mną nie rozmawiał” – odpowiedział łagodnie. „Czy uważasz, że to konieczne? Czytam w Tobie jak w otwartej księdze”.

W końcu nadszedł czas, abym wyszła.

„Musisz zapomnieć” – powiedział, gdy wstałem. „Stań się znów wesoła i szczęśliwa. Odbuduj swoje zdrowie. Nie zatrzymuj się w milczeniu nad swoimi smutkami. Przemień swoje emocje w jakąś formę zewnętrznej ekspresji. Wymaga tego Twoje zdrowie duchowe. Wymaga tego Twoja sztuka”.

Jego słowa i osobowość wywarły na mnie głębokie wrażenie. Wydawało się, że opróżnił mój mózg ze wszystkich gorączkowych zawiłości i umieścił w nim swoje jasne i uspokajające myśli. Dzięki działaniu jego potężnej woli znów stałam się pełna życia i radości. Nie stosował żadnych wpływów hipnotycznych czy mesmerycznych. Siła jego charakteru, czystość i intensywność jego celu budziły przekonanie. Kiedy poznałam go lepiej, wydawało mi się, że uśpił chaotyczne myśli w stan pokojowego przyzwolenia, tak że można było poświęcić całkowitą i niepodzielną uwagę jego słowom.

PIERWSZE SPOTKANIE Z JOHNEM D. ROCKEFELLEREM

(Fragment dziennika Madame Verdier cytowany w New Discoveries, Tom 1, s. 487-488.)

[Według opowieści Madame Emma Calvé do Madame Drinette Verdier]

Pan X, u którego Swamidźi przebywał w Chicago, był wspólnikiem lub współpracownikiem w jakiejś sprawie biznesowej z Johnem D. Rockefellerem. John D. wiele razy słyszał, jak jego przyjaciele rozmawiali o tym niezwykłym i cudownym hinduskim mnichu, który u nich przebywał i wiele razy był zapraszany na spotkanie ze Swamidźi, ale z tego czy innego powodu zawsze odmawiał. W tym czasie Rockefeller nie był jeszcze u szczytu swojej fortuny, ale był już potężny i miał silną wolę, bardzo trudno było nim kierować i nie było łatwo doradzić.

Ale pewnego dnia, chociaż nie chciał spotkać się ze Swamidźi, popchnął go do tego impuls i udał się bezpośrednio do domu swoich przyjaciół odpychając z drogi kamerdynera, który otworzył drzwi i mówiąc, że chce zobaczyć się z hinduskim mnichem.

Kamerdyner zaprowadził go do salonu i nie czekając na zapowiedź, Rockefeller wszedł do sąsiedniego gabinetu Swamidźi i przypuszczam, że był bardzo zaskoczony, gdy zobaczył siedzącego za biurkiem Swamidźi, który nawet nie podniósł oczu, żeby zobaczyć, kto wszedł.

Po pewnym czasie, podobnie jak w przypadku Calvé, Swamidźi opowiedział Rockefellerowi wiele o jego przeszłości, o której nie wiedział nikt poza nim samym i dał mu do zrozumienia, że pieniądze, które już zgromadził, nie są jego, że jest jedynie kanałem i że jego obowiązkiem jest czynić dobrze światu – że Bóg dał mu całe swoje bogactwo, aby miał możliwość pomagania i czynienia dobra ludziom.

Rockefellera zirytowało, że ktoś ośmielił się tak do niego mówić i mówić mu co ma robić. Opuścił pokój zirytowany, nawet się nie żegnając. Ale około tydzień później, znowu bez zapowiedzi, wszedł do gabinetu Swamidźi i zastając go w takiej samej pozycji jak poprzednio, rzucił na jego biurko gazetę, w której informował o swoich planach przekazania ogromnej sumy pieniędzy na finansowanie instytucji publicznej.

„No cóż, proszę” – powiedział. „Teraz musisz być usatysfakcjonowany i możesz mi za to podziękować”.

Swamidźi nawet nie podniósł oczu, nie poruszył się. Następnie wziął gazetę i po cichu ją przeczytał, mówiąc: „To ty musisz mi podziękować”. To było wszystko. Była to pierwsza duża darowizna Rockefellera na rzecz dobra publicznego.

MROCZNY FILOZOF Z INDII

(New Discoveries, Tom 5, s. 389-394.)

(W celu zachowania historycznej autentyczności doniesień prasowych zawartych w tej części zachowano w dużej mierze ich oryginalną pisownię, jednakże interpunkcję dostosowano do stylu Dzieł Wszystkich. – Wydawca.)

[Wywiad przeprowadzony przez Blanche Partington, San Francisco Chronicle, 18 marca 1900]

……

… Kłaniając się bardzo nisko na wschodni sposób, wchodząc do pokoju, a następnie wyciągając rękę w dobrym amerykańskim stylu, mroczny filozof znad brzegów Gangesu serdecznie pozdrowił przedstawiciela tej na wskroś zachodniej instytucji, czyli prasy codziennej.

… Poprosiłam o zdjęcie ilustrujące ten artykuł, a kiedy ktoś podał mi pewien „wycinek”, który był szeroko używany w reklamach wykładów, wyraził łagodny protest przeciwko jego użyciu.

„Ale to nie wygląda na ciebie”, powiedziałam.

„Nie, to wygląda tak, jakbym chciał kogoś zabić”, powiedział z uśmiechem, „jak… jak…”

„Otello” – wtrąciłam pochopnie. Ale niewielka grupa przyjaciół tylko się uśmiechnęła, gdy Swami ze śmiechem rozpoznał absurdalne podobieństwo obrazu do zazdrosnego Maura. Ale nie używam tego zdjęcia.

„Czy to prawda, Swami” – zapytałam – „że kiedy wracałeś do domu po wykładzie w Kongresie Religii po Wystawie Światowej, książęta klękali u twoich stóp, a pół tuzina rządzących władców Indii ciągnęła twój powóz ulicami, jak nam donosiły gazety? Nie traktujemy tak naszych księży”.

„Nie warto o tym rozmawiać” – powiedział Swami. „Ale prawdą jest, że rządzi tam religia, a nie dolary”.

„A co z kastą?”

„A co z waszymi Czterystoma?” – odpowiedział uśmiechając się. „Kasta w Indiach jest instytucją, którą trudno wytłumaczyć i zrozumieć dla zachodniego umysłu. Uznaje się, że jest to instytucja niedoskonała, ale nie uznajemy lepszych rezultatów społecznych waszych prób wprowadzenia rozróżnienia klasowego. Indie są jedynym krajem, któremu jak dotąd udało się narzucić swojemu ludowi stałą kastę i wątpimy, czy wymiana na zachodnie przesądy i zło byłaby dla niej korzystna”.

„Ale w takim reżimie – gdzie mężczyźnie nie wolno tego jeść, pić tamtego, ani poślubiać takiej – wolność, której uczysz, byłaby niemożliwa” – zaryzykowałam.

„Jest niemożliwa” – przyznał Swami – „ale dopóki Indie nie wyrosną z konieczności stosowania praw kastowych, prawa kastowe pozostaną”. „Czy to prawda, że nie wolno jeść potraw przyrządzonych przez cudzoziemca, niewierzącego?” Zapytałam.

„W Indiach kucharz – którego nie nazywa się służącym – musi należeć do tej samej lub wyższej kasty niż ci, dla których przygotowywane jest jedzenie, ponieważ uważa się, że czegokolwiek człowiek dotknie, zostanie odciśnięte w jego osobowości, a jedzenie, dzięki któremu człowiek buduje ciało, poprzez które wyraża siebie, uważa się, że może podlegać takiemu wpływowi. Jeśli chodzi o żywność, którą spożywamy, przyjmuje się, że pewne rodzaje pożywienia odżywiają pewne właściwości godne kultywowania, a inne opóźniają nasz rozwój duchowy. Na przykład nie zabijamy, aby jeść. Taka żywność odżywiała by ciało zwierzęce kosztem ciała duchowego, w które, jak się mówi, ubrana jest dusza, opuszczając tę fizyczną powłokę, poza tym spuszczając winę przelanej krwi na rzeźnika.”

„Uch!” – wykrzyknęłam mimowolnie, a przede mną pojawiła się straszna wizja pełnych wyrzutu małych owieczek, małych duchów kurczaków, unoszących się w powietrzu duchów krów – a w każdym razie zawsze się bałam krów.

„Widzisz” – wyjaśnił Brahmin [Kszatrija] – „cały wszechświat jest jednym, od najniższego owada do najwyższego Jogina. Wszystko jest jednym, wszyscy jesteśmy jednym, ty i ja jesteśmy jednym…”. Tutaj zachodnia publiczność uśmiechnęła się, a nieprzytomny mnich intonował w Sanskrycie jedność rzeczy i wynikający z tego grzech odebrania życia.

… Podczas naszej rozmowy przez większość czasu chodził po pokoju tam i z powrotem, od czasu do czasu stojąc nad notującą – dla tego dziecka słońca był to chłodny poranek – i z wdziękiem i swobodą robił wszystko, co mu przyszło do głowy, nawet w końcu zaczął trochę palić.

„Ty sam nie osiągnąłeś jeszcze najwyższej kontroli nad wszystkimi pragnieniami” – zaryzykowałam. Szczerość Swami jest zaraźliwa.

„Nie, proszę pani” i uśmiechnął się szerokim i promiennym uśmiechem dziecka; „Czy tak wyglądam?” Ale Swami z krainy haszyszu i snów niewątpliwie nie powiązał mojego zapytania z jego dymiącym pochodzeniem.

„Czy wśród hinduskich duchownych jest rzeczą normalną zawieranie małżeństw?” odważyłam się ponownie.

„To kwestia indywidualnego wyboru” – odpowiedział ten członek kapłaństwa hinduskiego. „Człowiek się nie żeni, aby nie być w niewoli kobiety i dzieci lub aby nie dopuścić do niewolnictwa kobiety”.

„Ale co stanie się z populacją?” – nalegała antymaltuzjanka.

„Czy tak się cieszysz, że się urodziłeś?” – odparował myśliciel Wschodu, a w jego wielkich oczach czaiła się pogarda. Czy nie możesz wyobrazić sobie nic wyższego niż ten wojowniczy, głodny i nieświadomy świat? Nie obawiaj się, że możesz zostać zgubiona, chociaż brudna, żałosna świadomość teraźniejszości może zniknąć. Cóż takiego cennego [by] zniknęło?”

„Dziecko przychodzi na świat z płaczem. Niech płacze! Dlaczego mamy płakać, żeby go opuścić? Czy pomyślałaś – tu powrócił słoneczny uśmiech – „o różnych sposobach wyrażania przemijania przez Wschód i Zachód? My mówimy o zmarłym: „Oddał swoje ciało”; wy mówicie: „wyzionął ducha”. Jak to możliwe, że to martwe ciało pozwala duchowi odejść? Cóż za ciekawe odwrócenie myśli!”

„Ale ogólnie rzecz biorąc, Swami, myślisz, że lepiej być wygodnie martwym niż żywym lwem?” upierała się obrończyni ludności.

„Swāhā, Swaha, niech tak będzie!” krzyknął mnich.

„Ale jak to się dzieje, że przy takiej filozofii ludzie w ogóle godzą się żyć?”

„Bo życie człowieka jest święte jak każde inne i nie można pozostawiać rozdziałów bez nauczenia się” – odpowiedział filozof. „Dodaj mocy i skróć czas, a dni szkolne staną się krótsze, tak jak uczony profesor może w dwanaście lat wytworzyć marmur, do którego tworzenia natura potrzebowała wieków. Wszystko jest kwestią czasu”.

„Indie, które tak długo uczyły się tego, jeszcze nie odrobiły lekcji?”

„Nie, choć być może są bliżej niż jakikolwiek inny kraj, ponieważ nauczyły się kochać miłosierdzie”.

„A co z Anglią w Indiach?” Zapytałam.

„Bez angielskich rządów nie mógłbym tu teraz być” – powiedział mnich – „chociaż twój najniższy, urodzony na wolności Murzyn amerykański zajmuje w Indiach wyższą pozycję polityczną niż ja. Brahmin i kulis, wszyscy jesteśmy „tubylcami”. Ale tak jest w porządku, pomimo nieporozumień i ucisku, Anglia jest Tharmą [Karmą?] Indii, nieuchronnie przyciągana przez jakąś wrodzoną słabość, błędy z przeszłości, ale z jej krwi i włókna zrodzi się nowa narodowa nadzieja dla moich rodaków lojalnie poddanych Władczyni Indii!” i tutaj Swami zrobił salaam przed wyimaginowaną władczynią, kłaniając się bardzo nisko, być może zbyt nisko, by oddać cześć.

„Ale taki apostoł wolności…”, mruknęłam.

„Ona jest od wielu lat wdową i taką w Indiach cenimy” – powiedział poważnie filozof. „Jeśli chodzi o wolność, tak, wierzę, że celem wszelkiego rozwoju jest wolność, prawo i porządek. W grobie jest więcej prawa i porządku niż gdziekolwiek indziej – spróbuj”.

„Muszę iść” – powiedziałam. „Muszę złapać pociąg”.

„To jak wszyscy Amerykanie” – uśmiechnął się Swami i w jego całkowitym spokoju dostrzegłem przebłysk całej wieczności. „Zawsze musisz złapać ten samochód albo ten pociąg. Czy nie ma innego później?”

Ale nie próbowałem wyjaśniać zachodniej koncepcji wartości czasu temu dziecku Orientu, zdając sobie sprawę z jego całkowitej beznadziejności i swej własnej odstępnej sympatii. Życie w krainie „wystarczającej ilości czasu” musi być niezwykle zachwycające. Wydaje się, że na Wschodzie jest czas na oddech, czas na myślenie, czas na życie; jak mówi Swami, co my mamy w zamian? My żyjemy w czasie; oni w wieczności.

„JESTEŚMY ZAHIPNOTYZOWANI SŁABOŚCIĄ PRZEZ NASZE OTOCZENIE”

(New Discoveries, Tom 5, s. 396–398)

[Wywiad przeprowadzony przez San Francisco Examiner, 18 marca 1900]

Hinduski Filozof, Który Uderza w Korzenie Pewnego
Zachodniego Zła i Opowiada, Jak Powinniśmy Oddawać Cześć Bogu
Prosto i Nie za Pomocą Wielu Próżnych Modlitw.

……

Jeden amerykański przyjaciel, którego może być pewien – Swami jest czarującą osobą, z którą warto przeprowadzić wywiad.

Krążąc po małym pokoju, w którym mieszka, przez kilka godzin zapewniał zabawę małej publiczności składającej się z redaktora i przyjaciela.

„Opowiedzieć wam o Anglikach w Indiach? Ale nie chcę rozmawiać o polityce. Ale z wyższego punktu widzenia prawdą jest, że gdyby nie panowanie Anglików, nie mógłbym tu być. My, tubylcy, wiemy, że to poprzez zmieszanie angielskiej krwi i idei nadejdzie zbawienie Indii. Pięćdziesiąt lat temu cała literatura i religia rasy była zamknięta w języku sanskryckim; dziś dramaty i powieści są pisane w języku narodowym, podobnie tłumaczona jest literatura religijna. Jest to dzieło Anglików i w Ameryce nie ma potrzeby schylać się nad wartością edukacji mas”.

„Co sądzisz o wojnie burskiej?” zapytano go.

„Och! Czy widziałeś poranną gazetę? Ale nie chcę rozmawiać o polityce. Zarówno Anglicy, jak i Burowie nie mają racji. To straszny – straszny – rozlew krwi! Anglicy zwyciężają, ale jakim straszliwym kosztem! Wydaje się Losem narodu.”

I Swami z uśmiechem zaczął intonować Sanskryt, wyrażając niechęć do dyskusji o polityce.

Następnie długo opowiadał o historii starożytnej Rosji, o wędrownych plemionach Tatarów i o panowaniu Maurów w Hiszpanii, wykazując się zadziwiającą pamięcią i badaniami. To dziecięce zainteresowanie wszystkim, co go dotyka, niewątpliwie wynika z ciekawej i uniwersalnej wiedzy, którą zdaje się posiadać.

MAŁŻEŃSTWO

(New Discoveries, Tom 5, s. 138)

Z listu panny Josephine MacLeod z lutego 1908 roku do Mary Hale, w którym opisała ona odpowiedź Swami Wiwekanandy na pytanie Alberty Sturges:

ALBERTA STURGES: Czy w małżeństwie nie ma szczęścia?

SWAMI WIWEKANANDA: Jest, Alberto, jeśli małżeństwo zostanie zawarte jako wielkie wyrzeczenie – i porzuci się wszystko – nawet zasady!

LINIA DEMARKACYJNA

(New Discoveries, Tom 5, s. 225)

Ze wspomnień pani Alice Hansbrough z wymiany pytań i odpowiedzi po zajęciach zatytułowanych „Wskazówki dotyczące duchowości praktycznej”:

Pytanie: Swami, jeśli wszystko jest jednym, jaka jest różnica między kapustą a człowiekiem?

Odpowiedź: Wbij nóż w nogę, a zobaczysz linię demarkacyjną.

BÓG JEST!

(New Discoveries, Tom 5, s. 276)

Zapis sesji pytań i odpowiedzi Alice Hansbrough po wykładzie na zajęciach:

P: Zatem, Swami, twierdzisz, że wszystko jest w porządku?

O: W żadnym wypadku. Twierdzę, że nic nie jest – tylko Bóg jest! To robi różnicę.

WYRZECZENIE SIĘ

(New Discoveries, Tom 6, s. 11-12)

Ze wspomnień Alice Hansbrough z sesji pytań i odpowiedzi po jednym z zajęć Swami Wiwekanandy w San Francisco na temat wyrzeczenia:

STUDENTKA: Cóż, Swami, co by się stało ze światem, gdyby wszyscy się wyrzekli?

SWAMI WIWEKANANDA: Proszę pani, dlaczego przychodzisz do mnie z tym kłamstwem na ustach? Nigdy nie myślałaś o niczym innym na tym świecie, jak tylko o własnej przyjemności!

UCZEŃ ŚRI RAMAKRYSZNY

(New Discoveries, Tom 6, s. 12)

Pani Edith Allan opisała wymianę zdań pomiędzy nauczycielami i uczniami podczas jednego z zajęć Swami Wiwekanandy w San Francisco:

SWAMI WIWEKANANDA: Jestem uczniem człowieka, który nie potrafił napisać własnego imienia i nie jestem godzien rozwiązywać mu butów. Ileż razy pragnąłem zabrać swój intelekt i wrzucić go do Gangesu!

UCZEŃ: Ale, Swami, to jest ta część ciebie, którą lubię najbardziej.

SWAMI WIWEKANANDA: To dlatego, że jesteś głupcem, proszę pani – podobnie jak ja.

BOSKIE WCIELENIE MISTRZA

(New Discoveries, Tom 6, s. 17)

Ze wspomnień pani Edith Allan:

SWAMI WIWEKANANDA: Muszę jeszcze raz wrócić. Mistrz powiedział, że mam z nim jeszcze raz wrócić.

PANI ALLAN: Musisz wrócić, ponieważ Śri Ramakryszna tak mówi?

SWAMI WIWEKANANDA: Takie dusze mają wielką moc, proszę pani.

PRYWATNY WSTĘP

(New Discoveries, Tom 6, s. 121)

Ze wspomnień pani Edith Allan z pobytu Swami Wiwekanandy w północnej Kalifornii w 1900 roku:

STUDENTKA: Och, gdybym tylko żyła wcześniej, mogłabym zobaczyć Śri Ramakrysznę!

SWAMI WIWEKANANDA (zwracając się do niej cicho): Mówisz tak, a widziałaś mnie?

POZDROWIENIE

(New Discoveries, Tom 6, s. 136)

Ze wspomnień pana Thomasa Allana z wizyty Swami Wiwekanandy w Alameda w Kalifornii w 1900 r.:

PAN. ALLAN: Cóż, Swami, widzę, że jesteś w Alameda!

SWAMI WIWEKANANDA: Nie, panie Allan, nie jestem w Alameda; Alameda jest we mnie.

„TEN ŚWIAT TO CYRKOWA ARENA”

(New Discoveries, Tom 6, s. 156)

Ze wspomnień pani Alice Hansbrough z rozmowy Swami Wiwekanandy z panną Bell w Camp Taylor w Kalifornii w maju 1900 roku:

PANI BELL: Ten świat to stara szkoła, do której przychodzimy uczyć się.

SWAMI WIWEKANANDA: Kto ci to powiedział? [Panna Bell nie pamiętała.] Cóż, nie sądzę. Myślę, że ten świat to cyrk, w którym to my jesteśmy klownami fikającymi koziołki.

PANNA BELL: Dlaczego fikamy koziołki, Swami?

SWAMI WIWEKANANDA: Ponieważ lubimy się przewracać. Kiedy się zmęczymy, odpuścimy.

O KALI

(Dzieła Zebrane Siostry Niwedity, Tom 1, s. 118)

Wspomnienie rozmowy siostry Niwedity ze Swami Wiwekanandą, gdy uczyła się kultu Kāli:

SIOSTRA NIWEDITA: Być może, Swamidźi, Kali jest wizją Śiwy! Czyż nie jest?

SWAMI WIWEKANANDA: Cóż! Dobrze! Wyraź to na swój własny sposób. Wyraź to na swój własny sposób!

SZKOLENIE POD OKIEM ŚRI RAMAKRYSZNY

(Dzieła Zebrane Siostry Niwedity, Tom 1, s. 159-160)

Będąc na pokładzie statku płynącego do Anglii, Swami Wiwekananda był wzruszony dziecięcym oddaniem służby na statku:

SWAMI WIWEKANANDA: Widzisz, kocham naszych Muzułmanów!

SIOSTRA NIWEDITA: Tak, ale chcę zrozumieć ten nawyk patrzenia na każdego człowieka od jego najmocniejszej strony. Skąd się to wzięło? Czy rozpoznajesz to w jakiejś postaci historycznej? A może w jakiś sposób wywodzi się to od Śri Ramakryszny?

SWAMI WIWEKANANDA: To musiało być szkolenie pod okiem Ramakryszny Paramahamsy. Każdy z nas w pewnym stopniu poszedł jego drogą. Oczywiście nie było to dla nas takie trudne, bo sam to zrobił. Jadł i ubierał się jak ludzie, których chciał zrozumieć, przyjmował ich inicjację i używał ich języka. „Trzeba się nauczyć” – mówił – „wnikać w duszę drugiego człowieka”. I ta metoda była jego własna! Nikt wcześniej w Indiach nie stał się kolejno Chrześcijaninem, Muzułmaninem i Wisznuitą!