Od maja 1897 do końca tego roku Swami dużo podróżował i wykładał w północnych Indiach. Lekarze doradzili mu, aby jak najszybciej udał się do Almory, gdzie powietrze było suche i chłodne i gdzie został zaproszony przez wybitnych ludzi z północnych Indii by udzielić wykłady na temat hinduizmu. W towarzystwie niektórych swoich braci uczniów i własnych uczniów opuścił Kalkutę, a później dołączyli do niego państwo Sievers, panna Müller i Goodwin.
W Lucknow zgotowano mu serdeczne powitanie. Widok Himalajów w Almorze przyniósł mu wewnętrzny spokój i napełnił jego umysł duchem oderwania i uniesienia, którego symbolem są te wielkie góry. Ale jego spokój został na chwilę zakłócony, gdy otrzymał listy od amerykańskich uczniów o złośliwych artykułach wymierzonych w jego osobę, rozpowszechnianych przez chrześcijańskich misjonarzy, w tym dr Barrowsa z Parlamentu Religii w Chicago. Najwyraźniej stali się oni zazdrośni o popularność Swami w Indiach. Dr Barrows powiedział Amerykanom, że relacja z przyjęcia Swami w Indiach była mocno przesadzona. Oskarżył Swami o to, że jest kłamcą i zauważył: „Nigdy nie potrafiłem określić, czy brać go na poważnie, czy nie. Wydał mi się hinduskim Markiem Twainem. Jest genialnym człowiekiem i ma kilku zwolenników, choć tylko tymczasowo”.
Swami był zasmucony. Na jego prośbę mieszkańcy Madrasu zgotowali doktorowi Barrowsowi wielkie przyjęcie, ale misjonarz, pozbawiony religijnego uniwersalizmu, nie zrobił na nim większego wrażenia.
W nastroju znużenia 3 czerwca 1897 r. Swami napisał do przyjaciela:
Jeśli chodzi o mnie, to jestem całkiem zadowolony. Obudziłem wielu naszych ludzi i tylko tego chciałem. Niech sprawy toczą się swoim biegiem, a karma rządzi. Tu na dole nie mam żadnych zobowiązań. Widziałem życie i to wszystko jest dla siebie – życie jest dla siebie, miłość jest dla siebie, honor dla siebie, wszystko dla siebie. Spoglądam wstecz i prawie nie znajduję żadnego działania, które zrobiłem dla siebie – nawet moje niegodziwe uczynki nie były dla mnie. Jestem więc zadowolony – nie żebym czuł, że zrobiłem coś szczególnie dobrego lub wielkiego, ale świat jest tak mały, życie tak nieznaczące, istnienie tak, tak zniewolone, że dziwię się i uśmiecham, że istoty ludzkie, rozumne dusze, tak uganiają się za tym ‘ja’– tak podłą i wstrętną nagrodą.
Taka jest prawda. Wpadamy w pułapkę, a im szybciej ktoś się z niej wydostanie, tym lepiej dla niego. Widziałem prawdę – niech ciało unosi się w górę lub w dół, kogo to obchodzi?…
Urodziłem się dla życia uczonego – samotniczego, cichego, do ślęczenia nad swoimi książkami. Ale Matka sprawiła inaczej. Ale tendencja do takiego życia we mnie istnieje.
W Almorze stan zdrowia Swami znacznie się poprawił. 29 maja napisał do przyjaciela: „Zacząłem dużo ćwiczyć jazdę konną, zarówno rano, jak i wieczorem. Od tego czasu naprawdę było mi znacznie lepiej… Naprawdę zacząłem odczuwać, że posiadanie ciała to przyjemność. Każdy ruch dawał mi świadomość siły — każdy ruch mięśni sprawiał mi przyjemność… Powinieneś mnie widzieć, Doktorze, jak siedzę medytując przed pięknymi śnieżnymi szczytami i powtarzam z Upaniszad: „On nie ma żadnej choroby ani rozkładu, ani śmierci; zaprawdę, uzyskał ciało pełne ognia jogi”.
Był zachwycony wiadomością, że jego uczniowie i duchowi bracia angażują się sercem i duszą w różne działania filantropijne i misyjne.
Z Almory wyruszył w pełną zawirowań podróż po Pendżabie i Kaszmirze, zasiewając wszędzie ziarna odmłodzonego hinduizmu. W Bareilly zachęcał uczniów do organizowania się w celu kontynuowania pracy nad praktyczną Wedantą. W Ambala był szczęśliwy widząc swoich ukochanych uczniów, państwa Sevier. Po spędzeniu kilku dni w Amritsarze, Dharamsali i Murree udał się do Kaszmiru.
W Dżammu Swami odbył długą rozmowę z Maharadżą i omówił z nim możliwość założenia w Kaszmirze klasztoru, który dawałby młodym ludziom szkolenie w niedualizmie. W trakcie rozmowy ze smutkiem zauważył, jak współcześni Hindusi odeszli od ideałów swoich przodków i jak ludzie w imię religii trzymają się różnych przesądów. Powiedział, że w dawnych czasach ludzie nie byli odrzucani nawet wtedy, gdy popełnili takie prawdziwe grzechy, jak cudzołóstwo i tym podobne; podczas gdy w dzisiejszych czasach człowiek staje się nietykalny po prostu przez naruszenie zasad dotyczących jedzenia.
Na ten sam temat powiedział kilka miesięcy później w Khetri: „Ludzie nie są ani hinduistami, ani wedantystami — są po prostu „nie dotykającymi”; kuchnia jest ich świątynią, a garnki są przedmiotem kultu. Ten stan rzeczy musi się zmienić. Im szybciej z niej zrezygnujemy, tym lepiej dla naszej religii. Im szybciej zostanie to porzucone, tym lepiej dla naszej religii. Niech Upaniszady jaśnią w swej chwale, a jednocześnie niech nie ma kłótni między różnymi sektami.”
W Lahore Swami wygłosił szereg wykładów, wśród których było jego słynne przemówienie na temat filozofii wedanty, trwające ponad dwie godziny. Zachęcał studentów z Lahore do pielęgnowania wiary w człowieka jako przygotowania do wiary w Boga. Poprosił ich o utworzenie organizacji o charakterze czysto niesekciarskim, aby uczyć ubogich ludzi higieny, szerzyć wśród nich edukację i pielęgnować chorych. Jedną z jego misji w Pendżabie było ustanowienie harmonii między ludźmi należącymi do różnych sekt, takich jak Arja Samadź i ortodoksyjni Hindusi. To właśnie w Lahore Swami spotkał pana Tirtha Ram Goswami, wówczas profesora matematyki, który ostatecznie zyskał szerokie uznanie jako Swami Ram Tirtha. Profesor stał się żarliwym wielbicielem Swami Wiwekanandy.
Następnie Swami udał się do Dehra–Dun, gdzie przez pierwsze dziesięć dni prowadził raczej spokojne życie. Wkrótce jednak zorganizował codzienne zajęcia z hinduskich pism świętych dla swoich uczniów i towarzyszy, które prowadził przez całą podróż. Na szczere zaproszenie swego ukochanego ucznia, radży z Khetri, odwiedził swoją stolicę, zatrzymując się po drodze w Delhi i Alwarze, które były mu znane z czasów wędrówki przed wyjazdem do Ameryki. Wszędzie spotykał starych przyjaciół i uczniów i traktował ich z wyraźnym uczuciem. Radża z Khetri obdarzył go wielkimi zaszczytami, a także przekazał hojną darowiznę na budowaną wtedy Belur Math.
Przed powrotem do Kalkuty odwiedził Kishengarh, Ajmer, Jodhpur, Indore i Khandwa, kończąc w ten sposób swoje wykłady w północnych Indiach. Podczas tej podróży wyjaśnił swoim rodakom najistotniejsze cechy hinduizmu i powiedział im, że czeka ich wspaniała przyszłość, jeśli będą podążać za dziedzictwem swojej przeszłości. Podkreślił, że odradzający się nacjonalizm Indii musi opierać się na jej duchowych ideałach, ale zdrowa wiedza naukowa i technologiczna z Zachodu również musi zostać przyswojona w procesie wzrostu. Podkreślił, że fundamentalnym problemem Indii jest zorganizowanie całego kraju wokół ideałów religijnych. Przez religię Swami miał na myśli nie lokalne zwyczaje, które służyły jedynie współczesnym celom, ale wieczne zasady nauczane w Wedach.
Gdziekolwiek Swami się udał, nigdy nie męczył się próbami odbudowy indywidualnego charakteru w Indiach, wskazując, że siła całego narodu zależy od siły jednostki. Dlatego też nalegał, aby każdy, niezależnie od wykonywanego zawodu, starał się, jeśli pragnie dobra całego narodu, kształtować swój charakter i nabywać takich cnót, jak odwaga, siła, szacunek dla samego siebie, miłość i służba dla innych. Szczególnie młodym mężczyznom za najwyższy ideał stawiał wyrzeczenie i służbę. Głosił konieczność szerzenia prawdziwej znajomości Sanskrytu, bez którego Hindus pozostałby obcy dla własnej, bogatej kultury. Aby promować jedność wśród Hindusów, zachęcał do małżeństw mieszanych między kastami i podkastami oraz chciał zreorganizować indyjskie uniwersytety, aby mogły produkować prawdziwych patriotów, a nie służbistów, prawników, dyplomatów i urzędników państwowych.
Przenikliwy intelekt Swami Wiwekanandy dostrzegł potrzebę zjednoczenia Hindusów i Muzułmanów w oparciu o filozofię Advaita, która naucza o jedności wszystkich. Pewnego dnia 10 czerwca 1898 r. napisał do pewnego muzułmańskiego dżentelmena w Nainital:
Hindusom należy przyznać to, , że dotarli do Adwaity wcześniej niż inne rasy, ponieważ są rasą starszą niż Hebrajczycy czy Arabowie; jednak praktyczna Adwaita, dzięki której człowieka patrzy na całą ludzkość i zachowuje się wobec niej jak wobec własnej duszy, nie rozwinęła się jeszcze wśród Hindusów na całym świecie. Z drugiej strony, z naszego doświadczenia wynika, że jeśli kiedykolwiek wyznawcy jakiejkolwiek religii zbliżą się do tej równości w zauważalnym stopniu na płaszczyźnie praktycznego życia codziennego — ogólnie może to być zbliżenie całkiem nieświadome głębszego znaczenia i leżącej u jego podstaw zasady takiego postępowania, które Hindusi z reguły tak wyraźnie dostrzegają — będą to wyznawcy Islamu i tylko Islamu.
Dlatego jesteśmy mocno przekonani, że bez pomocy praktycznego islamu teorie Wedanty, jakkolwiek by nie były wysublimowane i wspaniałe, są całkowicie bezwartościowe dla ogromnej rzeszy ludzkości. Chcemy poprowadzić ludzkość do miejsca, gdzie nie ma ani Wed, ani Biblii, ani Koranu; jednak trzeba to zrobić poprzez zharmonizowanie Wed, Biblii i Koranu. Ludzkość powinna być nauczana, że religie są tylko różnymi wyrazami Religii, która jest Jednością, tak aby każdy mógł wybrać ścieżkę, która najbardziej mu odpowiada.
Dla naszej własnej ojczyzny jedyną nadzieją jest połączenie dwóch wielkich systemów, Hinduizmu i Islamu — wedyjskiego mózgu i islamskiego ciała. Oczami wyobraźni widzę przyszłe doskonałe Indie, wyłaniające się z tego chaosu i walki, chwalebne i niezwyciężone, z wedyjskim mózgiem i islamskim ciałem.
Zdaniem Swami dla odrodzenia Indii pomoc Zachodu była niezbędna. Myśl o Indiach była najważniejsza w jego umyśle, kiedy podróżował do Ameryki. 6 kwietnia 1897 r. Swami w liście do redaktorki indyjskiego magazynu napisał: „Dla dobra Indii było i będzie prowadzone nauczanie religii na Zachodzie. Zawsze byłem przekonany, że nie będziemy w stanie powstać, jeśli kraje zachodnie nie przyjdą nam z pomocą. W Indiach nie można znaleźć uznania dla zasług, wsparcia finansowego, a co najbardziej godne ubolewania, nie ma tam ani odrobiny praktyczności.”
Rok 1898 był poświęcony głównie szkoleniu uczniów Wiwekanandy, zarówno indyjskich, jak i zachodnich, oraz konsolidacji już rozpoczętej pracy. W tym okresie odbywał także podróże do Darjeeling, Almory i Kaszmiru.
W lutym 1898 roku klasztor został przeniesiony z Alambazaru do domu ogrodowego Nilambara Mukherjee we wsi Belur, na zachodnim brzegu Gangesu. Swami, przebywając w Kalkucie, mieszkał w domu Balarama Bose, który był ulubionym miejscem pobytu Śri Ramakryszny za jego życia. Ale nie miał odpoczynku ani w klasztorze, ani w Kalkucie, gdzie codziennie przychodziły do niego strumienie gości. Co więcej, prowadzenie obszernej korespondencji pochłaniało wiele jego czasu i energii; nie można nie być zdumionym setkami listów, które Swami napisał własnoręcznie do przyjaciół i uczniów. Większość z nich ujawnia intensywność jego myśli, a niektóre jego wspaniałe poczucie humoru.
W klasztorze zwracał szczególną uwagę na szkolenie sannjasinów i braminów, którzy zainspirowani jego przesłaniem wyrzekli się domu i poświęcili się urzeczywistnieniu Boga i służbie ludzkości. Poza prowadzeniem regularnych zajęć z Upaniszad, Bhagawadgity, nauk fizycznych i historii narodów, spędzał godziny ze studentami na medytacji i śpiewaniu nabożnym. Praktyki duchowe nasiliły się w święta. Na początku 1898 r. dzięki hojnej darowiźnie panny Müller, oddanej wielbicielki Swami, zakupiono teren pod Belur Math, obecną kwaterę główną Ramakryszna Math i Misji Ramakryszny. Pani Ole Bull podarowała kolejną hojną darowiznę na dokończenie budowy i świątynia w Belur Math została poświęcona, jak zobaczymy, 9 grudnia 1898 roku. Gdzieś w tym okresie Swami wprowadził w życie monastyczne Swami Swarupananda, którego uważał za prawdziwy „nabytek”. Ten wykwalifikowany aspirant otrzymał inicjację już po kilku dniach pobytu w klasztorze, wbrew ogólnej regule Zakonu Ramakryszny. Później został redaktorem miesięcznika Prabuddha Bharata i pierwszym prezydentem Adwaita Aśrama w Mayavati w Himalajach, którą założono 19 marca 1899 roku.
Wśród wielbicieli z Zachodu, którzy w tamtym czasie mieszkali ze Swami Wiwekanandą, byli państwo Sevier, pani Ole Bull, panna Henrietta F. Müller, panna Josephine MacLeod i panna Margaret E. Noble, i wszyscy oni podróżowali z nim przy różnych okazjach po północnych Indiach. Sevierowie całkowicie identyfikowali się z pracą w Aśramie Majawati Adwaita. Pani Ole Bull, żona słynnego norweskiego skrzypka, kobieta o wysokim statusie społecznym, wielkiej kulturze i wielkim sercu, była żarliwą wielbicielką Swami podczas jego podróży do Ameryki. Panna Müller, która znała Swami zarówno w Anglii, jak i w Ameryce i wraz z Sevierami i panem Sturdy pomagała pokrywać koszty jego pracy w Anglii, przyjechała do Indii, aby zorganizować instytucję edukacyjną dla indyjskich kobiet.
Panna MacLeod uczęszczała na zajęcia Swami Wiwekanandy w Nowym Jorku i przez wiele miesięcy był on gościem jej krewnych w ich wiejskim domu, Ridgely Manor. Została jego przyjaciółką i wielbicielką na całe życie i pielęgnowała jego pamięć do ostatniego dnia życia, ale choć była mu oddana, nigdy nie wyrzekła się swojej niezależności, ani on tego od niej nie wymagał. W ramach duchowych instrukcji Swami poprosił kiedyś pannę MacLeod, aby medytowała nad Om przez tydzień i złożyła mu później sprawozdanie. Kiedy nauczyciel zapytał, jak się czuje, odpowiedziała, że „to było jak blask w sercu”. Zachęcił ją do dalszej praktyki mówiąc: „Dobrze, kontynuuj”. Wiele lat później powiedziała swoim przyjaciołom, że Swami uświadomił jej, że jest w wieczności. „Zawsze pamiętaj”, upomniał ją Swami, „przypadkiem jesteś Amerykanką a także kobietą, ale zawsze jesteś dzieckiem Boga. Mów sobie dzień i noc, kim jesteś. Nigdy tego nie zapomnij.” Do jej szwagra, Francisa H. Leggetta, Swami napisał 16 lipca 1896 roku, wyrażając uznanie dla panny MacLeod: „Po prostu podziwiam Joe Joe za jej takt i spokój. Jest kobiecym mężem stanu. Mogłaby władać królestwem. Rzadko widziałem tak silny, a zarazem zdrowy rozsądek u człowieka.”
Kiedy panna MacLeod poprosiła Swami o pozwolenie na przyjazd do Indii, napisał na pocztówce: „Pewnie, że przyjeżdżaj, ale pamiętaj o tym: Europejczycy i Hindusi żyją jak olej i woda. Nawet rozmawianie o życiu z tubylcami jest potępiane, nawet w stolicach. Będziesz musiała znosić ludzi, którzy noszą tylko przepaskę biodrową; mnie także ujrzysz tylko w przepasce biodrowej. Wszędzie jest kurz i brud i ludzie o ciemnej karnacji. Ale będziesz miała mnóstwo ludzi, którzy porozmawiają z tobą o filozofii.” Napisał jej również, że nie może przyjeżdżać do Indii, jeśli oczekuje czegoś innego, ponieważ Hindusi nie mogą „znieść kolejnego słowa krytyki”.
Pewnego razu, gdy podróżowała po Kaszmirze ze Swami i jego grupą, zdarzyło jej się poczynić śmieszną uwagę na temat jednego z jego południowoindyjskich uczniów, który nosił znak kastowy swej sekty braminów na czole. Wydało jej się to groteskowe. Swami zareagował na to jak lew, zmiażdżył ją spojrzeniem i zawołał: „Ręce precz! Kim jesteś? Co ty kiedykolwiek zrobiłaś?”.
Panna MacLeod była zbita z tropu. Ale później dowiedziała się, że ten sam biedny bramin był jednym z tych, którzy żebrając zebrali pieniądze, za które Swami mógł odbyć podróż do Ameryki.
„Jak mogę ci najlepiej pomóc?”, zapytała Swami, kiedy przybyła do Indii. „Kochaj Indie”, brzmiała jego odpowiedź.
Pewnego dnia Swami Wiwekananda powiedział pannie MacLeod, że od kiedy wrócił do Indii nie miał żadnych własnych pieniędzy. Od razu obiecała mu płacić pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, dopóki żyje i natychmiast dała mu trzysta dolarów na sześć miesięcy z góry. Swami zapytał żartobliwie, czy to mu wystarczy. – „Nie, jeśli codziennie będziesz pił tłustą śmietankę!” powiedziała.
Swami przekazał pieniądze Swami Trigunatita na pokrycie początkowych wydatków na nowo powstałe bengalskie czasopismo Udbodhan.
Ale ze wszystkich zachodnich uczniów Swami Wiwekanandy najbardziej niezwykła była Margaret E Noble, która naprawdę była jego duchową córką. Uczęszczała na zajęcia i wykłady Swami w Londynie i postanowiła poświęcić swoje życie jego pracy w Indiach. Kiedy wyraziła swoje pragnienie przyjazdu do Indii, Swami napisał do niej 29 lipca 1897 roku:
„Pozwól mi powiedzieć szczerze, że jestem teraz przekonany, iż masz przed sobą wspaniałą przyszłość w pracy dla Indii. Potrzebny był nie mężczyzna, ale kobieta, prawdziwa lwica, do pracy dla Hindusów – zwłaszcza kobiet. Indie nie mogą jeszcze wydać wielkich kobiet, muszą je pożyczać od innych narodów. Twoje wykształcenie, szczerość, czystość, ogromna miłość, determinacja, a przede wszystkim Twoja celtycka krew sprawiają, że jesteś kobietą jakiej potrzeba.”
„Jednak trudności jest wiele. Nie możesz sobie wyobrazić nędzy, przesądów i niewolnictwa, które tu panują. Znajdziesz się pośród masy półnagich mężczyzn i kobiet o osobliwych poglądach na kastę i izolację, unikających białoskórych przez strach lub nienawiść i intensywnie przez nich znienawidzonych. Z drugiej strony, biali będą patrzeć na ciebie jak na wariatkę i każdy twój ruch będzie obserwowany z podejrzliwością.”
„Także klimat jest straszliwie gorący, nasza zima w większości miejsc jest podobna do waszego lata, a południe zawsze płonie. Ani jednego europejskiego udogodnienia nie można znaleźć w miejscach poza miastami. Jeśli pomimo tego wszystkiego odważysz się podjąć pracę, jesteś mile widziana, po stokroć mile widziana. Jeśli chodzi o mnie, jestem tu nikim tak jak gdzie indziej, ale ten niewielki wpływ, jaki mam, oddam do twoich usług.”
„Musisz dobrze się zastanowić, zanim się w tym zanurzysz, a potem, jeśli ci się to nie uda lub poczujesz do tego wstręt, z mojej strony obiecuję ci, że będę przy tobie aż do śmierci, niezależnie od tego, czy pracujesz dla Indii, czy nie, czy zrezygnujesz z Wedanty, czy przy niej pozostaniesz. „Kły słonia wyrastają, ale nigdy się nie cofają” — tak słów człowieka nie można nigdy cofnąć. Obiecuję Ci to.”
Następnie poprosił ją, aby stanęła na własnych nogach i nigdy nie szukała pomocy u innych jego wielbicielek z Zachodu.
Panna Noble przybyła do Indii 28 stycznia 1898 r., aby pracować z panną Müller nad edukacją indyjskich kobiet. Swami gorąco przedstawił ją publiczności Kalkuty jako „dar Anglii dla Indii”, a w marcu kazał jej złożyć śluby brahmaćarji, to znaczy życia w religijnym celibacie poświęconym dla urzeczywistnienia Boga. Nadał jej również imię Nivedita, „Poświęcona”, pod którym od tamtej pory Hindusi darzą ją głębokim szacunkiem i miłością. Ceremonia odbyła się w kaplicy klasztoru. Najpierw nauczył ją, jak czcić Śiwę, a następnie sprawił, że cała ceremonia zakończyła się ofiarą u stóp Buddhy. „Idź” – powiedział – „podążaj za tym, który urodził się i oddał swoje życie za innych pięćset razy, zanim osiągnął wizję Buddhy”.
Swami zaangażował się teraz w szkolenie siostry Niwedity wraz z innymi uczniami z Zachodu. I z pewnością było to bardzo żmudne zadanie. Poproszono ich o bliskie obcowanie ze Świętą Matką, wdową po Śri Ramakrysznie, która od razu przyjęła ich jako swoje „dzieci”. Następnie Swami odwiedzał ich prawie codziennie, aby odkryć przed nimi głębokie tajemnice indyjskiego świata – jego historię, folklor, zwyczaje i tradycje. Bezlitośnie próbował wykorzenić z ich umysłów wszelkie z góry przyjęte wyobrażenia i błędne poglądy na temat Indii. Chciał, aby kochali Indie takimi, jakimi były obecnie, z ich ubóstwem, ignorancją i zacofaniem, a nie dawne Indie, które stworzyły wielkie filozofie, eposy, dramaty i systemy religijne.
Zachodnim uczniom nie zawsze było łatwo zrozumieć religijne ideały i formy kultu Hindusów. Na przykład, pewnego dnia w wielkiej świątyni Kali w Kalkucie pewna zachodnia dama zadrżała na widok krwi kóz składanych w ofierze przed Bóstwem i wykrzyknęła: „Dlaczego jest krew przed Boginią?”. Swami szybko odpowiedział: „Dlaczego nie odrobina krwi, aby uzupełnić obraz?”.
Uczniowie zostali wychowani w tradycji protestanckiego chrześcijaństwa, w której Bóstwo kojarzyło się tylko z tym, co łagodne i piękne, a Szatan z przeciwieństwem.
Aby zhinduizować ich umysły, Swami poprosił swoich zachodnich uczniów, aby odwiedzali hinduskie kobiety w ich domach i obserwowali ich ubiór, jedzenie i zwyczaje, które radykalnie różniły się od ich własnych. W ten sposób wystawił na ciężką próbę ich miłość do Vedanty i Indii. Na Zachodzie uważali Swami za proroka wskazującego im drogę do wyzwolenia i za nauczyciela uniwersalnej religii. Ale w Indiach objawił się przed nimi dodatkowo w roli patrioty, niestrudzonego pracownika na rzecz odrodzenia swojej ojczyzny.
Swami zaczął uczyć Niveditę całkowitego zatracenia się w indyjskiej świadomości. Stopniowo przejmowała jedzenie, ubrania, język i ogólne zwyczaje Hindusów.
„Musisz nastawić się”, powiedział do niej, „na hinduizację swoich myśli, potrzeb, koncepcji, nawyków. Twoje życie, wewnętrzne i zewnętrzne, musi stać się wszystkim, czym powinna być ortodoksyjna bramińska brahmaćarini. Sposób na to przyjdzie do ciebie, jeśli tylko będziesz go wystarczająco pożądała. Ale musisz zapomnieć o swojej przeszłości i sprawić aby została zapomniana.” Chciał, żeby zwracała się do Hindusów „w kategoriach ich własnej ortodoksji”.
Swami Wiwekananda nie tolerował u swoich zachodnich uczniów żadnych śladów szowinizmu, protekcjonalnej postawy ani głupiej krytyki indyjskiego stylu życia. Mogli służyć Indiom tylko wtedy, gdy kochali Indie, a mogli kochać Indie tylko wtedy, gdyby znali Indie, ich dawną chwałę i obecne problemy. Dlatego później zabrał ich w podróż do północnych Indii, w tym do Almory i Kaszmiru, i opowiedział im o świętości Waranasi oraz wspaniałości Agry i Delhi; opowiedział im historię cesarzy Mogołów i bohaterów Radżputów, a także opisał życie chłopa, obowiązki gospodyni wiejskiej i gościnność biednych wieśniaków wobec wędrownych mnichów. Nauczyciel i jego uczniowie razem widzieli święte rzeki, gęste lasy, wyniosłe góry, spalone słońcem równiny, gorące piaski pustyni i żwirowe koryta rzek, z których wszystkie odegrały swoją rolę w stworzeniu kultury indyjskiej. Swami powiedział im, że zwyczaje i kultura w Indiach są jednym. Widocznymi przejawami kultury były system kastowy, obowiązki określone przez różne etapy życia, szacunek rodziców jako wcielonych bogów, wyznaczone godziny nabożeństw, świątynia używana do codziennego kultu, intonowanie Wed przez bramińskie dzieci, jedzenie pokarmu prawą ręką i używanie go w kulcie i dżapie, wyrzeczenia hinduskich wdów, klęczenie muzułmanów w modlitwie, gdziekolwiek ich zastanie czas modlitwy, oraz ideał równości praktykowany przez wyznawców Mahometa.
Nivedita miała agresywnie zachodnie i intensywnie angielskie spojrzenie. Nie było jej łatwo wykorzenić instynktowną lojalność narodową oraz silne osobiste sympatie i antypatie. Starcie między nauczycielem a uczniem było nieuniknione. Swami bezlitośnie zmiażdżył jej dumę z jej angielskiego wychowania. Być może jednocześnie chciał ją uchronić przed namiętnym uwielbieniem, jakie dla niego darzyła. Niwedita cierpiała gorzką udrękę.
Cała sprawa osiągnęła punkt kulminacyjny podczas wspólnej podróży, jakiś czas później, w Himalaje. Pewnego dnia panna MacLeod pomyślała, że Nivedita nie może dłużej znieść napięcia i uprzejmie ale poważnie interweniowała u Swami. „Posłuchał” – napisała później siostra Nivedita – „i odszedł. Wieczorem jednak wrócił i zastał nas razem na werandzie, zwrócił się do niej (panny MacLeod) i powiedział z prostotą dziecka: „Miałaś rację. Musi nastąpić zmiana. Udaję się teraz do lasu aby być sam, a kiedy wrócę, przyniosę pokój”. Potem odwrócił się i zobaczył, że księżyc jest nad nami w nowiu i nagle w jego głosie zabrzmiała euforia gdy powiedział: „Widzisz, muzułmanie dużo myślą o nowiu. I my także, wraz z nowiem, rozpocznijmy nowe życie.” Mówiąc te słowa, podniósł rękę i pobłogosławił swoją zbuntowaną uczennicę, który w tym czasie przed nim klęczała. Był to z pewnością moment cudownej słodyczy pojednania. Tego wieczoru, pogrążona w medytacji, Nivedita zdała sobie sprawę, że wpatruje się głęboko w Nieskończone Dobro, do którego rozpoznania nie doprowadziło jej żadne egoistyczne rozumowanie. „I” – napisała – „po raz pierwszy zrozumiałam, że najwięksi nauczyciele mogą zniszczyć w nas osobistą relację tylko po to, aby w jej miejsce obdarzyć nas Bezosobową Wizją”.
Kontynuując naszą historię, 30 marca 1898 r. Swami wyjechał do Darjeeling, ponieważ bardzo potrzebował zmiany na chłodne powietrze Himalajów. Ledwie zaczął odczuwać poprawę stanu zdrowia, musiał pojechać do Kalkuty, gdzie wybuch epidemii dżumy siał terror.
Natychmiast zaplanował pomoc humanitarną z pomocą członków klasztoru i wolontariuszy z Kalkuty.
Kiedy brat uczeń zapytał go, skąd weźmie fundusze, Swami odpowiedział: „W razie potrzeby sprzedamy ziemię, która właśnie została zakupiona pod klasztor. Jesteśmy sannjasinami; musimy być gotowi spać pod drzewami i żyć z jałmużny, tak jak to robiliśmy wcześniej. Czy musimy troszczyć się o klasztor i mienie, skoro pozbywając się ich, moglibyśmy ulżyć tysiącom bezbronnych ludzi cierpiących na naszych oczach? Na szczęście ten ekstremalny krok nie był konieczny; społeczeństwo przekazało mu pieniądze na pomoc humanitarną.
Swami ciężko pracował, aby złagodzić cierpienie dotkniętych nim ludzi. Ich miłość i podziw dla niego nie miały granic, gdy widzieli praktyczne zastosowanie wedanty w czasach ludzkiej potrzeby.
Po opanowaniu zarazy Swami opuścił Kalkutę i udał się 11 maja do Nainital w towarzystwie, między innymi, swoich uczniów z Zachodu. Stamtąd grupa udała się do Almory, gdzie spotkali się z Sevierami. Podczas tej podróży Swami nigdy nie przestał instruować swoich uczniów. Dla jego zachodnich towarzyszy była to rzadka okazja, by uczyć się indyjskiej historii, religii i filozofii bezpośrednio od kogoś, kto był wcieleniem ducha Indii. Niektóre z przemówień wygłoszonych przez Swami zostały zapisane przez siostrę Niveditę w jej uroczej książce Notatki z niektórych wędrówek ze Swami Wiwekanandą.
W Almorze Swami otrzymał wiadomość o śmierci Pawhari Baba i pana Goodwina. Był blisko związany z tym pierwszym podczas swoich dni wędrówki. Goodwin zmarł 2 czerwca. Słysząc o tej niepowetowanej stracie, Swami wykrzyknął w gorzkim żalu: „Moja prawa ręka odeszła!”. Do matki Goodwina wysłał list kondolencyjny, w którym napisał: „Dług wdzięczności, jaki mam wobec niego, nigdy nie będzie mógł zostać spłacony, a ci, którzy myślą, że jakakolwiek moja myśl im pomogła, powinni wiedzieć, że prawie każde jego słowo było opublikowane dzięki niestrudzonym i najbardziej bezinteresownym wysiłkom pana Goodwina. Straciłem w nim przyjaciela prawdziwego jak stal, ucznia o niezłomnym oddaniu, robotnika, który nie wiedział czym jest zmęczenie, a świat ubożeje przez odejście jednego z tych nielicznych, który urodził się aby żyć tylko dla innych.”
Swami przesłał jej również następujący wiersz, który napisał na pamiątkę Goodwina, świadcząc o przywiązaniu nauczyciela do ucznia:
REQUIESCAT IN PACE
Prędko naprzód, o duszo! Po twojej usianej gwiazdami ścieżce;
Pędź, o błoga! gdzie myśl jest zawsze wolna,
Gdzie czas i przestrzeń nie zasłaniają już widoku;
Wieczny pokój i błogosławieństwo niech będą z tobą!
Twoja służba szczera, dokończ swoją ofiarę;
Twój dom serce miłości transcendentalnej znajdź!
Wspomnienie słodkie, która zabija całą przestrzeń i czas,
Jak róże ołtarzowe, wypełnia miejsce za tobą!
Twoje więzy są zerwane, twoje poszukiwanie błogości zostało znalezione,
I jedność z Tym, co przychodzi jako śmierć i życie,
O ty pomocny! bezinteresowny człowieku na ziemi,
Dalej, pomagaj wciąż z miłością temu światu pełnemu zmagań!
Zanim Swami opuścił Almorę, zaaranżował ponowne założenie miesięcznika Prabuddha Bharata, który przestał się ukazywać wraz ze śmiercią utalentowanego redaktora B.R. Rajama Iyera. Swami Swarupananda został jej nowym redaktorem, a kapitan Sevier kierownikiem. Pismo rozpoczęło nową karierę w Almora. Następnie, 11 czerwca, Swami w towarzystwie swoich zachodnich uczniów wyjechał do Kaszmiru jako gość pani Ole Bull.
Podróż do Kaszmiru była dla mieszkańców Zachodu niezapomnianym przeżyciem. Naturalne piękno kraju z ośnieżonymi górami odbijającymi się w wodach jezior, zielonymi lasami, wielobarwnymi kwiatami oraz okazałymi topolami i platanami wschodnimi sprawia, że dolina Kaszmiru jest rajem na ziemi. Podczas całej podróży Swami przekazywał uczniom swoje serce i duszę. Początkowo miał niemal obsesję na punkcie ideału Śiwy, którego czcił od dzieciństwa, i przez wiele dni opowiadał uczniom legendy dotyczące wielkiego Boga wyrzeczenia. Grupa spędziła kilka dni na łodziach mieszkalnych, a popołudniami Swami zabierał swoich towarzyszy na długie spacery po polach. Rozmowy zawsze były stymulujące. Pewnego dnia mówił o Czyngis–chanie i oświadczył, że nie jest wulgarnym agresorem; porównywał cesarza mongolskiego do Napoleona i Aleksandra, mówiąc, że wszyscy chcą zjednoczyć świat i że to być może ta sama dusza, która trzykrotnie inkarnowała się w nadziei, że poprzez podbój polityczny doprowadzi do jedności ludzkości. W ten sam sposób, powiedział, jedna Dusza mogła pojawiać się raz za razem jako Kriszna, Budda i Chrystus, aby poprzez religię doprowadzić ludzkość do jedności.
W Kaszmirze Swami tęsknił za samotnością. Pragnienie samotnego życia mnicha stało się nieodparte; i często odrywał się od małej grupy aby wędrować samotnie. Po powrocie czynił takie uwagi, jak: „Grzechem jest myśleć o ciele”, „Złym jest manifestować moc” lub „Rzeczy nie stają się lepsze; pozostają takie, jakie są. To my rozwijamy się lepiej dzięki zmianom, które w sobie wprowadzamy”. Często wydawał się dryfować bez żadnego planu, a uczniowie zauważyli jego dziwny dystans. „W żadnym momencie – pisała siostra Niwedita – nie zdziwiłoby nas, gdyby ktoś nam powiedział, że dziś lub jutro odejdzie na zawsze, że słuchamy jego głosu po raz ostatni”.
Ta bezplanowość była w nim coraz bardziej widoczna w czasie gdy jego ziemskie życie zbliżało się ku końcowi. Dwa lata później, kiedy siostra Nivedita udzieliła mu trochę światowych rad, Swami wykrzyknął z oburzeniem: „Plany! Plany! Dlatego wy, ludzie Zachodu, nigdy nie możecie stworzyć religii! Jedyni spośród was, którzy kiedykolwiek to zrobili, to tylko kilku katolickich świętych którzy nie mieli żadnych planów. Religia nigdy, przenigdy nie była głoszona przez planistów!” O samotności jako dyscyplinie duchowej Swami powiedział pewnego dnia, że Hindus nie może oczekiwać, że pozna samego siebie, dopóki nie będzie sam przez dwadzieścia lat, podczas gdy z zachodniego punktu widzenia człowiek nie może żyć samotnie przez dwadzieścia lat i pozostać całkowicie zdrowym na umyśle. W święto Czwartego Lipca (Dzień Niepodległości USA – przyp. tłum.) Swami sprawił niespodziankę swoim amerykańskim uczniom, organizując obchody święta w odpowiedni sposób. Amerykańska flaga została przez bramińskiego krawca, a Swami ułożył następujący wiersz:
DO 4 LIPCA
Oto rozpływają się ciemne chmury
Które zebrały się gęste w nocy i wisiały
Tak jak ponury całun nad ziemią!
Pod twym magicznym dotykiem świat
Budzi się. Ptaki w chórze śpiewają.
Kwiaty wznoszą swe gwiaździste korony,
Pokryte rosą, i machają ci na powitanie.
Jeziora otwierają szeroko, zakochane,
Ich sto tysięcy lotosowych oczu
By cię powitać ze swą całą głębią.
Chwała tobie, panie światła!
Witam cię dziś na nowo,
O słońce! Dzisiaj rozlałeś wolność!
Zastanów się, jak świat czekał
I szukaj ciebie, poprzez czas i przestrzeń!
Niektórzy zrezygnowali z domu i miłości do przyjaciół
I poszli w poszukiwaniu ciebie, na samo–wygnanie,
Przez ponure oceany, przez pierwotne lasy,
Z każdym krokiem walcząc na życie i śmierć;
Aż nadszedł dzień, w którym praca wydała owoce,
I uwielbienie, miłość i poświęcenie,
Spełnione, zaakceptowane i kompletne.
Wtedy ty, o sprzyjający, wstałeś, by rzucić
Światło wolności nad ludzkością.
Idź dalej, o panie, twoją nieustępliwą drogą,
Aż twoje południe rozprzestrzeni się po świecie,
Aż każda ziemia odbije twoje światło,
Aż mężczyźni i kobiety, z podniesioną głową,
Ujrzą pęknięte swe kajdany i zrozumieją
W wiosennej radości, że ich życie odnowiło się!
Kiedy nastrój Swami się zmienił, mówił o wyrzeczeniu. Pogardzał życiem doczesnym i powiedział: „Jaka jest różnica między świetlikiem a palącym słońcem, między małym stawem a nieskończonym oceanem, ziarnem gorczycy a górą Meru, taka jest różnica między człowiekiem prowadzącym życie rodzinne a sannjasinem”. Gdyby nie szata w kolorze ochry, symbol monastycyzmu, podkreślił, luksus i światowość pozbawiłyby człowieka człowieczeństwa.
W ten sposób grupa spędzała czas nad rzeką, a nauczyciel zapewniał prawdziwy uniwersytet do kształcenia swoich uczniów. Rozmowa dotyczyła wszystkich tematów – rytuałów wedyjskich, doktryny rzymskokatolickiej, Chrystusa, św. Pawła, rozwoju chrześcijaństwa, Buddy. Swami powiedział o Buddzie, że był największym człowiekiem, jaki kiedykolwiek żył. „Przede wszystkim nigdy nie pragnął czci. Buddha powiedział: „Buddha nie jest człowiekiem, ale stanem. Znalazłem drogę. Wejdźcie wszyscy!”.”
Następnie rozmowa zeszła na temat koncepcji grzechu wśród rasy egipskiej, semickiej i aryjskiej. Zgodnie z koncepcją wedyjską, powiedział Swami, diabeł jest Panem Gniewu, a u buddystów jest Marą, Panem Pożądliwości. Podczas gdy w Biblii stworzenie znajdowało się pod podwójną kontrolą Boga i Szatana, w hinduizmie szatan reprezentował skalanie, nigdy dwoistość.
Następnie Swami mówił o głównych cechach charakterystycznych różnych narodów. „Jesteście tak patologiczni, wy ludzie z Zachodu” – powiedział pewnego dnia. „Wielbicie smutek! Widziałem to w całym waszym kraju. Życie towarzyskie na Zachodzie przypomina salwę śmiechu, ale pod spodem kryje się łkanie. Całość kończy się szlochem. Zabawa i frywolność są wszędzie na powierzchni; w rzeczywistości jest pełne tragicznego smutku. Tu na zewnątrz jest smutno i ponuro, ale pod spodem jest oderwanie i wesołość.”
Pewnego razu w Islamabadzie, gdy grupa usiadła wokół niego na trawie w sadzie jabłkowym, Swami powtórzył to, co powiedział w Anglii po spotkaniu z szalonym bykiem. Chwytając do ręki dwa kamyki, powiedział: „Gdy zbliża się śmierć, znikają wszelkie słabości. Nie boję się, ani nie mam zwątpienia, ani nie myślę o tym, co zewnętrzne. Po prostu zająłem się przygotowywaniem do śmierci. Jestem tak twardy” – kamienie uderzyły się o siebie w jego dłoni – „bo dotknąłem stóp Boga!”.
W Islamabadzie Swami oznajmił, że pragnie odbyć pielgrzymkę do wielkiego posągu Śiwy w jaskini Amarnath w lodowcowej dolinie zachodnich Himalajów. Poprosił Niweditę, aby mu towarzyszyła, aby ona, przyszła pracownica, mogła bezpośrednio poznać życie hinduskiego pielgrzyma. Stali się częścią wielotysięcznego tłumu pielgrzymów, którzy na każdym postoju tworzyli całe miasto namiotów.
W Swami zaszła nagła zmiana. Został jednym z pielgrzymów, skrupulatnie przestrzegając wszystkich praktyk wymaganych przez obyczaj. Zjadał jeden posiłek dziennie, gotował w sposób ortodoksyjny i szukał samotności tak dalece, jak to możliwe, aby odmawiać mantry i praktykować medytację. Aby dotrzeć do celu, musiał wspinać się po skalistych zboczach po niebezpiecznych ścieżkach, przebyć kilka mil lodowca i kąpać się w lodowatej wodzie świętych strumieni.
2 sierpnia grupa dotarła do ogromnej jaskini, wystarczająco dużej, by pomieścić ogromną katedrę. W głębi jaskini, w niszy najgłębszego cienia, stał wizerunek Śiwy, cały z lodu. Swami, który został w tyle, wszedł do jaskini, cała jego postać drżała z emocji. Jego nagie ciało było umazane popiołem, a twarz promieniała oddaniem. Potem upadł na twarz w ciemności jaskini przed tą migoczącą bielą.
Pieśń uwielbienia z setek gardeł odbiła się echem w jaskini. Swami prawie zemdlał. Miał wizję samego Śiwy. Szczegółów tego doświadczenia nigdy nikomu nie powiedział, z wyjątkiem tego, że otrzymał łaskę Amarnatha, Pana Nieśmiertelności, by nie umrzeć, dopóki sam tego nie zechce.
Efekt doznania rozszarpał mu nerwy. Kiedy wyszedł z groty, w lewym oku miał skrzep; jego serce było rozszerzone i nigdy nie wróciło do normalnego stanu. Przez wiele dni mówił tylko o Śiwie. Powiedział: „Obrazem był sam Pan. Tam wszystko było uwielbieniem. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego, tak inspirującego”.
8 sierpnia grupa przybyła do Srinagaru, gdzie pozostała do 30 września. W tym okresie Swami odczuwał intensywne pragnienie medytacji i samotności. Maharadża Kaszmiru traktował go z najwyższym szacunkiem i chciał, aby wybrał kawałek ziemi pod założenie klasztoru i kolegium sanskryckiego. Ziemia została wybrana, a propozycja wysłana do Brytyjskiego Zarządcy do zatwierdzenia. Ale Brytyjski Agent odmówił przyznania ziemi. Swami przyjął całość filozoficznie.
Miesiąc później jego uwielbienie zostało skierowane do Kali, Boskiej Matki, którą Ramakryszna nazwał czule „moją Matką”.
Unikalny symbol Boga, Kali reprezentuje całość wszechświata: stworzenie i zniszczenie, życie i śmierć, dobro i zło, ból i przyjemność oraz wszystkie pary przeciwieństw. Z daleka wydaje się być czarna, jak woda oceanu; ale dla bliskiego obserwatora jest Ona bez koloru, będąc jednym z Brahmanem, którego twórczą energię reprezentuje.
W jednym aspekcie wydaje się straszna, z girlandą ludzkich czaszek, pasem ludzkich rąk, językiem ociekającym krwią, z odciętą ludzką głową w jednej ręce i lśniącym mieczem w drugiej, otoczona szakalami, które nawiedzają miejsce kremacji – istny obraz terroru. Druga strona jest łagodna i łaskawa, gotowa obdarzyć swoich wielbicieli dobrodziejstwem nieśmiertelności. Zatacza się jak pijana: kto mógł stworzyć ten szalony świat, gdyby nie napad pijaństwa? Kali stoi na łonie Swego Boskiego Małżonka, Śiwa, symbolu Brahmana; bo Kali, czyli Natura, nie może działać, jeśli nie zostanie pobudzona dotykiem Absolutu. A w rzeczywistości Brahman i Kali, Absolut i Jego Twórcza Energia, są identyczni, jak ogień i jego moc spalania.
Umysł hinduski nie dokonuje szeroko moralistycznego rozróżnienia między dobrem a złem. Oba są faktami ze świata zjawiskowego i są postrzegane jako istniejące, podczas gdy maja ukrywa Absolut, który jest poza dobrem i złem. Ramakryszna podkreślał łagodny aspekt Boskiej Matki Kali i przebłagał Ją, aby uzyskać wizję Absolutu. Swami Wiwekananda nagle poczuł urok Jej destrukcyjnej strony. Ale czy naprawdę jest jakaś różnica między procesem tworzenia a niszczenia? Czy jedno bez drugiego nie jest iluzją umysłu?
Wiwekananda uświadomił sobie, że Boska Matka jest wszechobecna. Gdziekolwiek się obrócił, był świadomy obecności Matki, „jakby Ona była osobą w pokoju”. Czuł, że to Ona, „której ręce splecione są z moimi i prowadzi mnie jak dziecko”. Wzruszający był widok, jak czci czteroletnią córkę swojego muzułmańskiego przewoźnika jako symbol Boskiej Matki.
Jego medytacja nad Kali stała się intensywna i pewnego dnia miał bardzo żywe doświadczenie. Skupił „całą uwagę na ciemnym, bolesnym i niezbadanym” aspekcie Rzeczywistości, z determinacją, by tą szczególną ścieżką dotrzeć do niedwoistości stojącej za zjawiskami. Cała jego forma zadrżała, jakby od porażenia prądem. Miał wizję Kali, potężnej Niszczycielki czającej się za zasłoną życia, Straszliwej, ukrytej przez kurz podnoszony przez żyjących, którzy przechodzą obok, i wszystkie pozory wzniesione przez ich stopy. W gorączce szukał po omacku w ciemności ołówka i papieru i napisał swój słynny wiersz „Kali – Matka”; potem padł wyczerpany:
Gwiazdy są wymazane,
Chmury zakrywają chmury,
To ciemność, wibrująca, dźwięczna;
W ryczącym, wirującym wietrze
Są dusze milionów szaleńców,
Wypuszczonych właśnie z więzienia,
Wyrywających drzewa z korzeniami,
Zamiatających wszystko ze ścieżki.
Do boju przyłączyło się morze
I kotłuje fale wielkości gór
Aby dotrzeć do smolistego nieba.
Błysk ponurego światła
Ujawnia z każdej strony
Tysiąc tysięcy odcieni
Śmierci, zabrudzonej i czarnej.
Rozrzucając plagi i smutki,
Tańcząc szalona z radości,
Przyjdź, o Matko, przyjdź!
Bo groza jest Twoim imieniem,
Śmierć jest w Twoim oddechu,
I każdy drżący krok
Niszczy świat na zawsze.
Ty Czasie, Niszczycielko Wszechmogąca,
Przyjdź, o Matko, przyjdź!
Kto ośmiela się kochać nieszczęście,
I przytulać formę śmierci,
Tańczyć w tańcu Zniszczenia –
Do tego przychodzi Matka.
Swami rozmawiał teraz ze swoimi uczniami tylko o Kali, Matce, opisując Ją jako „czas, zmianę i nieustanną energię”. Mawiał za wielkim Psalmistą: „Choć mnie zabijesz, to jednak będę ufał Tobie”.
„Błędem jest”, powiedział Swami, „utrzymywanie, że motywem dla wszystkich ludzi jest przyjemność. Równie wielu rodzi się, by szukać bólu. W torturach może być też błogość. Czcijmy grozę dla niej samej.”
„Naucz się rozpoznawać Matkę instynktownie tak w złu, przerażeniu, smutku i unicestwieniu, jak i w tym, co sprawia słodycz i radość!”
„Tylko przez kult Straszliwej można przezwyciężyć samą Straszliwą i zyskać nieśmiertelność. Medytuj nad śmiercią! Medytuj nad śmiercią! Czcij Straszliwą, Straszliwą, Straszliwą! A sama Matka jest Brahmanem! Nawet Jej klątwa jest błogosławieństwem. Serce musi stać się miejscem kremacji — pycha, egoizm i pragnienie wszystkie muszą spłonąć na popiół. Wtedy i tylko wtedy, przyjdzie Matka.”
Zachodnimi uczniami, wychowanymi w zachodniej wierze, która nauczyła ich dostrzegać dobro, porządek, wygodę i piękno w tworzeniu mądrej Opatrzności, wstrząsnął tajfun Kosmicznej Rzeczywistości, wywołany przez hinduskiego wizjonera. Siostra Nivedita pisze:
A gdy mówił, leżący u podstaw uwielbienia egoizm, który jest oddany dobremu Bogu, Opatrzności, pocieszającemu Bogowi, bez serca dla Boga w trzęsieniu ziemi lub Boga w wybuchu wulkanu, przytłoczył słuchacza. Zobaczył on, że takie oddawanie czci było w gruncie rzeczy, jak nazywają to Hindusi, zaledwie „zakupami” i zdał sobie sprawę z nieskończenie większej śmiałości i prawdy w nauczaniu, że Bóg objawia się zarówno poprzez zło, jak i dobro. Można było zobaczyć, że prawdziwym podejściem umysłu i woli, które nie były zwiedzione przez osobowe ja, była w rzeczywistości ta determinacja, wyrażona surowymi słowami Swami Wiwekanandy, „by szukać śmierci, a nie życia, by rzucić się na czubek ostrza miecza, by stać się zjednoczonym ze Straszliwą na wieki.”
Heroizm był dla Wiwekanandy duszą działania. Chciał ujrzeć Ostateczną Prawdę w całej jej straszliwej nagości i odmówił zmiękczania jej na jakikolwiek kształt czy sposób. Jego miłość do Prawdy nie oczekiwała niczego w zamian; gardził tym oczekiwaniem „dawania by otrzymać w zamian” i całą obietnicą raju.
Ale łagodny Ramakryszna, choć świadomy Boga we wszystkich jego aspektach, podkreślał Jego dobroczynną stronę. Pewnego dnia kilku mężczyzn spierało się przed nim o atrybuty Boga, próbując rozumem poznać ich znaczenie. Śri Ramakryszna powstrzymał ich, mówiąc: „Dość, dość! Jaki jest pożytek z dyskutowania, czy boskie atrybuty są rozsądne, czy nie? … Mówisz, że Bóg jest dobry: czy możesz mnie przekonać o Jego dobroci tym rozumowaniem? Spójrz na powódź, która właśnie spowodowała śmierć tysięcy ludzi. Jak możesz dowieść, że nakazał to dobrotliwy Bóg? Być może odpowiesz, że ta sama powódź zmiotła nieczystość i nawodniła ziemię, i tak dalej. Ale czy dobry Bóg nie mógłby tego zrobić bez utopienia tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci?”
Na to jeden z dyskutantów powiedział: „Czy więc powinniśmy wierzyć, że Bóg jest okrutny?” „O idioto”, zawołał Ramakryszna, „kto to powiedział? Złóż ręce i powiedz pokornie: „O Boże, jesteśmy zbyt niedorozwinięci i zbyt słabi, aby zrozumieć Twoją naturę i Twoje czyny. Racz nas oświecić!” Nie wykłócaj się. Kochaj!” Bóg jest bez wątpienia Dobry, Prawdziwy i Piękny; ale te atrybuty są całkowicie różne od ich odpowiedników we względnym świecie.
W tych dniach Swami uczył swoich uczniów by czcili Boga jak bohaterowie. Mówił: „Nie wolno się bać ani błagać, ale żądać – żądać Najwyższego”. Prawdziwi wielbiciele Matki są twardzi, nieugięci i nieustraszeni jak lwy. Nie są w najmniejszym stopniu zdenerwowani, jeśli cały wszechświat nagle rozpada się w pył u ich stóp. Spraw, by Cię wysłuchała. Nic po tym uniżeniu dla Matki! Pamiętajcie, Ona jest wszechmocna; potrafi zrobić bohaterów z kamieni.”
30 września Swami Wiwekananda udał się na odosobnienie do świątyni Boskiej Matki, gdzie pozostał sam przez tydzień. Tam czcił Bóstwo znane jako Kshirbhavani, przestrzegając uświęconego tradycją rytuału, modląc się i medytując jak pokorny pielgrzym. Każdego ranka czcił także córeczkę bramina jako symbol Boskiej Dziewicy. Był pobłogosławiony głębokimi doświadczeniami, z których niektóre były najbardziej niezwykłe i wskazywały mu, że jego misja na ziemi dobiegła końca.
Miał wizję Bogini i odnalazł Ją jako żywe Bóstwo. Ale świątynia została zniszczona przez najeźdźców muzułmańskich, a wizerunek umieszczono w niszy otoczonej ruinami. Przyglądając się tej profanacji, Swami poczuł w sercu niepokój i powiedział do siebie: „Jak ludzie mogli pozwolić na takie świętokradztwo, nie stawiając silnego oporu? Gdybym tu wtedy był, nigdy bym na coś takiego nie pozwolił. Oddałbym życie, by chronić Matkę. Wtedy usłyszał głos Bogini mówiącej: „A jeśli niewierzący wejdą do Mojej świątyni i zbezczeszczą Mój obraz? Co ty masz do tego? Czy to ty Mnie chronisz, czy to Ja chronię ciebie?” Odnosząc się do tego doświadczenia po powrocie, powiedział do swoich uczniów: „Wszelki mój patriotyzm przepadł. Wszystko przepadło. Teraz jest tylko „Matko! Matko!” Bardzo się myliłem… Jestem tylko małym dzieckiem. Chciał powiedzieć więcej, ale nie mógł; oświadczył, że nie wypada, aby szedł dalej. Co znamienne, dodał, że duchowo nie jest już związany ze światem.
Innego dnia, w trakcie swoich praktyk, przez głowę Swami przemknęła myśl, że powinien spróbować zbudować nową świątynię na miejscu obecnej, zniszczonej, tak jak zbudował klasztor i świątynię w Belur dla Śri Ramakryszny. Myślał nawet o próbie zebrania funduszy od swoich bogatych amerykańskich uczniów i przyjaciół. Matka natychmiast mu powiedziała: „Moje dziecko! Jeśli zechcę, mogę mieć niezliczone świątynie i ośrodki monastyczne. Nawet w tej chwili mogę wznieść w tym miejscu siedmiopiętrową złotą świątynię.”
„Odkąd usłyszałem ten boski głos”, powiedział Swami do ucznia w Kalkucie znacznie później, „przestałem snuć dalsze plany. Niech tak się stanie, jak chce matka.”
Śri Ramakryszna powiedział dawno temu, że Narendranath będzie żył w fizycznym ciele, aby wykonywać pracę Matki i że gdy tylko ta praca zostanie zakończona, z własnej woli porzuci swoje ciało. Czy wizje w świątyni Kshirbhavani były przeczuciem zbliżającego się rozpuszczenia?
Kiedy Swami ponownie dołączył do swoich uczniów w Śrinagarze, był zupełnie inną osobą. Podniósł rękę w geście błogosławieństwa, a następnie położył kilka nagietków, które ofiarował Bóstwu, na głowę każdego ze swoich uczniów. – Koniec z „Hari Om!” – powiedział. „Teraz wszystko jest „Matką””! Chociaż mieszkał z nimi, uczniowie bardzo rzadko go widywali. Godzinami przechadzał się po lesie nad rzeką, zatopiony w sobie. Pewnego dnia pojawił się przed nimi z ogoloną głową, przebrany za najprostszego sannjasina i z wyrazem niedostępnej surowości na twarzy. Powtórzył swój własny wiersz „Kali Matka” i powiedział: „Wszystko się spełniło, każde słowo; i udowodniłem to, bo przytuliłem formę śmierci.”
Siostra Nivedita pisze: „Fizyczny odpływ wielkiego doświadczenia, przez które właśnie przeszedł – bo nawet cierpienie staje się niemożliwe, gdy osiągnięty zostaje określony punkt zmęczenia; podobnie ciało odmawia utrzymywania pewnej intensywności życia duchowego przez czas nieokreślony – pozostawiał go niewątpliwie bardziej wyczerpanego, niż sam przypuszczał. Można sobie wyobrazić, że wszystko to przyczyniło się do poczucia, że nikt z nas nie wiedział, przez jak długo możemy wciąż być razem”.
Grupa opuściła Kaszmir 11 października i dotarła do Lahore. Zachodni uczniowie udali się na zwiedzanie do Agry, Delhi i innych głównych miast północnych Indii, a Swami w towarzystwie swego ucznia Sadanandy przybył do Belur 18 października. Jego bracia uczniowie zauważyli, że był bardzo blady i chory. Cierpiał na duszące ataki astmy; kiedy wyszedł z bolesnych napadów, jego twarz była niebieska, jak twarz tonącego. Ale mimo wszystko pogrążył się w wielu działaniach.
13 listopada 1898 roku, w święto Kali, w Kalkucie została otwarta Szkoła Dla Dziewcząt ‘Nivedita’. Pod koniec ceremonii inauguracyjnej Święta Matka, małżonka Śri Ramakryszny, „modliła się, aby błogosławieństwo Wielkiej Matki wszechświata spoczęło na szkole i aby dziewczęta, które ma szkolić, były idealnymi dziewczynami”. Nivedita, która była świadkiem ceremonii z innymi Swami Zakonu, powiedziała: „Nie mogę sobie wyobrazić wspanialszego omenu niż jej błogosławieństwo dane wykształconym hinduskim kobietom przyszłości”.
Poświęcenie szkoły było początkiem pracy Nivedity w Indiach. Swami dał jej całkowitą swobodę co do sposobu jej prowadzenia. Powiedział jej, że jest wolna od swoich współpracowników, jeśli tak zechce; i że mogła, jeśli zechce, nadać pracy „określony kolor religijny” lub nawet uczynić ją sekciarską. Potem dodał: „Możesz chcieć, aby przez sektę wznieść się ponad wszystkie sekty”.
9 grudnia 1898 roku Swami formalnie poświęcił Klasztor Ramakryszny w Belur, umieszczając w kaplicy obraz Mistrza. Ziemia pod klasztor, jak już wspomniano, została zakupiona na początku roku i poświęcona z odpowiednią ceremonią religijną w marcu tego roku. Sam Swami odprawił przy tej okazji praktyki religijne w wynajętym domu, a potem niósł na ramieniu miedziane naczynie zawierające święte relikwie Mistrza. Niosąc je, powiedział do ucznia: „Mistrz powiedział mi kiedyś: „Pójdę i zamieszkam, gdziekolwiek mnie zabierzesz, niosąc mnie na ramieniu, czy to pod drzewem, czy w najskromniejszej chacie”. Z wiarą w tę łaskawą obietnicę sam zabieram go teraz na miejsce naszej przyszłej Math. Wiedz na pewno, mój chłopcze, że dopóki jego imię inspiruje jego wyznawców ideałem czystości, świętości i miłości dla wszystkich ludzi, tak długo On, Mistrz, uświęca to miejsce swoją obecnością.”
Swami powiedział o chwalebnej przyszłości klasztoru: „Będzie to centrum, w którym będzie uznawana i praktykowana wielka harmonia wszystkich wyznań i religii, czego przykładem jest życie Śri Ramakryszny, a głoszona będzie tylko religia w jej uniwersalnym aspekcie. I z tego centrum powszechnej tolerancji wyjdzie jasne przesłanie dobrej woli, pokoju i harmonii, aby zalać cały świat”. Ostrzegł wszystkich przed niebezpieczeństwem zakradnięcia się sekciarstwa, jeśli staną się nieostrożni.
Po ceremonii zwrócił się do zgromadzonych mnichów, brahmaćarinów i świeckich wielbicieli w następujący sposób: „Wy wszyscy, moi bracia, módlcie się do Pana z całego serca i duszy, aby On, Boskie Wcielenie wieku, pobłogosławił to miejsce swoją uświęconą obecnością na wieki wieków i aby uczynił je wyjątkowym centrum, świętą ziemią harmonii różnych religii i sekt, dla dobra wielu i dla szczęścia wielu”.
Swami Wiwekananda był w ekstatycznym nastroju. Wykonał wielkie zadanie znalezienia stałego miejsca, w którym mógłby zbudować świątynię dla Mistrza, z klasztorem dla jego braci uczniów i mnichów przyszłości, który powinien służyć jako główna siedziba Zakonu Ramakryszny dla propagowania nauk Śri Ramakryszny. Poczuł się, jakby zdjęto z niego ciężką odpowiedzialność, którą nosił na swoich barkach przez ostatnie dwanaście lat. Chciał, aby klasztor w Belur był gotowym uniwersytetem, na którym równolegle wykładano by indyjską mądrość mistyczną i zachodnią naukę praktyczną. Mówił o trojakiej działalności klasztoru: annadana, dar pożywienia; widjadana, dar wiedzy intelektualnej; i dźńanadana, dar mądrości duchowej. Te trzy, właściwie wyważone, mogłyby, zdaniem Swami, stworzyć kompletnego człowieka. Mieszkańcy klasztoru, poprzez bezinteresowną służbę ludziom, mieli oczyszczać swoje umysły i w ten sposób kwalifikować się do najwyższej wiedzy o Brahmanie.
Swami Wiwekananda w swojej żywej wyobraźni widział różne sekcje klasztoru, które zostały przydzielone do różnych funkcji – bezpłatna kuchnia do dystrybucji żywności głodnym, uniwersytet do przekazywania wiedzy, kwatery dla wielbicieli z Europy i Ameryki i tak dalej i tak dalej. Duchowe ideały emanujące z Belur Math, jak powiedział kiedyś pannie MacLeod, będą wpływać na prądy myślowe świata przez jedenaście stuleci.
„Wszystkie te wizje powstają przede mną” — to były jego słowa.
Po ceremonii święte naczynie zostało przyniesione z powrotem do wynajętego domu przez jego ucznia Sarata Chandra Chakravarty’ego, ponieważ Swami nie chciał zabierać Mistrza z klasztoru, w którym właśnie go umieścił.
Minęło kilka miesięcy, zanim budynki nowego klasztoru zostały ukończone, a klasztor został ostatecznie przeniesiony na obecne miejsce. Data tego doniosłego wydarzenia to 2 stycznia 1899 roku. Bengalski miesięcznik Udbodhan został po raz pierwszy opublikowany 14 stycznia tego samego roku, a odnośnie do jego polityki Swami oświadczył, że tylko pozytywne idee dla zdrowia fizycznego, psychicznego, i duchowe doskonalenie rodzaju ludzkiego powinno znaleźć w nim miejsce; zamiast krytykować myśli i aspiracje człowieka starożytnego i współczesnego, zawarte w literaturze, filozofii, poezji i sztuce, czasopismo powinno wskazywać sposób, w jaki te myśli i aspiracje mogą przyczynić się do postępu; i wreszcie, że magazyn powinien opowiadać się za powszechną harmonią, tak jak głosił Śri Ramakryszna, i rozpowszechniać jego ideały miłości, czystości i wyrzeczenia.
Swami był szczęśliwy widząc stały rozwój różnorodnych działań Zakonu. Na jego prośbę Swami Saradananda wrócił z Ameryki, aby pomóc w organizacji Belur Math. Wraz ze Swami Turijanandą prowadził w Math regularne zajęcia w celu studiowania sanskrytu oraz filozofii Wschodu i Zachodu. Nieco później dwóch Swami zostało wysłanych na misję nauczania do Gudżaratu w zachodnich Indiach, a w tym samym celu dwóch uczniów Swami zostało wysłanych do Bengalu Wschodniego. Swami Śiwananda został wysłany na Cejlon, aby głosić Wedantę. Do Math przyszły raporty o doskonałej pracy wykonanej przez Swami Ramakrysznanandę i Abhedanandę w Madrasie i Ameryce. Praca Swami Akhandanandy na rzecz podniesienia poziomu edukacji w wioskach, a także ustanowienia domu dla sierot, spotkała się z uznaniem rządu.
Jedną z najbardziej niezwykłych instytucji założonych przez Swami Wiwekanandę był Advaita Aśram w Mayavati w Himalajach. Od czasu swojej wizyty w Alpach w Szwajcarii Swami żywił pragnienie założenia klasztoru w samotności Himalajów, gdzie nauczano by i praktykowano niedwoistość w najczystszej postaci. Kapitan i pani Sevier podjęli ten pomysł i w Mayavati na wysokości 6500 stóp powstał Aśram. Przed nim, w dzień i w nocy, świeciło wieczne pasmo śniegu Himalajów o długości około dwustu mil, z Nanda Devi wznoszącą się na wysokość ponad 25 000 stóp. Poszukiwacze duchowi, bez względu na wyznanie i rasę, byli mile widziani w klasztorze w Mayavati. W jego granicach nie był dozwolony żaden zewnętrzny kult. Wykluczono nawet formalne wielbienie Śri Ramakryszny. Od żyjących w Aśramie i gości wymagano, aby zawsze mieli przed oczami wizję bezimiennego i bezkształtnego Ducha.
Swami Wiwekananda w następujących wersach przedstawił ideały i zasady tego himalajskiego aśramu:
„W Kim jest Wszechświat, Kto jest we Wszechświecie, Kto jest Wszechświatem; w Kim jest Dusza, Kto jest w Duszy, Kto jest Duszą człowieka; poznanie Go, a zatem Wszechświata, jako naszą Jaźń, samo gasi wszelki strach, kładzie kres nędzy i prowadzi do nieskończonej wolności. Wszędzie tam, gdzie nastąpiła ekspansja miłości lub postęp w dobrobycie jednostek lub grup ludzi, stało się to poprzez postrzeganie, uświadomienie i praktyczną realizację Wiecznej Prawdy – Jedności Wszystkich Istot. „Zależność to nieszczęście. Niezależność to szczęście”. Adwaita jest jedynym systemem, który daje człowiekowi całkowite panowanie nad sobą i zdejmuje wszelką zależność i związane z nią przesądy, czyniąc nas odważnymi w cierpieniu, odważnymi w działaniu, a na dłuższą metę w osiągnięciu Absolutnej Wolności.
„Dotychczas nie było możliwe głoszenie tej Szlachetnej Prawdy całkowicie wolnej od uwarunkowań dualistycznej słabości; Jesteśmy przekonani, że samo to wyjaśnia, dlaczego nie była on bardziej efektywna i użyteczna dla całej ludzkości”
„Aby dać tej Jednej Prawdzie swobodniejszy i pełniejszy zakres w podnoszeniu życia jednostek i przekształcaniu masy ludzkości, dajemy początek temu Adwaita Aśrama na himalajskich wzgórzach, w krainie jej pierwszego sformułowania.
Tutaj mamy nadzieję, że Advaita będzie wolna od wszelkich przesądów i osłabiających zanieczyszczeń. Tutaj będzie nauczana i praktykowana wyłącznie Doktryna Jedności, czysta i prosta; i pomimo całej sympatii wobec wszystkich innych systemów, ten Aśrama jest poświęcony wyłącznie Adwaita i tylko Adwaita.”
Po powrocie Swami z Kaszmiru jego zdrowie zaczęło się wyraźnie pogarszać. Jego astma przysporzyła mu wielkich cierpień. Ale jego zapał do pracy wzrósł wielokrotnie.
„Odkąd pojechałem do Amarnath”, powiedział pewnego dnia, „Sam Śiwa wszedł do mojego mózgu. On nie odejdzie.”
Na gorącą prośbę braci mnichów często odwiedzał Kalkutę by się leczyć; a jednak nawet tam nie miał wytchnienia od pracy. Od rana do wieczora tłoczyli się wokół niego goście po religijne nauki, a jego wielkie serce nie mogło im odmówić. Kiedy bracia mnisi naciskali na niego, aby przyjmował ludzi tylko w wyznaczonych godzinach, odpowiedział: „Tak bardzo się starają aby przyjść, idąc całą drogę ze swoich domów, a czy ja, siedząc tutaj, nie mogę powiedzieć im kilku słów, tylko dlatego że trochę narażam swoje zdrowie?”
Jego słowa brzmiały bardzo podobnie do słów Śri Ramakryszny podczas jego krytycznej choroby, nic więc dziwnego, że Swami Premananda powiedział mu pewnego dnia: „Nie widzimy żadnej różnicy między Śri Ramakryszną a tobą”.
Jednak największą troską Swami było szkolenie sannjasinów i brahmaćarinów – przyszłych głosicieli jego przesłania – i temu zadaniu poświęcił całą swoją duszę. Zachęcał ich do medytacji i pracy fizycznej, sam dając przykład. Czasem im gotował, czasem ugniatał chleb, uprawiał ogródek, kopał studnię. Ponownie szkolił ich na głosicieli, prosząc, by przemawiali przed zgromadzeniem bez przygotowania. Nieustannie przypominał mnichom o ich ślubach zakonnych, zwłaszcza o czystości i wyrzeczeniu, bez których głęboka percepcja duchowa jest niemożliwa. Przywiązywał wielką wagę do ćwiczeń fizycznych i mówił: „Chcę saperów i górników w religijnej armii! A więc, chłopcy, zabierzcie się za trening mięśni! Dla ascetów umartwienie jest w porządku. Robotnikom potrzeba dobrze rozwiniętych ciał, mięśni z żelaza i nerwów ze stali!” Zachęcał ich do praktykowania wyrzeczeń i medytacji w samotności. Dla początkujących ustanowił surowe zasady dotyczące jedzenia. Mieli wstawać wcześnie, medytować i skrupulatnie wypełniać swoje religijne obowiązki. Mieli dbać o zdrowie i unikać towarzystwa światowych ludzi. Ale przede wszystkim nieustannie napominał ich, aby porzucili bezczynność w jakiejkolwiek postaci i formie.
O sobie powiedział: „Nie ma dla mnie odpoczynku! Umrę w uprzęży! Kocham działanie! Życie to bitwa i trzeba być zawsze w akcji, by użyć zwrotu wojskowego. Niech żyję i umrę działając!”. Był żywym hymnem pracy.
Do ucznia, który chciał pozostać pochłonięty Brahmanem Wedanty, Swami grzmiał: „Dlaczego? Jaki jest pożytek z pozostawania zawsze w oszołomieniu w samadhi? Pod wpływem inspiracji niedualizmem dlaczego czasem nie tańczyć jak Śiwa, a czasem pozostać zanurzonym w nadświadomości? Kto bardziej cieszy się smakołykiem – ten, kto zjada go w samotności, czy ten, kto dzieli się nim z innymi? To prawda, że przez urzeczywistnienie Atmana w medytacji osiągasz mukti; ale jaki jest z tego pożytek dla świata? Cały świat musimy zabrać ze sobą do mukti. Wzniecimy pożar w królestwie wielkiej Maji. Tylko wtedy zostaniesz ugruntowany w Wiecznej Prawdzie. Och, co można porównać z niezmierzoną błogością, „nieskończoną jak niebo”! W tym stanie zaniemówisz, przeniesiesz się poza siebie, widząc swoją własną Jaźń w każdej istocie, która oddycha, i w każdym atomie wszechświata. Kiedy uświadomisz to sobie, nie możesz żyć na tym świecie bez traktowania wszystkich z ogromną miłością i współczuciem. To jest w rzeczy samej praktyczna Wedanta”.
Chciał, aby jego uczniowie wykonywali z dokładnością i starannością codzienne zadania życia. „Ten kto wie chociaż, jak właściwie przygotować fajkę, umie też medytować. A ten, kto nie potrafi dobrze gotować, nie może być doskonałym sannjasinem. Jeśli gotowanie nie odbywa się z czystym umysłem i koncentracją, jedzenie nie jest smaczne”.
Praca nie może wydać prawdziwych owoców bez nieprzywiązania ze strony robotnika. „Tylko wielki mnich – powiedział pewnego dnia Swami – może być wspaniałym pracownikiem; bo jest bez przywiązania… Nie ma większych pracowników niż Budda i Chrystus. Żadna praca nie jest świecka. Cała praca to adoracją i uwielbieniem”.
Pierwszym obowiązkiem mieszkańców klasztoru było wyrzeczenie. Jakże Swami ubóstwiał życie monastyczne! „Nigdy nie zapominaj, służba światu i urzeczywistnienie Boga to ideały mnicha! Trzymaj się ich! Klasztor jest najbliższą ze ścieżek. Między mnichem a jego Bogiem nie ma bożków! „Sannjasin stoi na głowie Wed!” głoszą Wedy, gdyż jest wolny od kościołów, sekt, religii, proroków i pism świętych. On jest widzialnym Bogiem na ziemi. Pamiętaj o tym i idź swoją drogą, śmiały sannjasinie, niosąc sztandar wyrzeczenia – sztandar pokoju, wolności, błogosławieństwa!’
Do ucznia, który chciał praktykować duchową dyscyplinę, aby osiągnąć własne zbawienie, Swami powiedział: „Pójdziesz do piekła, jeśli będziesz szukał własnego zbawienia! Szukaj zbawienia innych, jeśli chcesz osiągnąć Najwyższe. Zabij pragnienie osobistej mukti. To jest największa dyscyplina duchowa. Pracujcie, moje dzieci, pracujcie całym sercem i duszą! O to chodzi. Nie myślcie o owocach pracy. Co jeśli pójdziesz do piekła pracując dla innych? To jest warte więcej niż zdobycie nieba poprzez szukanie własnego zbawienia… Śri Ramakryszna przyszedł i oddał swoje życie za świat. Poświęcę też swoje życie. Wy też, każdy z was, powinien zrobić to samo. Wszystkie te dzieła i tak dalej to tylko początek. Uwierzcie mi, z przelania naszej krwi powstaną gigantyczni, bohaterscy robotnicy i wojownicy Boga, którzy zrewolucjonizują cały świat”.
Chciał, aby jego uczniowie byli wszechstronnymi ludźmi. „Musisz spróbować połączyć w swoim życiu ogromny idealizm z ogromną praktycznością. Musicie być przygotowani do wejścia w głęboką medytację teraz, a w następnej chwili musicie być gotowi do uprawiania pól. Musicie być przygotowani na wyjaśnienie zawiłości pism teraz, a w następnej chwili, aby sprzedać plony z pól na rynku… Prawdziwym mężczyzną jest ten, który jest silny jak sama siła, a jednocześnie posiada serce kobiety”.
Mówił o sile wiary: „Historia świata jest historią kilku ludzi, którzy wierzyli w siebie. Ta wiara przywołuje wewnętrzną boskość. Możesz wszystko. Ponosisz porażkę tylko wtedy, gdy nie starasz się wystarczająco, by zamanifestować nieskończoną moc. Gdy tylko człowiek traci wiarę w siebie, przychodzi śmierć. Uwierz najpierw w siebie, a potem w Boga. Garstka silnych mężczyzn poruszy świat. Potrzebujemy serca do odczuwania, mózgu do poczęcia i silnego ramienia do wykonania pracy… Jeden człowiek zawiera w sobie cały wszechświat. Jedna cząsteczka materii ma na swoim grzbiecie całą energię wszechświata. W konflikcie między sercem a rozumem podążaj za głosem serca.”
„Jego słowa”, pisze Romain Rolland, „to wspaniała muzyka, frazy w stylu Beethovena, porywające rytmy jak marszowe chóry Haendla. Nie mogę dotknąć tych jego powiedzonek, rozsianych po kartach książek oddalonych o trzydzieści lat, żeby moje ciało nie przeszył dreszcz, jakby poraził je prąd. I jaki szok, jakie poruszenia musiały wywołać, gdy w płomiennych słowach wydobyły się z ust bohatera!
Swami czuł, że umiera. Ale powiedział: „Pozwólcie mi umrzeć w walce. Dwa lata cierpienia fizycznego odebrały mi dwadzieścia lat życia. Ale dusza się nie zmienia, prawda? Jest tam, ten sam szaleniec – Atman – szalony na punkcie jednej idei, zdecydowany i intensywny.