Swami Wiwekananda cieszył się podróżą morską wracając do Indii, odpoczywając po wyczerpujących działaniach na Zachodzie. Ale jego umysł był pełen pomysłów dotyczących jego przyszłego planu pracy w ojczyźnie.
Na łodzi, wśród innych pasażerów, znajdowało się dwóch chrześcijańskich misjonarzy, którzy w trakcie gorącej dyskusji ze Swami wpadli w złość i zaciekle krytykowali religię hinduistyczną. Swami podszedł do jednego z nich, chwycił go za kołnierz i powiedział groźnie: „Jeśli znowu obrazisz moją religię, wyrzucę cię za burtę”.
„Proszę mnie puścić panie” – przeprosił przerażony misjonarz – „Nigdy więcej tego nie zrobię.”
Później, w trakcie rozmowy z uczniem w Kalkucie, zapytał: „Co byś zrobił, gdyby ktoś obraził twoją matkę?”. Uczeń odpowiedział: „Rzuciłbym się na niego, panie, i udzieli mu dobrej lekcji”.
„Brawo!” powiedział Swami. „Otóż, gdybyście mieli takie same pozytywne uczucia do swojej religii, waszej prawdziwej matki, nigdy nie zobaczylibyście żadnego hinduskiego brata nawróconego na chrześcijaństwo. A jednak widzisz to każdego dnia i jesteś całkiem obojętny. Gdzie jest twoja wiara? Gdzie jest twój patriotyzm? Każdego dnia misjonarze chrześcijańscy obrażają Hinduizm prosto w waszą twarz, a jednak ilu jest wśród was takich, którym krew wrze w żyłach w słusznym oburzeniu i kto stanie w jego obronie?”
Kiedy łódź zatrzymała się w Adenie, grupa zeszła na brzeg i odwiedziła lokalne atrakcje. Swami ujrzał z daleka hinduskiego sprzedawcę liści betel, palącego fajkę wodną, czyli hubble–bubble. Nie miał okazji palić na ten indyjski sposób przez ostatnie trzy lata. Podchodząc do niego, Swami powiedział: „Bracie, daj mi swoją fajkę”. Wkrótce palił z niej z wielką radością i rozmawiał z nim jak z bliskim przyjacielem.
Pan Sevier powiedział później do Swami żartobliwie: „Teraz rozumiemy! To ta fajka sprawiła, że tak nagle od nas uciekłeś!” Mówiąc o tym wydarzeniu, towarzysze Swami powiedzieli później: „Sklepikarz nie mógł mu się oprzeć; bo pytał on o wszystko tak ujmująco, że po prostu nie można było się mu oprzeć. Nigdy nie zapomnimy tego naiwnego wyrazu jego twarzy, gdy z dziecinną słodyczą powiedział do sprzedawcy: „Bracie, daj mi swoją fajkę”.”
Wczesnym rankiem 15 stycznia 1897 roku ujrzeli z daleka wybrzeże Cejlonu z majestatycznymi palmami kokosowymi i złotą plażą. Serce Swami podskoczyło z radości, a jego uczniowie podchwycili jego podekscytowanie gdy łódź zbliżyła się do pięknego portu w Kolombo. Ale nikt z grupy nie miał najmniejszego pojęcia, czego będą świadkami podczas opuszczania łodzi.
Od dnia kiedy odniósł sukces w Parlamencie Religii w Chicago, który napełnił radością i dumą serca jego rodaków, zwłaszcza jego uczniów i braci mnichów w Baranagore Math, Swami Wiwekananda inspirował swoich wiernych wyznawców do poświęcenia życia dla podniesienia narodu indyjskiego, a w szczególności dla pomocy głodnym i analfabetom. W głębi serca czuł, że Indie nie będą w stanie oprzeć się jego apelowi. Wiele miesięcy wcześniej, rozmawiając z niektórymi ze swoich uczniów w Detroit o wielkich trudnościach, jakie napotkał w prezentowaniu hinduizmu fanatycznym chrześcijanom w Ameryce, powiedział: „Ale Indie mnie wysłuchają. Potrząsnę Indiami do ich fundamentów. Wyślę elektryczny wstrząs poprzez ich żyły. Zaczekajcie! Zobaczycie jak przyjmą mnie Indie. To Indie, moje własne Indie, naprawdę wiedzą, jak docenić to, co tak dobrowolnie ofiarowałem tutaj i poprzez krew mojego życia. Indie przyjmą mnie triumfalnie”.
Kiedy wiadomość o wyjeździe Swami Wiwekanandy z Europy dotarła do Indii, serca ludzi poruszyły się. Duchowy ambasador ich starożytnej krainy wracał po wypełnieniu swojej misji. Muszą powitać po królewsku tego wielkiego krzyżowca. W dużych miastach tworzyły się komitety powitalne. Jego bracia uczniowie i przyjaciele byli niecierpliwi. Swami Shivananda przybył wcześniej do Madrasu, a Swami Niranjanananda do Kolombo; tak też wielu jego uczniów z Bengalu i prowincji północnych przybyło do Madrasu aby czekać na jego przybycie. Gazety publikowały artykuły wychwalające jego osobowość i pracę.
Wesoło udekorowana łódź parowa przetransportowała Swami i jego towarzyszy z okrętu do portu. Kiedy mnich w żółtej szacie i o świetlistych oczach wyszedł na brzeg, z tłumu ludzi, który tłoczył się na nabrzeżu, dobiegł potężny krzyk. Tysiące rzuciło się na ziemię, dotykając jego stóp. Powitała go delegacja notabli z Cejlonu i zabrano go w ogromnej procesji przez wiele łuków triumfalnych. Rozwinięto flagi, zaśpiewano hymny religijne; grał indyjski zespół. Spryskano przed nim wodę różaną i świętą wodę Gangesu, a na jego drodze posypano kwiaty. Palono kadzidła przed domami, gdy przechodził. Setki zwiedzających przyniosły owoce i inne dary.
Swami Wiwekananda przyjął wszystkie te zaszczyty bez utraty równowagi. Nie był człowiekiem, który uciekał przed triumfem bardziej niż przed bitwą. Uważał daniny składane jemu, żebrakowi bez grosza, jako hołd składany duchowemu ideałowi Indii. W czasie mowy powitalnej, którą wygłosił w Kolombo, powiedział: „Duchowość Hindusów objawia się w książęcym przyjęciu, jakie zgotowali żebrakowi sannjasinowi”. Wskazał, że chociaż nie był wojskowym generałem, ani księciem ani bogaczem, to jednak ludzie wielcy w przejściowych bogactwach świata i bardzo szanowani przez społeczeństwo pomimo to przybyli, by czcić jego, bezdomnego mnicha. „To” – wykrzyknął – „jest jeden z najwyższych przejawów duchowości”. Wyrzekł się wszelkiej osobistej chwały z otrzymanego powitania, twierdząc, że było to tylko uznanie zasady.
Podróż Swami Wiwekanandy z Kolombo do Madrasu i powitania jakie otrzymał w Kandy, Anuradhapuram, Dżafnie, Pamban, Rameswaram, Ramnad, Paramakkudi, Madurai, Trichinopoly i Kumbakonam, pokazały, jak ukochanym stał się dla mężczyzn i kobiet w Indiach. W Anuradhapuram grupa fanatycznych buddystów próbowała przerwać spotkanie, ale nie udało im się. W Rameswaram Swami wezwał ludzi do „czczenia Śiwy w biednych, chorych i słabych”.
Został tam wzruszająco powitany przez radżę Ramnadu, swego ucznia, który zachęcił go do wyjazdu do Ameryki i wsparł materialnie w tym celu. W Ramnad konie zostały odczepione od powozu ciągnącego Swami, a ludzie, a wśród nich radża, sami go ciągnęli. W Rameswaram radża wzniósł na cześć Swami kolumnę zwycięstwa wysoką na czterdzieści stóp z odpowiednią inskrypcją. Przekazał także hojną darowiznę na fundusz pomocy dla ofiar głodu w Madrasie, aby upamiętnić powrót Swami do domu.
Na małej stacji kolejowej w pobliżu Madrasu setki ludzi zgromadziły się, aby rzucić okiem na Wiwekanandę. Zawiadowca stacji nie chciał opóźniać pociągu, ponieważ nie był zaplanowany na stacji postój pociągu. Ale tłum wielbicieli rzucił się na tor i pociąg trzeba było zatrzymać. Swami był wyraźnie poruszony i pobłogosławił tłum.
Entuzjazm ludzi osiągnął swój szczyt w Madrasie, gdzie poczyniono szeroko zakrojone przygotowania na przyjęcie Swami. To właśnie Madras jako pierwszy dostrzegł wielkość Wiwekanandy i przygotował go na podróż do Chicago. W tamtym czasie, kiedy przybył tam po raz pierwszy, był w zasadzie nieznaną osobą. Spędził około dwóch miesięcy w nieznanym bungalowie w San Thome, prowadząc rozmowy o hinduizmie. Jednak nawet wtedy kilku wykształconych młodych ludzi o bystrym umyśle przewidziało, że w tym człowieku jest coś, „moc”, która wyniesie go ponad wszystkich innych i umożliwi mu bycie przywódcą ludzi. Ci młodzieńcy, których wyśmiewano jako „zagubionych entuzjastów” i „marzycielskich zwolenników odrodzenia”, teraz, cztery lata później, mieli najwyższą satysfakcję, widząc „naszego Swami”, jak lubili go nazywać, powracającego do nich jako sławna osobistość zarówno w Europie jak i Ameryce.
Ulice i arterie Madrasu były bogato zdobione; wzniesiono siedemnaście łuków triumfalnych. Imię Swami było na ustach wszystkich. Tysiące ludzi zablokowało stację kolejową, a gdy pociąg wjechał, został przyjęty gromkimi okrzykami i oklaskami. Uformowano skomplikowaną procesję i zabrano go do „Zamku Kernan”, pałacowego domu Billigiri Iyengara, gdzie poczyniono przygotowania do jego pobytu w mieście.
Trzeciego dnia po przybyciu Swami Wiwekananda w czasie publicznego spotkania został uhonorowany w imieniu mieszkańców Madrasu. Ponieważ wybrana w tym celu sala Victoria Hall była zbyt mała, aby pomieścić duży tłum, ludzie wołali aby spotkanie odbyło się pod gołym niebem. Swami wyszedł i przemówił do nich ze szczytu powozu; był jak Śri Kryszna stojący w rydwanie, nawołujący Ardżunę, by porzucił swoją niemęskość i dorósł do swego aryjskiego dziedzictwa. W krótkim przemówieniu opowiedział ludziom, jak Indie, poprzez swoją miłość do Boga, przekształciły ograniczoną miłość do rodziny w miłość do kraju i miłość do ludzkości. Zachęcał ich do podtrzymania entuzjazmu i udzielenia mu wszelkiej pomocy, jakiej potrzebował, aby dokonać wielkich rzeczy dla Indii.
Podczas swojego krótkiego pobytu w Madrasie Swami Wiwekananda wygłosił cztery publiczne wykłady, których tematami były: „Mój plan kampanii”, „Mędrcy Indii”, „Wedanta i jej zastosowaniu w Życiu Hindusów” oraz „Przyszłość Indii”. W tych wykładach przypominał Hindusom zarówno ich wielkość, jak i słabość, zachęcał ich do dumy ze swojej przeszłości i nadziei na przyszłość.
Przemawiając w „Moim planie kampanii”, Swami ujawnił podłość niektórych teozofów, którzy robili wszystko, co było w ich mocy, by zaszkodzić jego pracy w Ameryce, ale później twierdzili, że utorowali mu drogę do sukcesu w Nowym Świecie. Powiedział słuchaczom, że kiedy w desperacji wysłał telegram do Indii po pieniądze, dowiedzieli się o tym teozofowie i jeden z nich napisał do członka Towarzystwa w Indiach: „Teraz diabeł umrze. Niech nas wszystkich Bóg błogosławi!’ Ale trzeba powiedzieć, że wśród teozofów było wielu, zwłaszcza w Indiach, którzy byli mu szczerze życzliwi.
Swami Wiwekananda nie miał ani chwili wytchnienia podczas swoich dziewięciu dni w Madrasie. Zapytany przez ucznia, skąd znalazł siłę do takiej nieustannej działalności, odpowiedział: „Duchowa praca nigdy nie męczy nikogo w Indiach”. Tracił jednak cierpliwość, gdy pytany był o sprawy, które nie miały wpływu na życie praktyczne. Pewnego dnia pewien pandit poprosił go, aby jasno określił, czy jest dualistą, czy niedualistą. Swami powiedział: „Dopóki mam to ciało, jestem dualistą, ale nie inaczej. To moje wcielenie ma pomóc położyć kres bezużytecznym i złośliwym kłótniom, które tylko rozpraszają umysł i sprawiają, że ludzie są zmęczeni życiem, a nawet czynią z nich sceptyków i ateistów.”
W międzyczasie napływały z Ameryki ciepłe listy informujące Swami o postępach w pracach Wedanty w Nowym Świecie pod przewodnictwem Swami Saradanandy, a także z uznaniem dla jego własnych osiągnięć. Jeden list został podpisany przez Lewisa G. Janesa, prezesa Brooklyn Ethical Association; CC Everetta, Dziekana Harvard Divinity School; Williama James i Josiaha Royce, obydwu będących profesorami filozofii na Uniwersytecie Harvarda; panią Sarę C. Bull z Bostonu i innych. Napisano w nim: „Wierzymy, że takie wykłady, jakich sam udzieliłeś mają wielką wartość etyczną w cementowaniu więzów przyjaźni i braterstwa między odległymi narodami i pomagają nam uświadomić sobie tę solidarność ludzkich relacji i interesy, które zostały potwierdzone przez wszystkie wielkie religie świata. Mamy szczerą nadzieję, że twoja praca w Indiach zostanie pobłogosławiona by dalej promować ten szlachetny cel i że będziesz mógł wrócić do nas ponownie z zapewnieniami o braterskim szacunku ze strony naszych dalekich braci z wielkiej rodziny aryjskiej oraz z dojrzałą mądrością płynącą z refleksji oraz dodatkowym doświadczeniem i dalszym kontaktem z życiem i myślą swoich ludzi”.
Inny list z Detroit, podpisany przez czterdziestu dwóch jego przyjaciół, mówił między innymi: „My, zachodni Aryjczycy, byliśmy tak długo odseparowani od naszych wschodnich braci, że prawie zapomnieliśmy o naszej tożsamości pochodzenia, aż przyjechałeś i ze swoją piękną obecnością i niezrównaną elokwencją rozbudziłeś w naszych sercach świadomość, że my z Ameryki i ty z Indii jesteśmy jednym”.
Swami Wiwekananda po ciężkiej pracy w południowych Indiach potrzebował odpoczynku. Za radą przyjaciół postanowił udać się statkiem parowym do Kalkuty. Jego rejs odbył się w poniedziałek 15 lutego. Kilku wielbicieli weszło na pokład parowca, aby go pożegnać, a jeden z nich, profesor Sundararama Iyer, zapytał Swami, czy jego misja przyniosła trwałe dobro w Ameryce i Europie. Swami powiedział: „Niezbyt. Mam nadzieję, że tu i ówdzie zasiałem ziarno, które z czasem może wzrosnąć i przynajmniej niektórym przyniesie korzyści”.
Wykłady Swami Wiwekanandy wygłoszone podczas jego podróży z Kolombo do Madrasu były inspirujące i entuzjastyczne. Pragnął wybudzić masy Indii z odwiecznych snów. Widział dynamiczne życie Zachodu; teraz głębiej odczuł osobowość Indii, które potrzebowały tylko jego ognistego napomnienia, aby ponownie umocnić się wśród narodów świata. Ponownie przychodzi na myśl upomnienie Kryszny skierowane do Ardżuny na polu bitwy na Kurukszetrze: „W czasie tego kryzysu, o Ardźuno, skąd bierze się takie poniżenie ducha, niestosowne dla aryjczyka, niegodne i stojące na przeszkodzie w osiągnięciu nieba? Nie poddawaj się niemęskości, o Ardźuno. Słabość ci się nie godzi. Otrząsnij się z tej podłej bojaźliwości i powstań, o wrogów niszczycielu!”
W swoim słynnym wykładzie „Mój Plan Kampanii”, wygłoszonym w Madrasie, wezwał ludzi aby ukazali siłę swej duszy:
Moje Indie, powstańcie! Gdzie wasza siła życiowa? W waszej Nieśmiertelnej Duszy. Każdy z narodów, jak i każdy z osobna, ma jeden motyw przewodni w tym życiu, który jest jego centrum, główną nutą, wokół której każda inna nuta tworzy harmonię. Jeśli jakiś naród usiłuje odrzucić swoją narodową żywotność, kierunek, który stał się jego własnym w ciągu wieków, ten naród umiera… W jednym narodzie władza polityczna jest jego żywotnością, jak w Anglii. W innym – życie artystyczne i tak dalej. W Indiach życie religijne stanowi centrum, myśl przewodnią całej muzyki życia narodowego. A zatem, jeśli uda wam się odrzucić swoją religię i zająć się polityką lub społeczeństwem, rezultatem będzie to, że wyginiecie. Reforma społeczna i polityka muszą być głoszone poprzez żywotność waszej religii… Każdy człowiek musi dokonać własnego wyboru; tak też musi wybrać każdy naród. Dokonaliśmy wyboru wieki temu. I nim to wiara w Duszę Nieśmiertelną. Rzucam wyzwanie każdemu by spróbował to odrzucić. Jak możecie zmienić swoją naturę?
Poprosił Indian, aby przestali narzekać. Niech skorzystają z mocy, która jest w ich rękach. Ta moc była tak wielka, że gdyby tylko zdali sobie z niej sprawę i byli jej godni, mogliby zrewolucjonizować świat. Indie były Gangesem duchowości. Anglosaskie podboje materialne dalekie były od zatrucia jej nurtu – wręcz przeciwnie – pomogły jej. Potęga Anglii zjednoczyła narody świata; otworzyła ścieżki przez morza, aby fale ducha Indii mogły się rozprzestrzenić, aż obmyją krańce ziemi.
Czym była ta nowa wiara, to słowo, którego oczekiwał świat?
Inną wielką ideą, której świat chce od nas dzisiaj – bardziej może klas niższych niż wyższych, bardziej niewykształconych niż wykształconych, bardziej słabych niż silnych – jest wieczna, wspaniała idea duchowej jedności całego wszechświata, jedynej Nieskończonej Rzeczywistości, która istnieje w tobie i we mnie i we wszystkim, w jaźni, w duszy. Nieskończona jedność duszy – że ty i ja jesteśmy nie tylko braćmi, ale naprawdę jesteśmy jednym – jest wieczną podstawą wszelkiej moralności. Europa chce jej dzisiaj tak samo jak nasze uciskane rasy, a ta wielka zasada nawet teraz nieświadomie tworzy podstawę wszystkich najnowszych aspiracji społecznych i politycznych, które pojawiają się w Anglii, Niemczech, Francji i Ameryce. (Fragmenty wykładu „Misja Wedanty”).
To, co nauczał Swami Wiwekananda, było esencją niedualistycznej wedanty, najgłębszym i unikalnym wyrazem ducha Indii.
Kiedyś usłyszałem skargę, że głoszę za dużo o Adwaicie, absolutnym niedualizmie, a za mało o dualizmie. Tak, wiem, jaka wielkość, jakie oceany miłości, jakie nieskończone, ekstatyczne błogosławieństwa i radość są w dualistycznej religii. Wiem to wszystko. Ale to nie czas na płacz, nawet z radości; mamy dość płaczu; nie mamy już czasu, aby być miękkimi. Ta miękkość towarzyszyła nam, dopóki nie staliśmy się jak masa bawełny. Nasz kraj potrzebuje teraz mięśni z żelaza i nerwów ze stali, gigantycznej woli, której nic nie może się oprzeć, która spełni swój cel w jakikolwiek sposób, nawet jeśli oznacza to zejście na dno oceanu i spotkanie twarzą w twarz ze śmiercią. Tego właśnie chcemy, a to może być stworzone, ustanowione i wzmocnione jedynie poprzez zrozumienie i urzeczywistnienie ideału Adwaity, ideału jedności wszystkich. Wiara, wiara, wiara w siebie!… Jeśli wierzycie w trzysta trzydzieści milionów waszych mitologicznych bogów i we wszystkich bogów, których obcy wprowadzili wśród was, a nadal nie macie wiary w siebie, nie ma dla was zbawienia. Miejcie wiarę w siebie i opierajcie się na tej wierze. Dlaczego nami, trzystu trzydziestoma milionami ludzi, przez ostatnie tysiąc lat rządziła garstka cudzoziemców? Bo oni wierzyli w siebie, a my nie. Czytam w gazetach, jak jeden z naszych biednych współbraci zostaje zamordowany lub źle potraktowany przez Anglika, w całym kraju rozlega się jęk; czytam i płaczę, a chwilę później przychodzi mi do głowy pytanie, kto za to wszystko odpowiada. Nie Anglicy; to my jesteśmy odpowiedzialni za całą naszą degradację. Nasi arystokratyczni przodkowie deptali stopami pospolite masy naszego kraju, aż stały się one bezradne, aż pod tymi udrękami biedni, biedni ludzie prawie zapomnieli, że są istotami ludzkimi. Od wieków zmuszano ich do bycia jedynie drwalami i nosicielami wody, tak, że wmówiono im, że urodzili się jako niewolnicy, urodzili się jako drwale i nosiciele wody. (Fragmenty z „Misja Wedanty”).
Wezwał przywódców do pielęgnowania nieodzownej cnoty uczucia dla ludzi:
„Poczujcie przeto, moi niedoszli reformatorzy, moi niedoszli patrioci! Czy czujecie? Czy czujecie, że miliony potomków bogów i mędrców stały się sąsiadami brutali? Czy czujecie, że miliony głodują dzisiaj i miliony głodowały od lat? Czy czujecie, że ignorancja przesłoniła ziemię jak ciemna chmura? Czy to sprawia, że jesteście niespokojni? Czy to sprawia, że nie możecie spać? Czy to sprawia, że prawie oszaleliście? Czy zawładnęła wami ta jedna idea nędzy i ruiny i czy zapomnieliście całkowicie o waszym imieniu, waszej sławie, waszych żonach, waszych dzieciach, waszej własności, a nawet waszych ciałach? Jeśli tak, to jest to pierwszy krok do zostania patriotą. Od wieków uczono ludzi teorii degradacji. Mówiono im, że są niczym. Masom na całym świecie mówiono, że nie są istotami ludzkimi. Byli tak przerażeni od wieków, że stali się prawie jak zwierzęta. Nigdy nie pozwolono im usłyszeć o Atmanie. Niech usłyszą o Atmanie – że nawet najniższy z najniższych ma w sobie Atmana, który nigdy nie umiera i nigdy się nie rodzi – Tego, którego miecz nie może przebić, ani ogień spalić, ani powietrze wysuszyć, nieśmiertelnego, bez początku ani końca, wszechczystego, wszechmocnego i wszechobecnego Atmana. (Fragmenty z „Mój Plan Kampanii”).
„Tak, niech każdy mężczyzna, kobieta i dziecko, bez względu na kastę lub urodzenie, słabość lub siłę, usłyszą i nauczą się, że poza silnymi i słabymi, poza wysokimi i niskimi, poza wszystkimi, jest ta Nieskończona Dusza, zapewniająca całą nieskończoną możliwość i nieskończoną zdolność stania się wielkim i dobrym. Głośmy każdej duszy: Powstań, powstań, przebudź się! Obudź się z tej hipnozy słabości. Nikt nie jest naprawdę słaby; dusza jest nieskończona, wszechmocna i wszechwiedząca. Powstańcie, uznajcie samych siebie, proklamujcie Boga w sobie, nie zapierajcie się Jego!” (Fragmenty z „Misji Wedanty”).
„Chcemy, aby ta religia stworzyła człowieka. Pragniemy takiej edukacji, która stwarza człowieka. Teorie tworzących człowieka chcemy. A oto test prawdy: wszystko, co sprawia, że jesteście słabi fizycznie, intelektualnie i duchowo, odrzućcie jako truciznę; nie ma w tym życia, nie może to być prawdą. Prawda wzmacnia. Prawda to czystość, prawda to cała wiedza. Prawda musi być wzmacniająca, musi być oświecająca, musi być ożywcza. Porzućcie te osłabiające mistycyzmy i bądźcie silni. Największe prawdy są najprostszymi rzeczami na świecie, prostymi tak, jak wasze własne istnienie.”
„Dlatego moim planem jest założenie instytucji w Indiach, aby szkolić naszych młodych mężczyzn na głosicieli prawd zawartych w naszych pismach tak w Indiach jak i poza nimi. Mężczyźni, mężczyźni – ci są potrzebni: wszystko inne będzie gotowe; ale potrzebni są silni, energiczni, wierzący młodzi mężczyźni, całkowicie szczerzy. Setka takich i świat zostanie zrewolucjonizowany. Wola jest silniejsza niż cokolwiek innego. Wszystko musi upaść przed wolą, bo pochodzi ona od Boga: czysta i silna wola jest wszechmocna”. (Fragmenty z „Mój Plan Kampanii”).
„Jeśli bramin ma więcej zdolności do uczenia się na gruncie dziedziczności niż parias, nie wydawajcie więcej pieniędzy na edukację bramina, ale wydajcie wszystko na pariasa. Dajcie słabym, bo tam potrzebny jest cały dar. Jeśli bramin urodził się sprytny, może się kształcić bez pomocy. To jest sprawiedliwość i rozsądek, tak jak je pojmuję.” (Z „Misja Wedanty”).
„Niech przez następne pięćdziesiąt lat wszyscy inni próżni Bogowie znikną z naszych umysłów. To jedyny Bóg, który nie śpi – nasza rasa – wszędzie Jego ręce, wszędzie Jego stopy, wszędzie Jego uszy, On przenika wszystko. Wszyscy inni Bogowie śpią. Dlaczego mielibyśmy na próżno podążać za nimi, skoro możemy czcić Boga, którego widzimy wokół nas, Wirat? Pierwszym ze wszystkich kultów jest kult Wirat, wszystkich, którzy nas otaczają. Wszyscy oni są naszymi Bogami – ludzie i zwierzęta; a pierwszymi Bogami, których musimy czcić, są nasi rodacy.” (Z „Przyszłość Indii”).
Te poruszające słowa nie trafiały do głuchych uszu. Duch Indii wibrował pod wezwaniem Swami. Indie uświadomiły sobie moc duszy – Boga śpiącego w człowieku i Jego nieograniczonych możliwości. Ramakryszna i Wiwekananda byli pierwszymi rozbudzicielami świadomości narodowej Indii; byli to pierwsi nacjonalistyczni przywódcy Indii w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Ramakryszna był mocą, a Wiwekananda głosem. Ruch wyzwolenia Indii rozpoczął się w Dakszineśwar. Kolejni przywódcy polityczni kraju, świadomie lub nieświadomie, otrzymali Inspirację z przesłania Wiwekanandy, a niektórzy z nich otwarcie to przyznali. Rewolucjoniści bengalscy byli zagorzałymi czytelnikami książek Wiwekanandy, z których niektóre spotkały się z dezaprobatą rządu brytyjskiego. Podniesienie mas, główna deska na platformach Gandhiego, było dziedzictwem Wiwekanandy.
Jednak bojownik Wiwekananda nie był politykiem. „Niech nigdy nie będzie fałszywie przypisywane moim pismom i powiedzeniom żadne znaczenie polityczne. Co za bzdury!” – powiedział już we wrześniu 1894 roku. Rok później pisał: „Nie będę miał nic wspólnego z bzdurami politycznymi. Nie wierzę w politykę. Bóg i Prawda to jedyna polityka na świecie. Wszystko inne to śmieci.”
Swami Wiwekananda tęsknił za wolnością polityczną Indii; ale myślał o wolnych Indiach w związku z ich służbą dla ludzkości. Wolne Indie zajęłyby należne im miejsce w zgromadzeniu narodów i wniosłyby istotny wkład w zaprowadzenie pokoju i dobrej woli dla ludzkości. Jego przesłanie było zarówno narodowe, jak i międzynarodowe.
Podczas gdy Swami Wiwekananda cieszył się relaksującą wycieczką statkiem z Madrasu do Kalkuty, komitet powitalny przygotowywał dla niego odpowiednie powitanie w indyjskiej metropolii, mieście, w którym się urodził. Parowiec zacumował w Budge Budge, a Swami i jego towarzysze przybyli pociągiem do Kalkuty 19 lutego 1897 roku. Przyjęcie było wspaniałe, entuzjastyczny tłum na stacji kolejowej, łuki triumfalne, niezaprzęgnięty powóz ciągnięty przez studentów i ogromny pochód z muzyką i pieśniami religijnymi. Do dyspozycji Swami oddano książęcą rezydencję na brzegu Gangesu.
28 lutego 1897 r. został oficjalnie przyjęty. Przewodniczył przyjęciu Raja Benoy Krishna Deb, a zgromadzeniu towarzyszyło pięć tysięcy osób. Jak zwykle Swami poprosił ludzi, aby powrócili do odwiecznej filozofii Upaniszad. Złożył również wzruszający hołd Ramakrysznie, „mojemu nauczycielowi, mojemu mistrzowi, mojemu bohaterowi, mojemu ideałowi, mojemu Bogu w życiu”. „Jeżeli cokolwiek w życiu osiągnąłem – mówił z głębokim uczuciem – „myślami, słowami lub czynami, jeśli z moich ust kiedykolwiek wyszło jedno słowo, które kiedykolwiek pomogło komukolwiek na świecie, nie należało ono do mnie; to było jego. Ale jeśli z moich ust spływały przekleństwa, jeśli wychodziła ze mnie nienawiść, to wszystko jest moje, a nie jego. Wszystko, co było słabe, było moje; wszystko, co było życiodajne, wzmacniające, czyste i święte, było jego natchnieniem, jego słowami i nim samym. Tak, moi przyjaciele, świat jeszcze nie poznał tego człowieka.” Kilka dni później wygłosił kolejny publiczny wykład na temat „Wedanta We Wszystkich Jej Fazach”.
Wkrótce po przybyciu Swami do Kalkuty obchodzono w Dakszineśwar rocznicę narodzin Śri Ramakryszny. W towarzystwie swoich braci uczniów Swami dołączył do święta. Chodził boso po świętej ziemi. Gdy odwiedzał świątynię, pokój Mistrza, Pańćawati i inne miejsca związane ze wspomnieniem Śri Ramakryszny, budziły się w nim głębokie emocje. Miejsce to było morzem ludzkich głów.
Swami powiedział do Giriśa, umiłowanego ucznia Mistrza: „Cóż, ależ jest różnica między tamtymi czasami a obecnymi!”
„Wiem” – odparł Girish – „ale pragnę zobaczyć więcej.”
Przez krótki czas Swami przebywał w dzień w pałacowym domu nad rzeką; noce spędzał jednak ze swoimi duchowymi braćmi w klasztorze Alambazar. Nie miał prawie żadnego odpoczynku. Ludzie przez cały czas napływali, aby złożyć mu wyrazy szacunku, wysłuchać jego wykładu o Wedancie lub po prostu go zobaczyć. Byli też ludzie, którzy przybyli, aby spierać się z nim w sprawach biblijnych i sprawdzać jego wiedzę.
Ale serce Swami było z wykształconą młodzieżą będącą w stanie kawalerskim, którą mógł szkolić do przyszłej pracy. Pragnął tchnąć w ich serca trochę swojego płonącego entuzjazmu. Chciał, aby stali się kaznodziejami jego „religii tworzącej człowieka”. Swami ubolewał nad fizyczną słabością indyjskiej młodzieży, potępiał ich wczesne małżeństwa i wyrzucał im ich brak wiary w siebie i w swoje narodowe ideały.
Pewnego dnia młody człowiek poskarżył się Swami, że nie może zrobić postępu w życiu duchowym. Oddawał cześć obrazom, idąc za radą jednego nauczyciela i starał się opróżnić swój umysł zgodnie z instrukcjami innego, ale wszystko to było bezowocne.
„Panie” – powiedział młody człowiek – „siedzę nieruchomo w medytacji, zamykam drzwi swojego pokoju i mam zamknięte oczy tak długo, jak mogę, ale nie znajduję spokoju umysłu. Czy możesz pokazać mi drogę?”
„Mój chłopcze”, odpowiedział Swami głosem pełnym kochającej sympatii, „jeśli przyjmiesz moje słowo, będziesz musiał przede wszystkim otworzyć drzwi swojego pokoju i rozejrzeć się dookoła, zamiast zamykać oczy. W twojej okolicy są setki biednych i bezradnych ludzi; musisz im służyć najlepiej, jak potrafisz. Będziesz musiał opiekować się i zaopatrywać chorych w żywność i lekarstwa. Będziesz musiał nakarmić tych, którzy nie mają nic do jedzenia. Będziesz musiał uczyć ignorantów. Moja rada jest taka, że jeśli chcesz mieć spokój umysłu, musisz służyć innym najlepiej, jak potrafisz.” Innego dnia znany profesor kolegium, który był uczniem Śri Ramakryszny, powiedział do Swami: „Mówisz o służbie, dobroczynności i czynieniu dobra dla świata; one przecież należą do domeny maji. Wedanta mówi, że celem człowieka jest osiągnięcie mukti, wyzwolenia, poprzez zerwanie łańcucha maji. Jaki jest pożytek z głoszenia kazań o rzeczach, które skupiają uwagę na sprawach doczesnych?”
Swami odpowiedział: „Czy idea mukti nie jest domeną maji? Czy Wedanta nie uczy, że Atman jest zawsze wolny? Dlaczego więc miałby dążyć do mukti?”
Przy innej okazji powiedział: „W czasie kiedy wędrowałem po całych Indiach, praktykując duchowe dyscypliny, spędziłem wiele dni w jaskiniach pogrążony w medytacji. Wiele razy chciałem zagłodzić się na śmierć, ponieważ nie mogłem osiągnąć mukti. Teraz nie mam pragnienia mukti. Nie dbam o to, dopóki jedna osoba we wszechświecie pozostaje w niewoli.”
Swami Wiwekananda często mawiał, że różne formy duchowej dyscypliny są szczególnie skuteczne w różnym wieku. W pierwszym okresie była to praktyka wyrzeczeń, w kolejnym kultywacja boskiej miłości; a w trzecim okresie była to wnikliwość filozoficzna, której towarzyszyło wyrzeczenie. Ale w dzisiejszych czasach, jak podkreślał, bezinteresowna służba innym, karma–joga, szybko przyniosłaby duchowe rezultaty. Dlatego zalecał dyscyplinę bezinteresownego działania. Szczególnie zalecał tę dyscyplinę dla Hindusów, ponieważ byli pod wpływem tamasu, inercji. Swami zdał sobie sprawę, że tylko kultywując radżas będą w stanie osiągnąć sattwę i osiągnąć wyzwolenie. Jeśli chodzi o niego, Swami znał już mukti poprzez urzeczywistnienie jedności z Brahmanem w nirvikalpa samadhi. Ale z woli Boga sprowadził się do świadomości świata zjawiskowego i żył jak bodhisattwa, poświęcając się dla dobra ludzkości.
Swami Wiwekananda miał największe trudności z nawróceniem niektórych swoich braci uczniów na swoją nową koncepcję religii, jej dyscyplinę i metody. Ci bracia uczniowie byli indywidualistami, pragnącymi osobistego zbawienia. Chcieli praktykować wyrzeczenia i pokuty, cieszyć się spokojną medytacją i prowadzić spokojne życie w oderwaniu od świata. Dla nich najpierw był Bóg, a potem świat. Przynajmniej w taki sposób rozumieli nauki Śri Ramakryszny. Ci młodzi mnisi myśleli, że dla tego, kto złożył śluby monastyczne, świat jest mają; dlatego wszelkie działania, łącznie z działalnością charytatywną i filantropijną ostatecznie wikłały człowieka w światowe życie.
Ale myśl Wiwekanandy płynęła innym kanałem. Śri Ramakryszna upomniał go kiedyś, aby obcował z Bogiem z otwartymi oczami, to znaczy przez służbę biednym, chorym, głodnym i nieświadomym. Podczas swoich dni wędrówki Swami widział na własne oczy cierpienie ludzi i odczuł bezgłośną prośbę Indii o pomoc. W Ameryce i Europie był świadkiem materialnego dobrobytu ludzi, dynamicznego życia społecznego i ogólnego postępu dokonanego dzięki nauce, technologii i organizacji działania. Wielokrotnie przypominał sobie słowa Ramakryszny: „Religia nie służy pustym żołądkom”.
Dlatego swoim braciom uczniom zwrócił uwagę, że idea osobistego wyzwolenia była niegodna tych, którzy nazywali siebie uczniami Ramakryszny, Wcielenia Boga. Sam fakt, że otrzymali łaskę Zbawiciela, powinien ich przekonać o ich własnym pewnym zbawieniu. Podkreślił, że ich obowiązkiem jest służenie innym będąc widzialnymi przejawami Boga. Powiedział, że chce stworzyć nową grupę mnichów, którzy złożyliby nie tylko tradycyjny ślub osobistego zbawienia, ale także nowy ślub służenia ludzkości.
Bracia uczniowie, którzy szanowali wyższą duchowość Wiwekanandy i okazywali mu wielką miłość jako temu specjalnie wybranemu przez Mistrza do kontynuowania jego pracy, byli mu posłuszni, nie zawsze zgadzając się z nim całym sercem. Tak więc na jego polecenie Swami Ramakrysznananda – który był opiekunem świątyni Śri Ramakryszny przez dwanaście długich lat po śmierci Mistrza, uważając jego kult za najwyższą duchową dyscyplinę, i nie opuszczając klasztorów w Baranagore i Alambazar nawet na jeden dzień – wyjechał do Madrasu, aby założyć centrum szerzenia Wedanty w południowych Indiach. Swami Akhandananda udał się do Murszidabad, aby prowadzić pomoc humanitarną wśród ludzi dotkniętych tam głodem. Swamis Abhedananda i Saradananda pojechali już do Ameryki.
Jeśli chodzi o samego siebie, Swami Wiwekananda nieustannie rozmawiał z ludźmi, ucząc ich Upaniszad i zachęcając ich do kultywowania wewnętrznej siły, która pochodzi z wiedzy o Bogu przebywającym we wszystkich ludzkich sercach. Wysiłek pracy i upał na równinach wkrótce wpłynęły na jego zdrowie. Za radą lekarzy udał się na krótki odpoczynek do Darjeeling w Himalajach i poczuł się nieco odświeżony. Po powrocie do Kalkuty ponownie poświęcił się pracy dydaktycznej.
Kilku młodych mężczyzn, zainspirowanych ognistymi słowami Swami, dołączyło do Zakonu. Czterech innych, którzy praktykowali dyscypliny w klasztorze pod przewodnictwem starszych Swami w czasie, gdy Wiwekananda przebywał za granicą, chciało teraz otrzymać formalną inicjację monastyczną od swojego wielkiego przywódcy. Jego bracia uczniowie wyrazili wahanie co do jednego z nich z powodu pewnych incydentów z jego przeszłego życia.
Wzbudziło to emocje Swami Wiwekanandy.”’Co to ma znaczyć?” – powiedział. „Jeżeli będziemy unikać grzeszników, kto inny ich zbawi? Zresztą sam fakt, że ktoś schronił się w klasztorze, chcąc wieść lepsze życie, pokazuje, że ma dobre intencje i musimy mu pomóc. Załóżmy, że człowiek jest zły i zdemoralizowany; jeśli nie możecie zmienić jego charakteru, to dlaczego założyliście mnisie szaty w kolorze ochry? Dlaczego podjęliście rolę nauczycieli?” Cała czwórka otrzymała inicjację monastyczną.
Dzień przed tą świętą ceremonią Swami mówił im tylko o chwale wyrzeczenia i służby. Powiedział: „Pamiętajcie, dla zbawienia swej duszy oraz dla dobra i szczęścia wielu na świecie rodzi się sannjasin. Aby poświęcić własne życie dla innych, aby ulżyć nędzy milionów rozdzierających powietrze swym płaczem, aby ocierać łzy z oczu wdów, aby pocieszać serca pogrążonych w żałobie matek, aby dostarczać sposobów i środków ignoranckim i przygnębionym masom do walki o byt i aby postawienie ich na własnych nogach, aby rozpowszechniać nauki pism świętych wszystkim bez różnicy, dla ich duchowego i materialnego dobra, aby obudzić śpiącego lwa Brahmana w sercach wszystkich istot przez wiedzę Wedanty – na świecie rodzi się sannjasin”. Zwracając się do swoich braci uczniów, Swami powiedział: „Pamiętajcie, że zrodziliśmy się dla osiągnięcia tego celu w życiu i za to oddamy nasze życie. Wstań i obudźcie się, podnieście i obudźcie innych, wypełnijcie swoją życiową misję, a osiągniecie najwyższy cel”. Następnie zwracając się do aspirantów do życia monastycznego powiedział: „Musicie wyrzec się wszystkiego. Nie możecie szukać pociechy lub przyjemności dla siebie. Musicie patrzeć na złoto i przedmioty pożądania jako truciznę, imię i sławę jako najpodlejszy brud, światową chwałę jako straszne piekło, pychę z urodzenia lub pozycję społeczną jako „grzeszne jak picie wódki”. Aby być nauczycielami swoich bliźnich i dla dobra świata, musicie osiągnąć wolność poprzez poznanie Jaźni”.
Z następującego zdarzenia można dowiedzieć się o głębi współczucia Swami. Wielu braci w Math uważało, że nie był zbyt wybredny w wyborze uczniów. Niemal każdy mógł otrzymać od niego duchową inicjację po małej prośbie, a niektórzy z nich później oddawali się niegodziwym uczynkom. Jeden z jego własnych uczniów zakonnych, Swami Nirmalananda, mówił mu o jego braku właściwego osądu i niemożności zrozumienia ludzkiej natury. Twarz Swami poczerwieniała z emocji. Wykrzyknął: „Co powiedziałeś? Myślisz, że nie rozumiem ludzkiej natury? O tych nieszczęsnych ludziach wiem nie tylko co zrobili w swoim obecnym życiu, ale także co zrobili w swoim poprzednim. Jestem w pełni świadomy tego, co będą robić w przyszłości. Dlaczego więc okazuję im życzliwość? Ci nieszczęśni ludzie pukali do wielu drzwi, aby uzyskać spokój ducha i słowo zachęty, ale wszędzie zostali odrzuceni. Jeśli ich odrzucę, nie będą mieli dokąd pójść.”
Można tu wspomnieć o innym wydarzeniu wskazującym na czułe i współczujące serce Swami Wiwekanandy. Pewnego dnia był zaangażowany w nauczanie ucznia Wed z zawiłym komentarzem Sayanacharji, kiedy przybył Giriś Ćandra Ghosz, wielki bengalski dramaturg i bliski uczeń Śri Ramakryszny. Drażniąc go, Swami powiedział, zwracając się do niego jego rodzinnym imieniem: „Cóż, G.C., spędziłeś całe swoje życie z Kryszną i Wisznu. Jesteś całkiem dziewiczy w kwestii Wed i innych pism”.
Giriś Ćandra przyznał się do nieznajomości pism i powiedział: „Chwałą Śri Ramakrysznie, ucieleśnieniu Wed!”.
Jako adept wiedzy o ludzkiej naturze, Giriś doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Swami Wiwekananda, pomimo głoszenia surowej filozofii Vedanty, miał niezwykle czułe serce. Chciał ujawnić uczniowi tę stronę natury Swami i zaczął malować, swoim zwykłym poetyckim językiem, rozdzierający serce obraz nieszczęść narodu indyjskiego – głodu mas, upokorzenia hinduskich kobiet, złego stanu zdrowia i ogólnego cierpienia ludzi na całym świecie. Nagle, zwracając się do Swami, powiedział: „Teraz proszę powiedz mi, czy twoje Wedy uczą nas, jak zaradzić temu stanowi rzeczy?”.
Podczas słuchania słów przyjaciela, Swami ledwo mógł stłumić swoje emocje. W końcu złamały one wszelkie granice i wybuchnął płaczem.
Zwracając uwagę ucznia Swami na wielkiego przywódcę, Giriś Ćandra powiedział: „Być może zawsze podziwiałeś intelekt swojego nauczyciela. Teraz widzisz jego wielkie serce.”
1 maja 1897 r. Swami Wiwekananda zwołał spotkanie zakonnych i świeckich wielbicieli Śri Ramakryszny w domu bliskiego ucznia Mistrza, Balarama Bose, w celu ustanowienia jego pracy na zorganizowanej podstawie. Powiedział im, że porównując społeczeństwo hinduskie ze społeczeństwem amerykańskim, był przekonany, że brak ducha organizacyjnego jest jedną z największych wad hinduskiego charakteru. Wiele inteligencji i energii Hindusów zużywano bez żadnych owocnych rezultatów. Przypomniał om także jak buddyzm rozprzestrzenił się zarówno w Indiach, jak i za granicą poprzez organizacje buddyjskie. Dlatego poprosił o współpracę uczniów Śri Ramakryszny, zarówno monastycznych jak i prowadzących życie rodzinne, w celu zorganizowania działań edukacyjnych, filantropijnych i religijnych, które już zainaugurował, ale które dotychczas były prowadzone w niesystematyczny sposób. Co więcej, Swami oświadczył, że w kraju takim jak Indie, w jego obecnym stanie rozwoju, nie byłoby mądre tworzenie organizacji na zasadach demokratycznych, w której każdy członek miałby równy głos, a decyzje byłyby podejmowane zgodnie z głosem większość. Zasady demokratyczne można było zastosować później, kiedy wraz z upowszechnieniem się edukacji ludzie nauczyliby się poświęcać indywidualne interesy i osobiste uprzedzenia dla dobra publicznego. Dlatego, powiedział Swami, organizacja powinna być na razie pod przywództwem „dyktatora”, którego władzy wszyscy muszą być posłuszni. Z czasem zacznie kierować się opinią i zgodą innych. Co więcej, on sam działał tylko jako sługa wspólnego Mistrza, podobnie jak wszyscy inni.
Swami Wiwekananda zaproponował obecnym członkom, aby Stowarzyszenie „nosiło imię tego, w którego imieniu staliśmy się sannjasinami, biorąc którego za swój ideał prowadzicie życie w rodzinie i którego święte imię, wpływ i nauki w ciągu dwunastu lat od jego odejścia rozprzestrzeniły się w tak niewyobrażalny sposób zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie.” Wszyscy członkowie entuzjastycznie przyjęli propozycję Swami i powstało Stowarzyszenie Misja Ramakryszny.
Celem Stowarzyszenia było szerzenie prawd, które Ramakryszna dla dobra ludzkości głosił i nauczał przykładem własnego życia, oraz pomaganie innym w realizacji ich w praktyce dla ich fizycznego, umysłowego i duchowego postępu.
Obowiązkiem Stowarzyszenia było kierowanie, we właściwym duchu, działalnością ruchu zapoczątkowanego przez Śri Ramakrysznę w celu ustanowienia braterstwa pomiędzy wyznawcami różnych religii, wiedząc, że wszystkie z nich są tak wieloma formami jednej nieśmiertelnej Wiecznej Religii.
Jej metody działania miały polegać na: a) kształceniu ludzi tak, aby byli oni kompetentni do nauczania takiej wiedzy i nauk, które sprzyjają materialnemu i duchowemu dobru mas; b) promowaniu i wspieraniu sztuki i przemysłu; (c) wprowadzeniu i rozpowszechnieniu wśród ludzi idei Wedanty i innych idei objaśnionych w życiu Śri Ramakryszny.
Stowarzyszenie Misja Ramakryszny miało mieć dwa departamenty działania: indyjski i zagraniczny. Ci pierwsi, poprzez odosobnienia i klasztory założone w różnych częściach Indii, mieli szkolić takich mnichów i ludzi prowadzących życie rodzinne, którzy byliby skłonni poświęcić swoje życie nauczaniu innych. Ci drudzy mieli wysyłać wyszkolonych członków Zakonu do krajów poza Indiami, aby założyli tam ośrodki głoszenia Wedanty, aby zacieśnić relacje i lepsze zrozumienie między Indiami a obcymi krajami.
Cele i ideały Stowarzyszenia Misja Ramakryszny, jako czysto duchowe i humanitarne, nie miały nic wspólnego z polityką.
Swami Wiwekananda musiał odczuwać wielką wewnętrzną satysfakcję po założeniu Stowarzyszenia. Jego wizja posługiwania się religią poprzez głowę, serce i ręce dla dobra człowieka została zrealizowana. Nie znalazł żadnego istotnego konfliktu między nauką, religią, sztuką i przemysłem. Wszystko można było wykorzystać do oddawania czci Bogu. Bogu można było służyć zarówno przez Jego różnorodne przejawy, jak i przez kontemplację Jego niedualnego aspektu. Co więcej, tak jak wielkie serce Ramakryszny ogarnęło swoją miłością całą ludzkość, tak też Misja Ramakryszny zobowiązała się promować braterstwo między różnymi wyznaniami, ponieważ ich harmonia stanowiła Odwieczną Religię.
Swami Wiwekananda, Generalny Prezydent, mianował Brahmanandę i Joganandę Prezydentem i Wiceprezydentem centrum w Kalkucie. W domu Balarama organizowano cotygodniowe spotkania, aby omawiać Upaniszady, Bhagawadgitę, pisma Wedanty i ogólnie tematy religijne.
Nawet teraz Swami Wiwekananda nie był w stanie całkowicie przekonać niektórych swoich braci uczniów do swojej nowej koncepcji religii, a mianowicie wielbienia Boga poprzez służbę człowiekowi. Słyszeli, jak Śri Ramakryszna raz po raz wypowiadał się przeciwko nauczaniu, nadmiernemu studiowaniu pism świętych i działalności charytatywnej oraz nawoływał aspirantów, aby wzmocnili swoją miłość do Boga poprzez modlitwę i medytację w samotności. Dlatego uważali, że działalność Wiwekanandy na Zachodzie jest niezgodna z naukami Mistrza. Jeden z nich powiedział wprost do Swami: „Nie nauczałeś nauk naszego Mistrza w Ameryce; głosiłeś swoje nauki.” Swami odpowiedział równie dosadnie: „Niech ludzie najpierw mnie zrozumieją; wtedy zrozumieją Śri Ramakrysznę”.
Pewnego razu Swami Wiwekananda poczuł, że niektórzy z tych braci uczniów chcieli stworzyć wąską sektę w imieniu Ramakryszny i przekształcić Ramakryszna Math w kult Świątyni, gdzie działalność religijna skupiałaby się wyłącznie na nabożnej muzyce, oddawaniu czci i modlitwie. Jego słowa uderzyły w nich jak bomba. Zapytał ich, skąd wiedzieli, że jego idee nie są zgodne z poglądami Śri Ramakryszny. „Czy chcecie”, powiedział, „zamknąć Sri Ramakrysznę, ucieleśnienie nieskończonych idei, w swoich własnych granicach? Przełamię te granice i rozprzestrzenię jego szerokim przekazem po całym świecie. Nigdy nie nakazał mi, bym wprowadzał jego kult i tym podobne.”
Czyż wciąż i na nowo nie było demonstrowane Wiwekanandzie, że Śri Ramakryszna stał za nim we wszystkich jego działaniach? Wiedział, że jedynie dzięki łasce Mistrza wyszedł triumfalnie ze wszystkich prób, czy to na pustkowiu Indii, czy na ruchliwych ulicach Chicago.
„Śri Ramakryszna” – kontynuował Swami – „jest daleko większy niż wyobrażają to sobie uczniowie. Jest ucieleśnieniem nieskończonych duchowych idei, zdolnych do rozwoju na nieskończone sposoby… Jedno spojrzenie jego łaskawych oczu może w jednej chwili stworzyć sto tysięcy Wiwekanand. Jeśli w zamian zdecyduje on teraz, by pracować przeze mnie, czyniąc mnie swoim narzędziem, mogę tylko pokłonić się jego woli.”
Wiwekananda bardzo uważał, aby nie wkradł się sentymentalizm i ciasnota w takiej czy innej formie, gdyż nienawidził ich z głębi serca.
Ale sprawy doszły do punktu kulminacyjnego pewnego dnia w domu Balarama w Kalkucie, kiedy Swami Jogananda, brat–uczeń, którego Śri Ramakryszna wskazał jako należącego do jego „wewnętrznego kręgu” wielbicieli, powiedział, że Mistrz kładł nacisk wyłącznie na bhakti dla duchowych poszukiwaczy i że działalność filantropijna, organizacje, domy służby dla dobra publicznego i praca patriotyczna były własnymi osobliwymi pomysłami Swami Wiwekanandy, rezultatem jego zachodniej edukacji i podróży po Europie i Ameryce.
Swami z początku odpowiedział swemu bratu z pewnym rodzajem szorstkiego humoru. Powiedział: „Co ty wiesz? Jesteś ignorantem… Co rozumiesz z religii? Jesteś dobry tylko w modlitwie ze złożonymi rękoma: „O Panie! jak piękny jest Twój nos! Jak słodkie są Twoje oczy!” i wszystkie takie bzdury…. I myślisz, że twoje zbawienie jest zapewnione, a Śri Ramakryszna przyjdzie w ostatniej godzinie i zabierze cię za rękę do najwyższego nieba! Studiowanie, publiczne nauczanie i wykonywanie prac humanitarnych to według ciebie maja, ponieważ kiedyś powiedział do kogoś: „Najpierw szukaj i znajdź Boga; czynienie dobra światu jest arogancją!” Jakby Bóg był tak łatwą rzeczą do osiągnięcia! Jakby On był takim głupcem, aby stać się zabawką w rękach imbecyla!”
’Myślisz, że zrozumiałeś Śri Ramakrysznę lepiej niż ja! Myślisz, że dźńana to sucha wiedza, którą można osiągnąć pustynną ścieżką, zabijając najczulsze zdolności serca! Wasza bhakti jest sentymentalnym nonsensem, który czyni człowieka bezsilnym. Chcesz nauczać Śri Ramakryszny tak, jak go zrozumiałeś, a to bardzo mało! Ręce przy sobie! Kogo obchodzi twój Ramakryszna? Kogo obchodzi twoje bhakti i mukti? Kogo obchodzi, co mówią twoje pisma? Pójdę radośnie do tysiąca piekieł, jeśli uda mi się obudzić moich rodaków pogrążonych w tamasie, aby stanęli na własnych nogach i stali się ludźmi natchnionymi duchem karma–jogi. Nie jestem zwolennikiem Ramakryszny ani nikogo innego, ale tylko tego, który służy i pomaga innym, nie troszcząc się o własną bhakti i mukti!”
Głos Swami był zdławiony emocjami, jego ciało drżało, a oczy błyszczały ogniem. Szybko przeszedł do sąsiedniego pokoju. Kilka chwil później kilku jego braci uczniów weszło do pokoju i zastało go pogrążonego w medytacji, ze łzami spływającymi z jego na wpół przymkniętych oczu. Po prawie godzinie Swami wstał, umył twarz i dołączył do swoich duchowych braci w salonie. Jego rysy wciąż nosiły ślady gwałtownej burzy, przez którą właśnie przeszedł; ale odzyskał spokój. Powiedział im łagodnie:
„Kiedy człowiek osiąga bhakti, jego serce i nerwy stają się tak miękkie i delikatne, że nie może znieść nawet dotyku kwiatu!… Nie mogę długo myśleć ani mówić o Śri Ramakrysznie, nie będąc przytłoczonym. Dlatego zawsze staram się związać się żelaznymi łańcuchami dźńany, ponieważ moja praca dla mojej ojczyzny jest wciąż niedokończona, a moje przesłanie dla świata nie w pełni doręczone. Tak więc, gdy tylko odkrywam, że te uczucia bhakti próbują się podnieść i zmieść mnie z nóg, mocno je zagłuszam i staję się stanowczy i nieugięty poprzez przywołanie surowej dźńany. Och, mam pracę do wykonania! Jestem niewolnikiem Ramakryszny, który zostawił mi swoją pracę i nie da mi spokoju, dopóki jej nie dokończę. I och, jak mam o nim mówić? Och, jest moją miłością!”
Znowu miał wejść w ekstatyczny nastrój, kiedy Swami Jogananda i inni zmienili rozmowę, zabrali go na dach na spacer i próbowali zająć jego umysł błachą rozmową. Czuli, że najgłębsza dusza Wiwekanandy została pobudzona i przypomnieli sobie słowa Mistrza, że w dniu, w którym Naren dowie się, kim jest, przestanie żyć w tym ciele. Tak więc od tego dnia bracia uczniowie nie krytykowali już ponownie metody Swami, wiedząc doskonale, że tylko Mistrz pracował przez niego.
Z tego wydarzenia widać, jak Wiwekananda w głębi swego serca rozkoszował się bhakti, miłością do Boga. Ale w swoich publicznych wystąpieniach nakłaniał Hindusów do kontrolowania swojej emocjonalności; kładł nacisk na studiowanie Wedanty, ponieważ widział w niej królewski środek wzmacniający ich. Idąc dalej zalecał swoim rodakom zarówno pracę fizyczną, jak i duchową, badania naukowe i służbę ludziom. Misją Wiwekanandy było tchnięcie energii i wiary w naród „cierpiących na niestrawność” pod wpływem ich własnego sentymentalizmu. Pragnął we wszystkich dziedzinach działalności obudzić to surowe wzniesienie ducha, który budzi bohaterstwo.
Podobnie jak w przypadku jego Mistrza, naturalną tendencją umysłu Wiwekanandy było zaabsorbowanie kontemplacją Absolutu. Znów, podobnie jak Śri Ramakryszna, musiał siłą sprowadzić swój umysł do świadomości świata, aby służyć ludziom. W ten sposób zachował równowagę między palącą miłością Absolutu a nieodpartym wezwaniem cierpiącej ludzkości. A tym, co sprawia, że Swami Wiwekananda jest świętym patriotą współczesnych Indii, a jednocześnie czyni go drogim dla Zachodu, jest to, że w czasach, gdy musiał dokonać wyboru między tymi dwoma, zawsze wezwanie cierpiącej ludzkości wygrywało. Radośnie poświęcał błogość samadhi dla złagodzenia cierpienia ludzi. Duch Swami działał jak zaraza na jego braci uczniów. Jeden z nich, Akhandananda, jak wspomniano wcześniej, karmił i pielęgnował cierpiących głód w Murshidabad w Bengalu; inn, Trigunatita, w 1897 otworzył ośrodek pomocy dla głodująch w Dinajpur. Inne ośrodki powstały w Deoghar, Dakszineśwarze i Kalkucie.
Swami Wiwekananda był zachwycony, widząc szczęśliwy początek swojej pracy w Indiach. Do Mary Hale pisał 9 lipca 1897 r.:
„W mojej głowie płonął tylko jeden pomysł – uruchomić machinę do podnoszenia indyjskich mas, i do pewnego stopnia mi się to udało.
Ucieszyłoby to twoje serce gdybyś widziała, jak moi chłopcy pracują pośród głodu, chorób i nędzy – opiekując się przy łożu pariasem dotkniętym cholerą i karmiąc głodną ćandalę, a Bóg zsyła pomoc mi, im, i dla wszystkich… On jest ze mną, Ukochany, i był, kiedy byłem w Ameryce, w Anglii, kiedy włóczyłem się po nieznanych miejscach w Indiach. Co mnie obchodzi, co mówią inni? Niemowlęta – nie wiedzą lepiej. Co? Ja, który urzeczywistniłem Ducha i próżność wszystkich ziemskich nonsensów mam zostać zepchnięty z mojej ścieżki przez paplaninę dzieci? Czy tak wyglądam?… Czuję, że moje zadanie zostało wykonane – zostały jeszcze najwyżej trzy lub cztery lata życia…. Straciłem wszelkie pragnienie mojego zbawienia. Nigdy nie chciałem ziemskich przyjemności. Muszę zobaczyć moją maszynę w dobrym stanie technicznym, a potem, wiedząc na pewno, że włączyłem dźwignię dla dobra ludzkości, przynajmniej w Indiach, której żadna siła nie może cofnąć, będę spał, nie dbając o to, co będzie dalej.
I niech się na nowo narodzę i cierpię tysiące nieszczęść, abym mógł czcić jedynego Boga, który istnieje, jedynego Boga, w którego wierzę, sumę wszystkich dusz. A przede wszystkim mój Bóg bezbożny, mój Bóg nieszczęśliwy, mój Bóg biedny wszystkich ras, wszystkich gatunków, jest szczególnym przedmiotem mojej czci.”