(Uczniem jest Śaratćandra Ćakrawarty, który opublikował swoje zapisy w bengalskiej książce Swami–Śiszja–Samwāda, składającej się z dwóch części. Niniejsza seria „Rozmów i dialogów” jest poprawionym tłumaczeniem tej książki. Pięć dialogów z tej serii ukazało się już w Tomie Piątym)
[Miejsce: Kalkuta, dom zmarłego Babu Prijanatha Mukhopadhjaja, Baghbazar. Rok: 1897.]
Minęły trzy lub cztery dni, odkąd Swamidźi postawił stopę w Kalkucie (20 lutego 1897 r.) po swoim pierwszym powrocie z Zachodu. Radość wielbicieli Śri Ramakryszny nie zna granic gdy po długim czasie cieszą się jego świętą obecnością. A zamożni spośród nich uważają się za błogosławionych, mogąc serdecznie zaprosić Swamidźi do swoich domów. Dziś po południu Swamidźi otrzymał zaproszenie do domu Śridźut Prijanath Mukhopadhjaja, wielbiciela Śri Ramakryszny, w Radźballabhpara w Baghbazar. Otrzymawszy tę wiadomość, wielu wielbicieli zebrało się dziś w jego domu.
Uczeń również, poinformowany o tym ze źródeł pośrednich, dotarł do domu pana Mukherdźi około godziny 14:30. Nie poznał jeszcze Swamidźi. Miało to więc być jego pierwsze spotkanie ze Swami.
Gdy uczeń tam dotarł, Swami Turijananda zabrał go do Swamidźi i przedstawił. Po powrocie do Math Swami już o nim słyszał, po przeczytaniu Hymnu o Śri Ramakrysznie skomponowanego przez tego ucznia.
Swamidźi dowiedział się również, że uczeń odwiedzał Nag Mahāśaja, czołowego wielbiciela Śri Ramakryszny.1
Kiedy uczeń upadł przed nim na twarz w pozdrowieniu i zajął swoje miejsce, Swamidźi zwrócił się do niego w Sanskrycie i zapytał o Nag Mahaśaja i jego zdrowie, po czym odnosząc się do jego nadludzkiego wyrzeczenia, nieograniczonej miłości do Boga i pokory, powiedział:
„वयं तत्त्वान्वेषात् हता मधुकर त्वं खलु कृती।”
(Słowa skierowane przez króla Duszjantę do pszczoły, która dokuczała Śakuntali rzucając się na jej usta – Śākuntalam Kalidasy.) „Jesteśmy zgubieni przez naszą próżną pogoń za rzeczywistością, podczas gdy ty, o pszczółko, rzeczywiście jesteś obdarzona sukcesem!”
Następnie poprosił ucznia, aby wysłał te słowa Nag Mahaśaji. Następnie, uznając rozmowę z uczniem w tłumie za dość niewygodną, zawołał go i Swami Turijanandę do małego pokoju na zachodzie i zwracając się do ucznia, zaczął recytować te słowa z Wiwekaćudāmani (43):
मा भैष्ट विद्वंस्त्व नास्त्यपायः
संसारसिन्धोस्तरणेsस्त्युपायः।
येनैव याता यतयोsस्य पारं
तमेव मार्गं तव निर्दिशामि।।– „O mądry, nie bój się, nie musisz zginąć. Istnieją sposoby na przekroczenie oceanu tego cyklu narodzin i śmierci. Pokażę ci tę samą drogę, którą święci mężowie wyrzeczenia przeprawili się przez ten ocean”. Następnie poprosił go o przeczytanie dzieła Āćārji Śankary zatytułowanego Wiwekaćudāmani.
Po tych słowach uczeń zaczął się zastanawiać. Czy Swami dał w ten sposób do zrozumienia, że pożądana jest jego własna formalna inicjacja? Uczeń był wówczas zagorzałym ortodoksem i Wedantystą. Nie podjął jeszcze decyzji w sprawie adopcji Guru i był oddanym zwolennikiem Warnāśramy, czyli obrzędów kastowych.
Podczas gdy poruszane były różne tematy, wszedł mężczyzna i oznajmił, że pan Narendranath Sen, redaktor „The Mirror”, przybył na rozmowę ze Swamidźi. Swamidźi poprosił dostarczyciela tej wiadomości, aby wprowadził go do tego małego pokoju. Przyszedł Narendra Babu i zajmując tam miejsce, przedstawił różne tematy dotyczące Anglii i Ameryki. W odpowiedzi na jego pytania Swamidźi powiedział: „Nigdzie na świecie nie można znaleźć drugiego narodu takiego jak Amerykanie, tak hojnego, o szerokich horyzontach, gościnnego i tak szczerze chętnego do przyjęcia nowych idei”. „Gdziekolwiek w Ameryce została wykonana praca” – kontynuował – „nie została wykonana dzięki mojej mocy. Naród amerykański zaakceptował idee Wedanty, ponieważ mają tak dobre serca”. Odnosząc się do Anglii, powiedział: „Nie ma na świecie narodu tak konserwatywnego jak Anglicy. Nie lubią tak łatwo akceptować żadnych nowych idei, ale jeśli dzięki wytrwałości uda się im kiedyś przekonać do zrozumienia jakiejkolwiek idei, nigdy i za wszelką cenę jej nie porzucą. Tak zdecydowanej determinacji nie znajdziesz u żadnego innego narodu. Dlatego zajmują oni czołową pozycję na świecie pod względem władzy i cywilizacji.
Następnie oświadczając, że gdyby udało się pozyskać wykwalifikowanych kaznodziejów, istniałoby większe prawdopodobieństwo, że dzieło Wedanty zostanie na stałe zadomowione w Anglii niż w Ameryce, kontynuował: „Położyłem jedynie podwaliny pod dzieło. Jeśli przyszli kaznodzieje pójdą moją drogą, z czasem można zrobić dobrą pracę.”
Narendra Babu zapytał: „Jakie perspektywy na przyszłość rysuje się dla nas głoszenie religii w ten sposób?”
Swamidźi powiedział: „W naszym kraju istnieje tylko religia Wedanty. Można powiedzieć, że w porównaniu z cywilizacją zachodnią nie mamy prawie nic innego. Ale przez głoszenie tej uniwersalnej religii Wedanty, religii, która daje równe prawa aby zdobyć duchowość dla ludzi wszystkich wyznań i ścieżek praktyk religijnych, cywilizowany Zachód dowiedziałby się jak wspaniały poziom duchowości rozwinął się kiedyś w Indiach i że on nadal istnieje. Studiując tę religię, narody Zachodu będą nas darzyć coraz większym szacunkiem i sympatią. One już w pewnym stopniu wzrosły. W ten sposób, jeśli zyskamy ich prawdziwą sympatię i szacunek, nauczymy się od nich nauk mających wpływ na nasze życie materialne, tym samym lepiej przygotowując się do walki o lepsze życie. Z drugiej strony, ucząc się od nas tej Wedanty, będą mogli zapewnić sobie duchowy dobrobyt.
Narendra Babu zapytał: „Czy istnieje jakakolwiek nadzieja na nasz postęp polityczny dzięki tego rodzaju wzajemnej wymianie?”
Swamidźi powiedział: „Oni (ludzie z Zachodu) są dziećmi wielkiego bohatera Wiroćany!2 Ich moc sprawia, że pięć żywiołów gra w ich rękach jak marionetki. Jeśli wy, ludzie, wierzycie, że w przypadku konfliktu z nimi uzyskamy wolność poprzez stosowanie tych materialnych sił, to jesteście w głębokim błędzie. Tak jak mały kawałek kamiennych figur wobec Himalajów, tak różnimy się od nich umiejętnością użycia tych sił. Czy wiesz, jaki jest mój pomysł? Głosząc głęboką tajemnicę religii Wedanty w świecie zachodnim, przyciągniemy sympatię i szacunek tych potężnych narodów, utrzymując na zawsze pozycję ich nauczyciela w sprawach duchowych, a oni pozostaną naszymi nauczycielami we wszystkich sprawach materialnych. W dniu w których oddamy to co duchowe w ich ręce, a nasi rodacy będą siedzieć u stóp Zachodu, aby uczyć się religii, tego dnia rzeczywiście narodowość tego upadłego narodu wymrze i zniknie na dobre. Nic nie będzie z wołania przed nimi dniem i nocą: „Dajcie mi to albo daj mi tamto. Kiedy wzrośnie połączenie oparte na sympatii i szacunku między obydwoma narodami dzięki tej relacji opartej na wzajemnej wymianie, nie będzie już potrzeby tych hałaśliwych krzyków. Zrobią wszystko sami. Wierzę, że przez kultywowanie religii i szerszemu rozpowszechnieniu Wedanty, zarówno ten kraj jak i Zachód ogromnie zyskają. Dla mnie uprawianie polityki jest w porównaniu z tym środkiem drugorzędnym. Oddam życie, aby w praktyce realizować tę wiarę. Jeśli w cokolwiek wierzysz w inny sposób osiągnięcia dobra Indii, cóż, możesz dalej pracować po swojemu”.
Narendra Babu wkrótce wyszedł, wyrażając swoją bezwarunkową zgodę z ideami Swamidźi. Uczeń, słysząc powyższe słowa Swamidźi, ze zdumieniem kontemplował jego świetliste rysy niezmiennym spojrzeniem.
Kiedy Narendra Babu odszedł, na rozmowę ze Swamidźi przyszedł entuzjastyczny kaznodzieja należący do stowarzyszenia ochrony krów. Ubrany był prawie jak Sannjasin, jeśli nie całkowicie – z turbanem Gerua na głowie; najwyraźniej był Hindusem z północy kraju. Na zapowiedź tego kaznodziei chroniącego krowy, Swamidźi wyszedł do salonu. Kaznodzieja pozdrowił Swamidźi i podarował mu zdjęcie matki–krowy. Swamidźi wziął je do ręki i podając do stojącego obok, rozpoczął następującą rozmowę z kaznodzieją:
Swamidźi: Jaki jest cel twojego stowarzyszenia?
Kaznodzieja: Chronimy matki–krowy w naszym kraju przed rękami rzeźnika. W niektórych miejscach zakładano przychodnie dla krów, w których leczono chore, zniedołężniałe krowy–matki lub te zakupione od rzeźników.
Swamidźi: To naprawdę bardzo dobrze. Jakie jest źródło Twoich dochodów?
Kaznodzieja: Praca stowarzyszenia jest kontynuowana jedynie dzięki darom łaskawie złożonym przez wielkich ludzi takich jak ty.
Swamidźi: Jaką kwotę teraz odłożyłeś?
Kaznodzieja: Społeczność handlarzy z Marwari jest szczególnym zwolennikiem tej pracy. Przekazali dużą kwotę na ten szczytny cel.
Swamidźi: W środkowych Indiach wybuchł teraz straszliwy głód. Rząd Indii opublikował listę zgonów dziewięciu lakh zagłodzonych ludzi. Czy wasze społeczeństwo zrobiło cokolwiek, aby udzielić pomocy w czasach głodu?
Kaznodzieja: Nie pomagamy w czasie głodu i innych nieszczęść. To stowarzyszenie zostało założone wyłącznie w celu ochrony krów–matek.
Swamidźi: Podczas głodu, kiedy miliony ludzi, waszych braci i sióstr, wpadło w paszczę śmierci, nie uważaliście za swój obowiązek, mimo posiadania środków, pomóc im w tej straszliwej klęsce za pomocą żywności!
Kaznodzieja: Nie. Ten głód wybuchł w wyniku karmy ludzi, ich grzechów. Jest to przypadek „jaka karma, taki owoc”.
Słysząc słowa kaznodziei, w wielkich oczach Swamidźi pojawiły się jakby iskry ognia; jego twarz się zarumieniła. Stłumił jednak swoje uczucia i powiedział: „Dla tych stowarzyszeń, które nie współczują ludziom i nawet widząc jak ich bracia umierają z głodu, nie dają im garści ryżu, aby ratować im życie, rozdając jednocześnie stosy żywności, aby ratować ptaki i zwierzęta, nie mam dla nich najmniejszej sympatii i nie wierzę, aby społeczeństwo czerpało z nich cokolwiek dobrego. Jeśli odwołujesz się do karmy, mówiąc, że ludzie umierają przez swoją karmę, wówczas staje się ustalonym faktem to, że nie ma sensu próbować ani walczyć o nic na tym świecie; a twoja praca na rzecz ochrony zwierząt nie jest wyjątkiem. Również w twojej sprawie można powiedzieć – matki–krowy poprzez własną Karmę wpadają w ręce rzeźników i umierają i nie musimy nic w tej sprawie robić”.
Kaznodzieja był trochę zawstydzony i powiedział: „Tak, to prawda, co mówisz, ale Śāstry mówią, że krowa jest naszą matką”.
Swamidźi z uśmiechem powiedział: „Tak, rozumiem, że krowa jest naszą matką. Kto inny mógłby urodzić tak utalentowane dzieci?”
Kaznodzieja z górnego kraju nie wypowiadał się więcej na ten temat; być może nie rozumiał sensu przejmującej kpiny ze strony Swamidźi. Powiedział Swamidźi, że błaga go o coś w zamian za dobra społeczne.
Swamidźi: Jestem Sannjasinem, fakirem. Gdzie znajdę dość pieniędzy, żeby ci pomóc? Ale jeśli kiedykolwiek dostanę pieniądze w swoje posiadanie, najpierw wydam je na służbę człowiekowi. Człowiek jest pierwszym, który ma zostać ocalony; należy zapewnić mu pożywienie, edukację i duchowość. Jeżeli po wykonaniu tego wszystkiego zostaną jakieś pieniądze, dopiero wtedy to co zostanie będzie przekazane waszemu stowarzyszeniu.
Po tych słowach kaznodzieja odszedł i pozdrowił Swamidźi. Wtedy Swamidźi zaczął do nas mówić: „Co za słowa! Mówi, że ludzie umierają z powodu swojej Karmy, więc po co okazywać im jakąkolwiek dobroć! Jest to niezbity dowód na to, że kraj popadł w ruinę! Czy widzicie jak bardzo nadużywano teorii Karmy w waszym Hinduizmie? Ci, którzy są ludźmi, a mimo to nie mają w sercu uczuć do człowieka, cóż, czy takich w ogóle można uważać za ludzi?” Kiedy wypowiadał te słowa, całe ciało Swamidźi zdawało się drżeć z bólu i żalu.
Następnie, paląc, Swamidźi powiedział do ucznia: „No cóż, odwiedź mnie ponownie”.
Uczeń: Gdzie się zatrzymasz, proszę pana? Może zamieszkałabyś w domu jakiegoś bogacza. Czy pozwoli mi tam być?
Swamidźi: Obecnie będę mieszkał albo w Alambazar Math, albo w domku ogrodowym Gopala Lal Seala w Kossipore. Możesz przyjechać w dowolne miejsce.
Uczeń: Panie, bardzo chciałbym porozmawiać z tobą w samotności.
Swamidźi: W porządku. Przyjdź któregoś wieczoru. Będziemy mówić dużo o Wedancie.
Uczeń: Proszę pana, słyszałem, że przybyło z panem kilku Europejczyków i Amerykanów. Czy nie obrażą się na mój strój i mowę?
Swamidźi: Oni też są ludźmi, a ponadto są oddani religii Wedanty. Chętnie z Tobą porozmawiają.
Uczeń: Panie, Wedanta mówi o pewnych charakterystycznych kwalifikacjach swoich aspirantów; jak mogły one przejawić się w twoich zachodnich uczniach? Śastry mówią: ten, który studiował Wedy i Wedantę, który formalnie odpokutował za swoje grzechy, który wykonał wszystkie codzienne i okazjonalne obowiązki zalecane w pismach świętych, który powściągliwy jest w jedzeniu i ogólnym postępowaniu, a zwłaszcza kto osiąga sukces w czterech specjalnych sadhanach (dyscyplinach wstępnych), tylko on ma prawo do praktyki Wedanty. Twoi zachodni uczniowie w pierwszej kolejności nie są Brahminami, a poza tym są niedbali w kwestii odpowiedniego jedzenia i ubioru; jak mogli zrozumieć system Wedanty?
Swamidźi: Kiedy z nimi porozmawiasz, od razu będziesz wiedział, czy zrozumieli Wedantę, czy nie.
Być może Swamidźi mógł teraz zobaczyć, że uczeń był sztywno oddany zewnętrznym zasadom ortodoksyjnego Hinduizmu. Następnie Swamidźi, otoczony przez kilku wielbicieli Śri Ramakryszny, udał się do domu Śridźut Balaram Basu z Baghbazar. Uczeń kupił książkę Wiwekaćudāmani w Bat–tala i udał się do swojego domu w Dardźipara.
Przypisy:
- Durgaćaran Nag, wielki święty i doskonała dusza, żyjący jako gospodarz, który w cudowny sposób odzwierciedlił w swoim życiu – na wielu jego etapach – wielkość Mistrza, Śri Ramakryszny. ↩︎
- W starożytnej tradycji indyjskiej Wiroćana był pierwszym wielkim królem Asurów, posiadającym nadprzyrodzone moce. Niedawne badania mitologii asyryjskiej dowodzą istnienia w historii asyryjskiej tradycji o takim królu, zwanym w niektórych starożytnych uogólnieniach Berosusem. ↩︎